Według zastępcy dyrektora PIE, do tej pory z żadnych danych makroekonomicznych nie wynika, że w przyszłym roku czeka nas załamanie na rynku pracy. Powołując się na dane zbierane do Miesięcznego Indeksu Koniunktury (wskaźnik mierzący sytuację polskich przedsiębiorstw) powiedział, że w grudniu utrzymuje się przewaga firm, które zamierzają utrzymać zatrudnienie. Zauważył, że odsetek przedsiębiorstw, które zamierzają zwalniać, zwiększył się w porównaniu z listopadem o 2-3 pkt. i wynosi ok. 14-15 proc., ale jest zbliżony do odsetka firm planujących zatrudnienie.
"Ostanie dane GUS wskazują, że mamy bezrobocie na poziomie ok. 3 proc., co daje nam drugie miejsce od końca w UE. Przed nami są tylko Czechy" - powiedział. Zaznaczył, że średnia stopa bezrobocia w UE jest dwa razy wyższa i wynosi 6 proc.
Powołując się na prognozy KE wskazał, że w przyszłym roku polska gospodarka spowolni do ok. 0,7 proc., ale - jak wskazał - "nie mamy sygnałów o recesji".
Branże najbardziej narażone na zmniejszenie zatrudnienia
Pytany o branże, które najbardziej narażone są na zmniejszenie zatrudnienia, wskazał, że są to sektory, w których ceny energii mają największy udział w kosztach produkcji, takie jak motoryzacja, branża chemiczna czy przetwórstwo surowców.
Ponadto - jak mówił - malejąca liczba udzielanych kredytów mieszkaniowych zapowiada spowolnienie w branżach budowlanej, meblarskiej, wykończenia wnętrz. "Tu możemy spodziewać się zmniejszenia zapotrzebowania na pracę" - wskazał. Dodał, że korekta zatrudnienia możliwa jest również w sektorze spożywczym, co związane jest z wysokimi kosztami energii, mniejszą dostępnością pasz, wynikającą m.in. z wojny na Ukrainie, a także osłabieniem koniunktury w konsumpcji indywidualnej.
"Spodziewamy się pewnej korekty zatrudnienia, ale nie radykalnych zwolnień" - zaznaczył.
W opinii ekonomisty, w przyszłym roku możliwe jest "przedłużenie się spadku wzrostu wynagrodzeń, zaobserwowanego ostatnio". Przypomniał, że w październiku br. po raz pierwszy od dłuższego czasu wynagrodzenia rosną wolniej od inflacji. "Mimo że Polacy średnio zarabiają więcej, to nominalnie (...) dochody ludności są niższe" - powiedział.
Ze względu na spowolnienie gospodarcze ekonomista spodziewa się, że pracodawcy korektą wynagrodzeń będą starali się adaptować do trudnych warunków rynkowych. Pytany o inflację w przyszły roku powiedział, że według PIE średniorocznie wyniesie ok. 12-13 proc. "Przełomu spodziewamy się pod koniec I kwartału. To oznacza, że wynagrodzenia realnie będą rosły wolniej niż ceny" - wskazał.
Odbicia gospodarczego i powrotu na ścieżkę wzrostu powyżej 2-3 proc. Śliwowski spodziewa się dopiero w 2024 r. Zaznaczył, że obecnie przedsiębiorcy raczej decydują się na chomikowanie pracowników, mając świadomość, że gdy gospodarka odbije, będą mieli problemy z ich rekrutacją, m.in. ze względu na pogarszającą się demografię. "Mamy do czynienia z sytuacją, gdy więcej osób wychodzi z rynku pracy niż na niego wchodzi. Mamy też problemy sektorowe - np. z szacunków PIE wynika, że brakuje ok. 150 tys. specjalistów IT" - wskazał.
Pytany o wpływ emigrantów na polską gospodarkę powiedział, że emigranci od lat wypełnią luki na rynku pracy. "Na 16 mln osób zarejestrowanych w ZUS, ponad milion to obcokrajowcy, w tym 700 tys. to Ukraińcy" - mówił. Dodał, że np. w Dolnośląskiem są duże przedsiębiorstwa, w których 40 proc. załogi stanowią osoby z zagranicy.
Jego zdaniem ta emigracja wpływała na zwiększony popyt konsumencki, "być może też dokłada się do inflacji, ale nie w sposób znaczący". Jak mówił, emigranci mają znaczący udział w rozwoju gospodarczym Polski. "Gdyby z polskiego rynku zniknął nagle co 10. pracownik, to mielibyśmy bardzo istotny problem" - ocenił. (PAP)
Autor: Ewa Wesołowska
js/