„Na pierwszą wyprawę w Himalaje pojechałem tylko do bazy pod K2. Byłem wtedy reporterem, nie byłem częścią środowiska. Można powiedzieć, że byłem wręcz obcym ciałem, bo jest to środowisko bardzo zamknięte, hermetyczne, gdzie ciężko jest komuś z zewnątrz się przedostać, a co dopiero dziennikarzowi” – wspomina Oswald Rodrogo Pereira, brat dziennikarza Samuela Pereiry.
Wyprawa do bazy pod K2 pobudziła fascynację najbardziej majestatycznymi górami na ziemi. Pereria czuł, że musi tam wrócić. Marzenia o Himalajach wiązały się z dużym poświęceniem - rzuceniem dotychczasowego życia, w tym stałej pracy, zlania litrów potu czy organizowaniem funduszy, które pozwoliłyby oddać się nowej pasji.
Trenować mocniej od innych
Pereira, choć już wcześniej był wysportowany, postawił na ostry trening. Było to tym trudniejsze, że mieszka w Warszawie, czyli odpadają jednodniowe wypady w góry, na skałki.
„Zacząłem trenować na schodach w wieżowcach. Wrzucałem do plecaka np. 5-litrowy kanister wody i inne ciężkie rzeczy i tak chodziłem w górę i w dół” – opowiada.
Chodzi o to, by trenować z obciążeniem podobnym do tego w Himalajach. Czyli plecak – jakieś 20 kg, 2-kilogramowe obciążniki na każdą kostkę. W realnych warunkach dochodzi jeszcze m.in. gruby kombinezon. Plecak też ma zazwyczaj cięższy niż pozostali wspinacze – o 4, 5 kilogramów – czyli tyle, ile waży sprzęt wideo, drony, baterie, powerbanki.
Przez fakt, że ze wspinaczką nie jest związany od dziecka, ale to pasja zrodzona kilka lat temu, Pereira uznał, że musi trenować więcej i ciężej. W miarę profesjonalizacji swoich podróży w góry wysokie Pereira spróbował treningów hipoksyjnych. Polegają one na stworzeniu warunków tlenowych odpowiadających tym, które będą w Himalajach.
„Tu jesteśmy na symulacji wysokości 4060 metrów, czyli jest to wysokość poniżej bazy, gdzie podczas wyprawy normalnie mieszkamy, śpimy i nie mamy z tym problemu. Natomiast tu bodziec jest trochę inny, bo wchodzimy z poziomu morza od razu na 4000 metrów”- tłumaczy.
Podczas niecałej godziny spędzonej na treningowej sali, wspólnie wznosimy się na wysokość 4500 metrów. Pereira trenując na specjalnych schodach, my możemy za to poczuć, jak to jest przy 12-procentach tlenu w powietrzu.
„Teraz idę około 67 kroków na minutę. Prędkość to osiem pięter na minutę” – informuje himalaista. Na jakiej wysokości jest w stanie tak szybko iść? „W Himalajach takim tempem przy pełnym ekwipunku i ciężarze kombinezonu nie da rady chodzić” – odpowiada. I radykalnie zwalnia, by pokazać nam realne tempo na 6000 metrów.
Dwa lata od pierwszej wyprawy Pereira znów stanął pod K2. Tym razem z zamiarem zdobycia szczytu - jako filmowiec himalaistki Magdaleny Gorzkowskiej. Podczas ich wyprawy zespołowi Nepalczyków udało się jako pierwszym na świecie wejść zimą na drugi co do wielkości szczyt Ziemi. Polacy byli świadkami ich triumfu. A chwilę później dramatu.
Nie każdy wraca do bazy
„Pierwsza śmierć, której byłem świadkiem to jak Hiszpan Sergi Mingote zginął na moich oczach – spadł 600 metrów do podstawy ściany na zimowym K2. To był bardzo głęboki szok dla mnie. Zupełnie nie byłem na to przygotowany. Mimo że wcześniej mi się wydawało, że mam świadomość śmierci” – wspomina Pereira.
„Drugą bardzo przejmującą śmiercią była śmierć Atanasa Skatova z Bułgarii. Jego narzeczona, która była z nim na tej wyprawie, wracała śmigłowcem z jego ciałem. Najbardziej przejmująca była konfrontacja z nią, spojrzenie w oczy komuś, kto stracił przed chwilą najważniejszą dla siebie osobę” - dodaje.
Skatov odpadł od ściany w czasie zejścia po nieudanym ataku szczytowym. Podczas tej wyprawy na K2 życie straciło jeszcze trzech himalaistów: Juan Pablo Mohr z Chile, John Snorri z Islandii i Ali Sadpara z Pakistanu.
Czy do śmierci da się przyzwyczaić?
„Trzeba mieć świadomość śmierci, ale nie wiem, czy można na nią być obojętnym. Nie sądzę. Teraz na Annapurnie zmarł mój znajomy z Irlandii. Zupełnie abstrakcyjna sytuacja. Gdy schodziłem ze szczytu, spotkałem go wchodzącego na tlenie. Był zmęczony, ale radził sobie, kontaktował. Później dowiedziałem się, że po wejściu na szczyt, zszedł do obozu IV, zjadł zupę i zasnął. I już nigdy się nie obudził. Śmierć jest wpisana w ten styl życia” – mówi himalaista.
Czy sam był w sytuacji na tyle krytycznej, że mógł ja przypłacić życiem?
„Byłem w sytuacjach, kiedy myślałem, że to może być ostatni moment mojego życia. Najbardziej niebezpieczną miałem w Indiach podczas wyprawy na 7-tysięcznik. Byłem gdzieś na 6 tysiącach. Blok skalny, na którym się oparłem, zaczął wyjeżdżać na mnie. Nie miałbym żadnych szans przeżycia. Blok wielkości plazmy. Przez parę sekund myślałem, że to już koniec” – mówi Pereira. I podkreśla: „Trzeba mieć świadomość, że może zdarzyć się wypadek, że można zginąć. Ale ja nie chcę ginąć. Dlatego staram się nie przekraczać pewnej granicy bezpieczeństwa” – odpowiada.
Pereira przyznaje, że zdarzyło mu się przekroczyć swoją granicę bezpieczeństwa, gdy w strefie śmierci miał na kogoś poczekać albo podczas akcji ratunkowych.
Do takiej sytuacji doszło w czasie zdobycia Broad Picku. Podczas schodzenia mijał Rosjankę Nastię Runovą. Do szczytu dzieliło ją jeszcze 40 minut drogi. Chciała, by Pereira na nią poczekał. Odmówił – był zmęczony i przemarznięty. Zaproponował, że mogą teraz razem zejść. Rosjanka uparła się, by iść na szczyt. On poszedł w dół uznając, że skoro ma siłę iść na szczyt, nie może wymagać, by on na nią czekał. Po jakimś czasie spojrzał na komunikator satelitarny. Była na nim wiadomość od Rosjanki: „Proszę, poczekaj”.
"Byłem zły, że stawia mnie w takiej sytuacji. Ale pomyślałem, że jeśli na nią nie poczekam i jeśli coś się jej stanie, to będę musiał sobie radzić z tym do końca życia" - relacjonuje Pereira.
Przeczucie okazało się trafne. Rosjanka była w tarapatach Wisiała na linie, a pod nią 1000-metrowa przepaść.
„Ona była zostawiona tam na śmierć, bo Pakistańczycy podjęli decyzję, że obcinają poręczówkę, bo blokowała przejście dla innych osób” – podkreśla Pereira.
Wielogodzinna akcja ratunkowa zakończyła się na szczęście sukcesem.
Fart i przeczucie
Podobnie, jak przy ostatniej, wiosennej wyprawie w Himalaje. Bartek Ziemski - który zjechał na nartach z Aannapurny i Dhaulagiri - i Pereira po udanym wejściu na ośmiotysięcznik, odpoczywali w hotelu w Katmandu. Nagle przyszła wiadomość o wypadku 84-letniego Hiszpana Carlosa Sorio podczas zdobywania Dhaulagiri. Będąc na wysokości 7700 metrów, himalaista złamał nogę. Polacy zdecydowali, że pomogą.
„Byliśmy już w Katmandu, wyczerpani po naszej wyprawie. Miałem odmrożenie drugiego stopnia. Siedzimy w komfortowych warunkach, w miłym hotelu, gdzie można wziąć kąpiel. Ładujemy brudne, przemoczone rzeczy, na które już w ogóle nie chcemy patrzeć do worków, a tu nagle przychodzi wiadomość i prośba, by pomóc” – relacjonuje Pereira.
„I teraz musisz wyciągać te wszystkie brudne rzeczy z powrotem z myślą, że przecież dopiero co stamtąd wróciliśmy i znów mamy tam iść?”.
Ale jak sam przyznaje, jego największą słabością jest to, że nie potrafi odmawiać.
„Czasem jestem wściekły na siebie. Kiedyś starsza siostra mi powiedziała, że jeśli kiedyś coś mi się stanie, to przez to, że nie jestem w stanie pozbyć się poczucia obowiązku, że na kogoś czekam, pomagam” - mówi.
Jak najbliżsi radzą sobie ze stresem związanym z hobby Pereiry?
„Zdaję sobie sprawę, że kiedy mam atak szczytowy, to dla kilku osób oznacza to bezsenną noc. A jeśli chodzi o rodzinę, to bardzo mi kibicuje siostra i brat. Ale wydaje mi się, że oni do końca nie zdają sobie sprawy, jak tam jest i z jakim wysiłkiem się to wiąże. A raz zdarzyło mi się przy ataku szczytowym oprzeć o linę i na chwilę przysnąć. A gdybym przysnął na dłużej?” – pyta retorycznie.
W górach liczy się też przeczucie. Po udanym wejściu na Broad Peak nastąpiła poprawa pogody i pojawiła się szansa na zaliczenie K2 – góry, po której zdobycie Pereira przyjechał. Ale w tym czasie do bazy przyleciały rodziny himalaistów, którzy zginęli w górach, by podczas specjalnej ceremonii uczcić ich pamięć.
„Chciałem w tym uczestniczyć. Rodziny były skłonne nawet przyśpieszyć całą ceremonię, bym mógł przystąpić jak najszybciej do ataku szczytowego. Ale powiedziałem sobie ‘nie’. Ludzie przylecieli tu z końca świata, by pożegnać bliskich, a teraz będą się spieszyć, bo jeden gość chce wejść na szczyt? Odpuściłem” – wspomina.
„Tego dnia, kiedy miałem iść do góry w obozie I zeszła lawina. Zginęła jedna osoba, a dwie zostały poszkodowane. Może jakaś intuicja czy etyka pozwoliła mi uniknąć tego niebezpieczeństwa” – zastanawia się Pereira.
Ma już jednak następne plany. Kolejnym wyzwaniem dla Pereiry będzie trzeci co do wysokości szczyt Ziemi – po Evereście i K2 – Kanczendzonga – najwyższy punkt Indii wznoszący się na 8586 metrów n.p.m.
Autorka: Kamila Wronowska
kgr/