Narkotyki były ukryte w skrytce w suficie busa, który do kraju przyjechał na lawecie. Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku za przemyt odpowiada mężczyzna, który tym busem wyjechał za granicę, by motocyklem do motocrossu pojeździć po Hiszpanii.
Według aktu oskarżenia Prokuratury Okręgowej w Białymstoku, w październiku 2021 roku mężczyzna wziął udział - wraz z innymi nieustalonymi osobami - w organizacji i przerzucie z Hiszpanii do Polski znacznej ilości marihuany - ponad 40 kg tego narkotyku. Śledczy zarzucili mu też, że podrobił list przewozowy (podpisał się za właściciela), potrzebny do transportu busa z Hiszpanii do kraju i odbioru samochodu.
Białostocką policję zawiadomiła firma przewozowa, której zlecony został przewóz busa na lawecie; jej pracownicy nabrali podejrzeń, że w aucie mogą być narkotyki. Do zatrzymania doszło w centralnej Polsce, gdy oskarżony odbierał busa w umówionym miejscu na stacji benzynowej.
W śledztwie 37-latek wyjaśniał, że do Hiszpanii pojechał pod koniec sierpnia 2021 roku, by tam realizować swoje hobby - motocrossową jazdę motocyklem, którego przewiózł przez Europę w busie. Mieszkał w hotelach w okolicach Madrytu i jeździł po okolicy, w pozostałym czasie zwiedzał Hiszpanię. Jak wynikało z wyjaśnień, na początku września 2021 roku został okradziony, stracił m.in. dokumenty i kluczyki do samochodu.
Zgłosił to na policję, na podstawie tymczasowych dokumentów wrócił do Polski i po zabraniu zapasowych kluczyków wrócił do Hiszpanii po busa i motocykl w nim się znajdujący. Tam znowu przez kilka dni realizował swoje hobby, ale gdy przygotowywał się do wyjazdu, zaczęły się problemy techniczne z autem. Ostatecznie podjął decyzję, że trzeba busa (który nie był jego własnością) lawetą przewieźć do Polski i dopiero tam naprawić.
Wybrał firmę, z której usług korzystał już pół roku wcześniej. Jej kierowca załadował na lawetę i zabrał busa; 37-latek sam wrócił do Polski samolotem. Do zatrzymania przez policję doszło, gdy przyjechał po odbiór pojazdu.
W środę sąd przesłuchał m.in. znajomego oskarżonego, który ostatecznie nie pojechał z nim wtedy do Hiszpanii, rezygnując dzień przed wyjazdem. Świadek mówił, że z wyjazdu zrezygnował z powodów osobistych, nie utrzymywałby kontaktu z osobą zamieszaną w przemyt narkotyków; zapewniał, że takiej działalności po znajomym nigdy by się nie spodziewał.
Zeznawał też właściciel firmy transportowej; to on złożył zawiadomienie przyjęte ostatecznie przez polską policję (choć początkowo wskazywała ona, że właściwa jest francuska, bo pojazd był już w drodze do Polski) o podejrzeniu przemytu w busie wiezionym na lawecie. Świadek mówił, że zlecenie dostał nie bezpośrednio od oskarżonego, a od znajomej firmy; bus został najpierw odstawiony z parkingu przy hotelu na zamknięty i monitorowany parking przy sklepie znajomego właściciela firmy transportowej, a dwa dni później zabrany inną ciężarówką i wieziony do Polski.
Świadek mówił, że regułą jest, iż przy takich zleceniach z Hiszpanii szczegółowo sprawdzany jest przewożony pojazd, a nawet bagaże - wszystko w związku z tym, iż jest to popularny kierunek i sposób przemytu narkotyków. Sprawdzani są też zleceniodawcy, np. poprzez media społecznościowe, czy prawdziwe są ich dane. Jak zeznał świadek "zapaliła mu się lampka ostrzegawcza", czyli dodatkowo nabrał podejrzeń, gdy rozpoznał busa.
Na podstawie zdjęć wnętrza, które było w charakterystycznym kolorze i po fakcie, że w środku jest motocykl przypomniał sobie, że pół roku wcześniej jego firma realizowała identyczne zlecenie. Wtedy też bus miał awarię. Mówił, że złożył zawiadomienie w obawie o zdrowie i życie swoich kierowców i o swój majątek, czyli o ciężarówkę, która zostałaby zatrzymana jako narzędzie popełnienia przestępstwa.
Dopytywany przez obrońcę mówił, że nikt mu wcześniej nie powiedział, że w busie są narkotyki. Zawiadomienie oparł jedynie na podejrzeniach. Po zawiadomieniu pojazd był monitorowany przez policję, a do zatrzymania doszło w miejscu umówionego spotkania kierowcy ze zleceniodawcą.
Kolejna grupa świadków ma być przesłuchana w sierpniu. Będzie to m.in. rzeczoznawca, który wypowiadał się w kwestii skrytki w aucie. Zeznawać będą też kierowcy; obrona chce ustalić, jak zabezpieczony był parking przy sklepie w Madrycie, gdzie bus czekał dwa dni na ostateczny transport do Polski. Chodzi o możliwość podrzucenia tam narkotyków w tym czasie. Prokuratura zwraca jednak uwagę, że skrytka była profesjonalna, jej wykonanie wymagałoby kilku dni pracy w warsztacie.(PAP)
autor: Robert Fiłończuk
jc/