Olimpijska regularność Włodarczyk i "klątwa chorążego": 4, 1, 1, 1, 4 [Sylwetka]

2024-08-07 17:45 aktualizacja: 2024-08-07, 18:34
Anita Włodarczyk. Fot. PAP/Adam Warżawa
Anita Włodarczyk. Fot. PAP/Adam Warżawa
4, 1, 1, 1, 4 - to miejsca Anity Włodarczyk w pięciu olimpijskich startach, od Pekinu do Paryża. Najbardziej utytułowana młociarka w historii, rekordzistka świata, kariery nie zamierza jeszcze kończyć, ale stałe miejsce w panteonie polskiego sportu ma już od dawna.

Wszystko zaczęło się w Rawiczu. Na świat przyszła 8 sierpnia 1985 roku i jej pierwszą sportową miłością był speedrower (potocznie żużel na rowerach) – w 1998 roku została mistrzynią Europy juniorów w rywalizacji drużynowej.

W szkole podstawowej zaczęła odnosić pierwsze sukcesy w lekkoatletyce, kiedy zwyciężyła w mistrzostwach województwa leszczyńskiego w czwórboju. Od 2001 roku trenowała w klubie Kadet Rawicz i początkowo zajmowała się rzutem dyskiem oraz pchnięciem kulą. W rzucie młotem zadebiutowała w 2002 roku, kończąc sezon juniorki młodszej wynikiem 33,83.

I od tej pory ta miłość do rzutu młotem z nią została. W mistrzostwach Polski seniorów Włodarczyk zadebiutowała w Białej Podlaskiej, zajmując w 2005 roku szóste miejsce. W następnym sezonie w Bydgoszczy zdobyła pierwszy w karierze medal mistrzostw kraju seniorów - brązowy.

"Nigdy nie byłam megatalentem. Do wszystkiego dochodziłam etapami i ciężką pracą. Nikt nie mówił mi jak byłam dzieckiem, że zostanę mistrzynią olimpijską. W sporcie potrzebne jest też szczęście i ja je chyba mam" - przyznała Włodarczyk w jednym z wywiadów.

Rzucać młotem nauczył ją Czesław Cybulski, trener-legenda. Nie tylko ona mu wiele zawdzięcza. Nie jest jednak tajemnicą, że oprócz wielkiej wiedzy, szkoleniowiec miał też trudny charakter. I właśnie konflikty doprowadziły do tego, że w 2009 roku drogi Cybulskiego i Włodarczyk raz na zawsze się rozeszły.

Ale jeszcze pod skrzydłami Cybulskiego Włodarczyk zaliczyła swój olimpijski debiut. W finałowym konkursie igrzysk w Pekinie (20 sierpnia 2008) uzyskała odległość 71,56, która dała jej szóste miejsce, choć po dyskwalifikacji za doping Białorusinek Aksany Miańkowej i Darii Pczelik awansowała na czwarte. Wówczas była szczęśliwa. Spełniło się jej pierwsze sportowe marzenie - występ w olimpijskim finale. Jeszcze wtedy nie przypuszczała, że sport ma dla niej jeszcze znacznie więcej "niespodzianek".

Sezon 2009 Włodarczyk zainaugurowała zwycięstwem w zimowych zawodach Pucharu Europy w rzutach lekkoatletycznych (75,05). Później na stadionie im. Zdzisława Krzyszkowiaka w Bydgoszczy sięgnęła po pierwsze w karierze złoto mistrzostw kraju seniorów - następną zawodniczkę wyprzedziła o ponad 10 metrów. 8 sierpnia podczas zawodów w Chociebużu uzyskała rezultat 77,20, bijąc jednocześnie rekord Polski zmarłej pół roku wcześniej Kamili Skolimowskiej.

I właśnie rok 2009 był dla niej przełomowy. Na mistrzostwa świata w Berlinie Włodarczyk jechała jako jedna z kandydatek do zwycięstwa. 22 sierpnia w drugiej próbie finałowego konkursu ustanowiła rekord globu - 77,96 m. Eksplozję radości po tym rzucie okupiła... kontuzją lewego stawu skokowego, gdy biegła w stronę trybun, skąd rywalizację obserwowali polscy kibice. Po dwóch kolejkach mogła już tylko obserwować rywalki, ale te nie potrafiły jej zaszkodzić. W ten sposób wywalczyła pierwszy złoty medal mistrzostw świata.

Wówczas na konto studentki poznańskiej AWF wpłynęło 160 000 dolarów. Jak przyznała wtedy, nareszcie spełni się jej marzenie o kupnie własnego samochodu: "Kiedyś chciałam mieć golfa, teraz ... pomyślimy".

Od tego czasu jej kariera nabrała tempa. Już pod skrzydłami trenera Krzysztofa Kaliszewskiego zdominowała rywalizację w rzucie młotem. Przez dekadę nie miała sobie równych. Wygrywała niemal wszystko, bijąc rekordy świata. Ten wyśrubowała w 2016 roku, uzyskując 82,98 m na PGE Narodowym w Warszawie w Memoriale Skolimowskiej. Do tego wyniku nie zbliżyła się potem żadna zawodniczka. Dla porównania - najlepsza w tym roku na światowej liście Amerykanka Brooke Andersen rzuciła 79,92.

Ale przedtem był olimpijski konkurs w Rio de Janeiro, a cztery lata wcześniej Londyn. W stolicy Wielkiej Brytanii Polka nie wygrała. Musiała uznać wyższość Tatiany Łysenko. Dopiero po czterech latach okazało się, że Rosjanka była na dopingu i złoto przyznano jednak Włodarczyk.

"Wrócił na swoje miejsce. To dla mnie wzruszająca chwila" - mówiła, gdy po fakcie odbierała trofeum z rąk prezesa PKOl Andrzeja Kraśnickiego.

W Rio de Janeiro już sama stanęła na najwyższym stopniu podium. I wtedy po raz pierwszy dała sygnał, że jest zmęczona. "Nie wiem, czy dotrwam do Tokio" - rzuciła nieco mimochodem.

Nie dziwił się temu trener Kaliszewski. "Ona podchodzi do tego, co robi bardzo poważnie. Jej postawa na co dzień determinuje późniejsze sukcesy. Nie ma dla niej żadnego "skoku w bok". Ona musi się wyspać, jest zamknięta jak w zakonie. Bardzo ją podziwiam za to, że wytrzymuje taki kierat, bo niejeden by już poszedł w tango. Do tego jest wielkim sportowcem i można powiedzieć, że weszliśmy na Olimp. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda się coś więcej osiągnąć, bo kolejne cztery lata to bardzo długo" - powiedział po triumfie w Brazylii.

Pandemia sprawiła, że cztery lata zmieniło się w... pięć, choć w jej przypadku było to zbawienne. Włodarczyk wytrzymała, mimo że życie rzucało jej kłody pod nogi. Dwa lata poprzedzające igrzyska w Tokio to była walka z bólem i podejmowanie trudnych decyzji. Zdecydowała się na dwie operacje kolana. Dzięki pandemii COVID-19 dostała "rok w prezencie" i dzięki temu mogła - dosłownie - stanąć na nogi.

W marcu 2020 roku - po 11 latach współpracy - rozstała się jednak z Kaliszewskim. To był szok dla lekkoatletycznego środowiska. Decyzję podjęła po tym, jak trener nie wrócił z nią do Polski ze zgrupowania w Stanach Zjednoczonych. Postawił wówczas na rodzinę, bo jego żona miała rodzić w USA drugie dziecko. Ona sama poddała się operacji i pod okiem lekarzy oraz fizjoterapeutów rozpoczęła rehabilitację.

Ostatecznie zdecydowała się na zatrudnienie Chorwata Ivicy Jakelica.

"Od zera uczyłam się chodzić. Dopiero w listopadzie 2020 rozpoczęłam treningi. To niesamowite, co teraz czuję" - przyznała w Tokio.

Trzecie w karierze złoto olimpijskie dał jej rzut na odległość 78,48. Została tym samym pierwszą zawodniczką, która zwyciężyła w tej samej olimpijskiej konkurencji lekkoatletycznej trzy razy z rzędu.

"Jak się przechodzi do historii? O tak... Trzeci medal olimpijski. To było moje marzenie, żeby po raz trzeci z rzędu zostać niepokonaną. Uwielbiam cyferki i dziś tak sobie po cichu mówiłam, że jest 3 sierpnia i trzeci złoty medal olimpijski będzie należał do mnie" - zaznaczyła.

Po perypetiach zdrowotnych czuła się "zreperowana", a kolejny sukces dodał jej wiary i sił, że może z powodzeniem kontynuować karierę.

"Paryż jest blisko, tylko trzy lata. Może wam to się wydać śmieszne, ale jeszcze nie byłam w tym mieście. Mam nadzieję, że jeszcze tam się zobaczymy" - zaznaczyła w rozmowie z dziennikarzami i... słowa dotrzymała.

Feralne zdarzenie i kontuzja

Po igrzyskach w Tokio jej kariera jednak nadal nie była usłana różami. W 2022 roku wystartowała tylko w czterech zawodach. Przed czerwcowymi mistrzostwami Polski w Suwałkach znalazła się w niecodziennej i - jak się okazało - pechowej sytuacji. Goniąc złodzieja, który włamał się do jej samochodu, zerwała mięsień dwugłowy uda.

"Cudzoziemiec włamał mi się do auta. W pojedynkę pojmałam złodzieja i oddałam w ręce policji. Niestety, okupiłam to urazem mięśnia. Kontuzja zdiagnozowana. Operacja w poniedziałek. Dziękuję Komendzie Głównej Policji za szybką interwencję. Po karierze chyba będę walczyła w MMA albo UFC jak nasza mistrzyni Joanna Jędrzejczyk, bo oberwało się sprawcy..." - poinformowała w mediach społecznościowych po feralnym zdarzeniu.

Po tym incydencie musiała przedwcześnie zakończyć sezon. Ominęły ją mistrzostwa świata w Eugene, choć wcześniej cztery razy z rzędu wygrała imprezę tej rangi. Istniała duża szansa, że podobnie jak Paweł Fajdek sięgnęłaby po piąty złoty medal.

Włodarczyk nie wystąpiła też w sierpniowych mistrzostwach Europy w Monachium, choć w latach 2012-2018 cztery razy była najlepszą młociarką kontynentu.

W 2023 roku wróciła do rywalizacji. Najlepszy rzut w sezonie (74,81) oddała 20 lipca w Bańskiej Bystrzycy i wypełniła tym samym minimum na igrzyska w Paryżu. Jednak podczas MŚ w Budapeszcie nie dostała się nawet do finału, co było dla niej wielkim rozczarowaniem.

"Mistrzostwa świata kończę na 13. miejscu, do finału zabrakło 8 cm, ale niech te liczby będą dla mnie dobrą przepowiednią na Paryż. Wiem, jak dużo pracy z moim teamem włożyliśmy w przygotowania do MŚ i jestem przekonana, że w przyszłorocznym sezonie olimpijskim to zaowocuje. Najważniejsze, że jestem zdrowa i niech zdrowie dalej dopisuje" — napisała w sieci.

Biorąc pod uwagę tegoroczne starty przed igrzyskami trudno było oczekiwać, że Włodarczyk będzie w najważniejszych imprezach odgrywać znaczącą rolę. Jednak już w czerwcowych mistrzostwach Europy w Rzymie wywalczyła srebro.

"Gdy weszłam na stadion, to dobrze się poczułam. Gdy już wiedziałam, że mam medal, to także przyszła fajna ulga. Wróciłam i pokazałam, że w tym wieku można jeszcze zdobywać medale" - oznajmiła z satysfakcją lekkoatletka, która w czwartek skończy 39 lat.

Igrzyska w Paryżu

Do Paryża przyjeżdżała dwa razy - najpierw na ceremonię otwarcia na Sekwanie, gdzie pełniła rolę chorążej reprezentacji Polski. Później na kilka dni wróciła do ulubionego bieszczadzkiego Arłamowa, gdzie specjalnie dla niej powstało niegdyś koło do rzutu młotem, żeby mogła spokojnie trenować. A później po raz drugi, by powalczyć o czwarty olimpijski krążek.

Na Stade de France uplasowała się jednak tuż za podium. W finale uzyskała najlepszy wynik w sezonie - 74,23. Do medalu zabrakło... pięciu centymetrów. I jak tu nie wierzyć w "klątwę chorążego"...

"Zabrakło szczęścia. Dałam z siebie wszystko, walczyłam. Nie pamiętam konkursu, w którym bym się poprawiła w piątej kolejce. Jedyne, z czego się mogę cieszyć to fakt, że przygotowaliśmy z trenerem szczyt formy na igrzyska" - wyznała.

Włodarczyk swoje olimpijskie starty w 2008 roku w Pekinie zaczęła właśnie od czwartego miejsce. Potem były trzy "jedynki" i spięła te występy znowu czwartą lokatą.

"Myślę, że to będą moje ostatnie igrzyska, bo nie sądzę, żebym jeszcze cztery lata wytrzymała. Kariery nie kończę, bo chcę jechać za rok na mistrzostwa świata do Tokio" - zadeklarowała miłośniczka jajek na twardo, butów, starannie pomalowanych paznokci i jazdy na rowerze.(PAP)