Różowe billboardy, kolekcje ubrań i akcesoriów inspirowanych kultową lalką, imprezy tematyczne, tysiące memów i zdjęć przedstawiających ludzi w pudełku z logo firmy Mattel – gruntownie przemyślana, realizowana z rozmachem kampania marketingowa nakręcała zainteresowanie obrazem Grety Gerwig od wielu miesięcy. W miniony weekend publiczność ruszyła do kin i padł rekord. "Barbie" zarobiła 155 mln dolarów w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, co było największym otwarciem w dziejach filmów wyreżyserowanych przez kobiety. Wynikiem, który - wedle samej reżyserki - wprawił ją w osłupienie. "Naprawdę brak mi słów. Spędziłam czwartek i piątek w Nowym Jorku, krążąc pomiędzy kinami, słuchając ludzi, upewniając się, że wszystko wygląda dobrze i usiłując zrzec się kontroli, co jest trudne. Ale szczerze mówiąc, niesamowicie było spacerować po mieście i patrzeć na te wszystkie osoby ubrane na różowo. Nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie wyobrażałam sobie czegoś takiego. To po prostu... Przepraszam, rozpadam się na dźwięki" – powiedziała dziennikarzowi "NY Times".
Niewiele brakowało, by ten sukces się nie wydarzył. Kiedy kilka lat temu Margot Robbie – którą oglądamy w tytułowej roli – zwróciła się do Grety z propozycją napisania scenariusza o lalce Barbie, reżyserka nie kryła przerażenia. Wydawało jej się, że zadanie wymyślenia losów jednej z ikon XX wieku może ją przerosnąć. Wiedziała jednak, że w przyszłości nie wybaczyłaby sobie, gdyby zrobił to ktoś inny. Postawiła jeden warunek – napisze tekst razem ze swoim życiowym partnerem, reżyserem i scenarzystą Noahem Baumbachem, z którym wcześniej czterokrotnie współpracowała. Był początek pandemii i nie zastanawiała się, czy przedsięwzięcie doczeka się realizacji. "Chcieliśmy zrobić coś anarchicznego, dzikiego, szalonego, ponieważ czuliśmy, że jeśli ludzie kiedykolwiek wrócą do kin, powinniśmy zaoferować im coś całkowicie odjechanego. Anarchiczny charakter +Barbie+ jest wynikiem poczucia głębokiej izolacji, przebywania w małych pudełkach" – wspomniała na łamach "The Guardian".
Na czym polega mącicielski rys plastikowej lalki? Otóż Gerwig osadziła ją w stojącym w opozycji do świata ludzi Barbielandzie, w którym na szczycie drabiny społecznej stoją kobiety. One są prezydentkami, adwokatkami, doktorkami, pisarkami – po prostu tym, kim chcą. Keny – na czele z Ryanem Goslingiem – są wyłącznie dodatkami do życia, a ich dobre samopoczucie jest uzależnione od zainteresowania ze strony Barbie. Tytułowa lalka nie okazuje im go zbyt wiele. Nawet wtedy, gdy jej idealną fizjonomię zaczynają pokrywać ludzkie skazy – takie jak płaskie stopy czy cellulit – i zostaje wysłana na Ziemię, a Ken upiera się, by jej towarzyszyć. Poznając świat ludzi, Barbie i Ken ze zdumieniem odkrywają, że panuje tu patriarchat. Ken zaczyna snuć marzenia, by przenieść ten porządek na planetę lalek. Myli się jednak ten, kto przypuszcza, że feministka Greta Gerwig stworzyła szablonową opowieść z przesłaniem: "świat powinien należeć do kobiet". Opowiada się raczej za równością, partnerstwem i siostrzeństwem. "Widziałam ten film więcej razy niż ktokolwiek na Ziemi i ciągle jestem poruszona tym, że jedna kobieta może spojrzeć w oczy drugiej i uświadomić jej: +jesteś wystarczająco dobra+" – skomentowała twórczyni, cytowana przez ABC News.
Idea siostrzeństwa od zawsze była jej bliska. Greta Gerwig, urodzona 4 sierpnia 1983 r. w Sacramento, jako nastolatka zaczytywała się w książkach utrzymanych w tym duchu. Jedną z ulubionych były "Małe kobietki" Louisy May Alcott o losach czterech sióstr z rodu Machów - Meg, Jo, Beth i Amy - które po latach przeniosła na wielki ekran. "Lubiłam zwłaszcza zbuntowaną Jo. Nie potrafię dziś stwierdzić, czy czułam do niej sympatię, bo była podobna do mnie czy po prostu pewnego dnia uznałam, że chcę być taka jak ona [...]. Czułam, że zna moje sekrety. A czytając tę książkę po latach, miałam wrażenie, że pewne rzeczy, które jej się przytrafiły, wydarzyły się w moim życiu" – wspominała portalowi "Deadline".
Kolejną obok literatury pasją Gerwig był balet. "Zawsze wiedziałam, że nie mam naturalnego talentu do tańca. Nie miałam wystarczająco dużo sił, moje stopy nie były w porządku, ale pracowałam ciężej niż ktokolwiek inny. I sądzę, że to mi zostało. Nic nie zastąpi ciężkiej pracy" – powiedziała "The Guardian". Aktorstwem zainteresowała się w szkole średniej, ale dopiero podczas studiów filozoficznych i filologicznych w nowojorskim Bernard College zaczęła myśleć o tym zawodzie bardziej serio. Nie udało jej się dostać na studia dramatopisarskie, dlatego zamiast zdobywać wiedzę w murach uczelni, postawiła na praktykę. Razem z grupą przyjaciół, niezależnych filmowców pracowała na planie niskobudżetowych, artystycznych produkcji, wśród nich "LOL" i "Hannah wchodzi po schodach" Joego Swanberga oraz "Noce i weekendy", który współreżyserowała. Dzięki Swanbergowi poznała Baumbacha, który obsadził ją w "Greenbergu" w roli Florence, młodej kobiety o wyjątkowo pogmatwanej osobowości. Film, który trafił do kin w 2010 r., otworzył nowy rozdział w życiu Gerwig. Zarówno zawodowym, jak i uczuciowym, bo wtedy rozpoczął się jej związek i współpraca z Baumbachem. Ich pierwszym filmem była ciepło przyjęta przez krytyków "Frances Ha" z 2012 r. To utrzymana w czarno-białej stylistyce opowieść o 27-letniej tancerce, tytułowej Frances, która marzy o występach w profesjonalnym zespole. Greta zagrała główną rolę i była współautorką scenariusza, Noah zajął się reżyserią.
Kariera Amerykanki nabrała tempa. Jeszcze w tym samym roku wystąpiła w "Zakochanych w Rzymie" Woody’ego Allena i "Loli Versus" Daryla Weina, a niespełna dwa lata później – w "Upokorzeniu" Barry’ego Levinsona u boku Ala Pacino. W 2015 r. odbyła się premiera jej kolejnego filmu zrealizowanego z Baumbachem "Mistress America". Tym razem zagrała Brooke, 30-letnią mieszkankę nowojorskiej metropolii z tysiącem pomysłów na życie, która pragnie zaimponować młodszej, przyrodniej siostrze. I podobnie jak w przypadku "Frances Ha", także tutaj Greta współtworzyła scenariusz, a Noah stanął za kamerą. "Bardzo lubię z nim pracować. Mam nadzieję, że napiszemy wspólnie kolejny film, bo to naprawdę fajna przygoda. Chciałabym też kiedyś założyć własną firmę producencką" – mówiła niedługo po premierze "Mistress America".
W 2017 r. światło dzienne ujrzał debiutancki, autorski obraz Gerwig "Lady Bird". Zawierająca elementy autobiograficzne historia o uczęszczającej do katolickiego liceum Christine (Saoirse Ronan), która marzy o opuszczeniu domu rodzinnego i przeprowadzce na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, zdobyła pięć nominacji do Oscara, w tym za najlepszą reżyserię i scenariusz oryginalny. "Zaczęłam płakać, śmiać się i krzyczeć. To wciąż jeszcze wydaje się nierealne. Wciąż wzbudza we mnie niedowierzanie i szczęście" – mówiła po ogłoszeniu nominacji. Film nie zdobył statuetek Amerykańskiej Akademii Filmowej. Został natomiast uhonorowany Złotymi Globami dla najlepszej komedii lub musicalu oraz aktorki w komedii lub musicalu. Gerwig doceniono także nagrodą Independent Spirit za scenariusz.
Dzięki sukcesowi "Lady Bird" Greta rozwinęła skrzydła. W 2019 r. na ekrany weszły wspomniane już "Małe kobietki". Trzy lata później zagrała uzależnioną od tajemniczego leku, neurotyczną Babette w "Białym szumie" Baumbacha. Sukces jej nowego filmu prowokuje pytania o dalsze wybory artystyczne. Na razie reżyserka nie wydaje się zainteresowana kontynuacją "Barbie". Jak informują portale branżowe, myślami jest przy zupełnie innym projekcie – adaptacji cyklu "Opowieści z Nanii" C.S. Lewisa, która ma zostać zrealizowana dla Netflixa. "Prawdopodobnie każdy reżyser ma w głowie fantazyjną ligę baseballową filmów, które chciałby nakręcić. W mojej jest kilka obrazów, które wymagają wielkiego płótna. Jednocześnie obserwuję wielu twórców, którzy balansują między większymi a mniejszymi produkcjami. Chloe Zhao zrealizowała +Nomadland+ i +Eternals+. Podobnie Steven Soderbergh i mój weekendowy kumpel Chris Nolan – zrobił wspaniałą trylogię +Mrocznego Rycerza+, a później +Prestiż+, który nie jest małym filmem, ale zarazem nie jest tym samym. Chcę grać w wielu różnych światach. Taki jest mój cel" – podsumowała Gerwig w wywiadzie dla "Rolling Stone".
autorka: Daria Porycka
sm/