Łukasz Piebiak, sędzia, były wiceminister sprawiedliwości w czasie, gdy resortem kierował Zbigniew Ziobro był gościem RMF FM.
W 2019 r. media ujawniły tzw. aferę hejterską z udziałem sędziego Piebiaka, informując, że od czerwca 2018 r. koordynował on akcję mającą na celu skompromitowanie sędziów sprzeciwiających się zmianom w wymiarze sprawiedliwości. Członkiem grupy hejterskiej był podwładny Piebiaka, pracujący w tym czasie w MS sędzia Tomasz Szmydt, sędzia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. W poniedziałek Szmydt poinformował, że poprosił o azyl na Białorusi. Służby i prokuratura prześwietlają jego działania pod kątem szpiegostwa.
Były wiceminister sprawiedliwości pytany był we wtorek o znajomość z Tomaszem Szmydtem. Powiedział, że sędzia najpierw trafił do departamentu prawa administracyjnego Ministerstwa Sprawiedliwości, gdzie zajmował się obsługą komisji weryfikacyjnej badającej sprawy reprywatyzacyjne w Warszawie. Komisją kierował polityk Solidarnej Polski Patryk Jaki. "Potem z jakiegoś powodu chciał zmienić miejsce w ministerstwie. Ja potrzebowałem człowieka do spraw dyscyplinarnych, a to był jedyny sędzia administracyjny, który się tym zajmował" - powiedział Łukasz Piebiak. Dodał, że nie miał ze Szmydtem kontaktu od czasu swojego odejścia z MS, ok. 4-5 lat.
Pytany o ucieczkę Szmydta na Białoruś stwierdził, że jest to wysokiej rangi funkcjonariusz publiczny, z wiedzą cenną dla służb białoruskich i rosyjskich. "Myślę, że był cenny dla nich też wcześniej, czy to w pracy orzeczniczej, czy w tym, co robił w Ministerstwie Sprawiedliwości" - ocenił.
Łukasz Piebiak pytany był również o powiązania polityczne Tomasza Szmydta. "Czy on jest pisowski, ziobrystowski, platformerski, czy jakikolwiek to niech sobie każdy sam odpowiada na te pasjonujące zagadki intelektualne. Wszystko na to wskazuje, że on tak naprawdę jest wschodni i to jest problem, a nie to, do której opcji politycznej zostanie przypisany" - odpowiedział. Były wiceminister powiedział, że jego zdaniem zastanawiająca jest, jak Szmydt trafił do WSA w Warszawie. Zwrócił również uwagę na oświadczenie majątkowe przebywającego na Białorusi sędziego. Przejrzał je wczoraj. "Potwierdziło się to, co było mówione w środowisku, że ma poważne problemy finansowe" - powiedział i podkreślił, że Szmydt w oficjalnym zeznaniu napisał, że ma kilkaset tys. zł długów.
Łukasz Piebiak przyznał, że w czasie, gdy był zwierzchnikiem Szmydta "ufał mu". Zwracali się do siebie po imieniu. "Może rzeczywiście wykazałem się zbytnią ufnością" - ocenił i dodał: "Sędziowie traktują się z pewnym z zaufaniem. Możemy siebie nie lubić, ale nie podejrzewamy, że wybierając taką drogę kariery, ktoś robi w rzeczywistości coś zupełnie innego".
Łukasz Piebiak powiedział, że ma pretensje do służb, że nie wychwyciły działalności Szmydta. "Prawdopodobnie ten proceder uprawiał od dawna. Powinien się im [służb] wyświetlić, powinien mieć problemy z tym, by wyjechać na Białoruś".
Sędzia pytany był o aferę hejterską. Z artykułów publikowanych w drugiej połowie sierpnia 2019 r. przez portal Onet.pl wynikało, że ówczesny wiceszef MS utrzymywał w mediach społecznościowych kontakt z kobietą o imieniu Emilia (ówczesną żoną Tomasza Szmydta), która miała prowadzić akcje dyskredytujące niektórych sędziów. Miało się to odbywać za wiedzą wiceministra.
Łukasz Piebiak powiedział, że nie przekazywał kobiecie informacji o innych sędziach, które potem służyły jej w mediach społecznościowych do ataków na nich, a kontakt z nią nawiązał na prośbę jej męża. "Rozmowa (ze Szmydtem) była tego rodzaju: mamy problemy, ona jest w złym stanie psychicznym. Gdybyś czasem ją pochwalił, jak napisze jakąś wiadomość" - powiedział.
Według Piebiaka tzw. afera hejterska "została zmontowana przez wschodnie służby i Tomasz Szmydt trafił do Ministerstwa Sprawiedliwości po to, by działać na zlecenie białoruskich czy rosyjskich służb". A to, stwierdził, co robiło ówczesne kierownictwo resortu było próbą zreformowania wymiaru sprawiedliwości. "Po to była afera hejterska, żeby wysadzić mnie z siodła (...) Po moim odejściu z resortu temat reformy (wymiaru sprawiedliwości) jakoś przycichł" - stwierdził.
W ocenie byłego wiceministra "Szmydt nie był jedyny". Dopytany, czy uważa, że wśród polskich orzekających sędziów są agenci służb białoruskich i rosyjskich stwierdził: "Podejrzewam, że są. Zwłaszcza na wyżynach sądownictwa - czytaj Sąd Najwyższy i Naczelny Sąd Administracyjny - mogą być osoby, na które są kompromitujące materiały i chcąc nie chcąc, mogą wykonywać zlecenia od swoich oficerów prowadzących. Oczywiście gdybam, ale nie wierzę, że Szmydt był jedyny" - powiedział. Zapytany o dowody takiego stwierdzenia powiedział: "Są orzeczenia SN, które uwalniały od odpowiedzialności za orzekanie w stanie wojennym".(PAP)
Autorka: Anita Karwowska
kgr/