Polska Agencja Prasowa: "Słone łąki" to pani pierwsza książka non-fiction. Dlaczego zdecydowała się pani opisać akurat wybrzeże Morza Północnego?
Dorthe Nors: Duńska linia brzegowa to bujna roślinność oraz piękne morze i fiordy. Ale przede wszystkim to krajobraz, z którym jestem związana przez całe moje życie. Moja rodzina przez pokolenia mieszkała na wschodnim wybrzeżu Danii. Rodzice mieli również chatkę, do której jeździliśmy, od kiedy się urodziłam. Wybrzeże Morza Północnego to ziemia, z której wyrosłam.
PAP: Ten krajobraz miał wpływ na tworzoną przez panią literaturę?
D.N.: Tak to postrzegam po napisaniu już kilku książek. Wiele podróżowałam, jednak zawsze wracałam do Kopenhagi oraz na wybrzeże Morza Północnego jako do miejsca, gdzie czułam się zakotwiczona, które rozumiałam. Pewnego razu odezwał się do mnie duński fotograf, a za nim fundacja z propozycją dużego, również pod względem finansowym, kontraktu. Zaproponowano mi napisanie tekstu do fotoksiążki, jednak odmówiłam. Wielokrotnie byłam namawiana do zmiany zdania, ale bezskutecznie. Zupełnie niezależnie od tej propozycji pomyślałam, że byłoby jednak cudownie spróbować napisać książkę non-fiction, ponieważ wiąże się z tym inny sposób pracy niż w przypadku literackiej fikcji.
Chciałam napisać o krajobrazie, w którym wyrosłam, ale najpierw musiałam się nauczyć, jak to zwerbalizować, jak opisać miłość do tego miejsca. Ludzie, którzy są związani z jakimś miejscem, komunikują się z nim w sposób intuicyjny, nie potrzeba do tego konkretnego języka - ja jestem jednak pisarką, opisywanie jest moją pracą. Musiałam wobec tego znaleźć język miejsca.
Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Holandia to kraje, które mają linie brzegowe. W związku z tym czytelnicy z tych krajów rozumieli, czym jest nadmorski krajobraz. Ale odzywali się do mnie również ci, który mieszkali np. wewnątrz Stanów i nie mieli na co dzień kontaktu z morzem. Mówili jednak, że rozumieją moją książkę, ponieważ w pobliżu mają rzekę, która jest dla nich – tak jak dla mnie Morze Północne – tym najważniejszym krajobrazem. Zrozumiałam wtedy, że można w sposób uniwersalny oddać swoją tożsamość oraz opisać miejsce, które kochasz.
PAP: Jak zatem opisałaby pani wybrzeże Morza Północnego?
D.N.: Przede wszystkim jest ono surowe i ponure. Jego cechą charakterystyczną jest szeroki horyzont, który rozciąga się w stronę Wielkiej Brytanii, a następnie Stanów Zjednoczonych. Tym, co wręcz kocham, jest niebo, które sprawia wrażenie ogromnego. Ludzie, którzy się wychowali na tym terenie, są uzależnieni od tego horyzontu oraz nieba. Co ważne, wybrzeże Morza Północnego ma również piaszczyste plaże oraz trawiaste nadmorskie góry. Jest tu dużo wody, światło słoneczne jest niezwykle jasne i odbija się w charakterystyczny sposób. Myślę, że to wręcz najpiękniejsze niebo na świecie. Bywa ono oczywiście ponure i szare, ale kiedy nagle spomiędzy chmur wyjdzie słońce, to jest to niesamowite wrażenie. Nie możemy jednak zapominać, że Morze Północne jest brutalne. Chociaż tego nie widać, jest jednym z najbardziej niebezpiecznych mórz na świecie. Podobnie jak jego wybrzeże.
PAP: Które miejsce związane z wybrzeżem jest dla pani szczególnie ważne?
D.N.: Przede wszystkim to, gdzie znajduje się nasz rodzinny domek, który odziedziczyłam po rodzicach. Mieszkam tam przez trzy miesiące w roku. To chatka zbudowana podczas II wojny światowej. Nie ma w niej bieżącej wody ani elektryczności. Wszyscy myślą, że jestem stuknięta, że mieszkam na pustkowiu bez wody i prądu, ale dla mnie to miejsce jest jak niebo. Bardzo lubię wyspę Fanø - ją również opisałam w książce. Znajduje się na niej dom poetów, w którym możesz mieszkać, kiedy piszesz wiersze. Bliskie jest mi również Morze Wattowe, czyli najbardziej enigmatyczne miejsce na całym wybrzeżu Morza Północnego.
PAP: Przebywanie wśród natury jest dla pani rodzajem medytacji, terapii?
D.N.: Natura jest ludziom potrzebna. Większość ludzi, którzy żyją w stresie, mają problemy czy są zagubieni, szuka kontaktu z przyrodą. Są też tacy, którzy wolą się wtedy spotkać z przyjaciółmi, pójść do kawiarni lub na jogę. Dla mnie jednak ten krajobraz jest najlepszą matą do jogi. Przebywanie tam wycisza i uspokaja.
PAP: Pani książka jest krótka, nie pisze pani nic ponad to, co powinno się w niej znaleźć. Czy surowość krajobrazu miała na to wpływ?
D.N.: Wygląd krajobrazu, a także styl pisarski i proces opisywania są ze sobą połączone. Jest jeszcze jedno połączenie. Mój duński ma bowiem związki z dialektem, który pochodzi z regionu wybrzeża Morza Północnego. Nigdy nie miałam problemów z tłumaczeniem na angielski, ale nie dociekałam, skąd ta łatwość. Aż dowiedziałam się, że mój dialekt ma angielskie korzenie. Oczywiście, jeśli posłuchasz współczesnego duńskiego i angielskiego, to nie zauważysz, że są one podobne. Ale są, nawet konstrukcja zdań jest podobna. Można więc powiedzieć, że krajobraz wywodził się z mojego języka w naturalny sposób. "Słone łąki" to co prawda moja dziewiąta książka, ale pierwsza o krajobrazie.
PAP: Czerpała pani także z innych książek na ten temat?
D.N.: Muszę przyznać, że nie, choć oczywiście sprawdziłam, jaki rodzaj literatury jest poświęcony temu zagadnieniu. Większość z tych książek, szczerze mówiąc, była nudna. Dla mnie istotne było także to, że zostały one napisane przez mężczyzn. W przeszłości krajobraz należał do mężczyzn, to oni mieli władzę i grunty, byli panami krajobrazu. Poza tym literatura stworzona przez mężczyzn była patriarchalna. Pomyślałam, że może nie będę pierwszą kobietą, ale pewnie jedną z pierwszych, które miały pomysł, by opisać wybrzeże Morza Północnego - w końcu to jest również mój krajobraz.
Chciałam się w krajobrazie zatracić. Na przykład wsiadałam do samochodu i jechałam przed siebie. Czasami wiedziałam, przez jakie miejsca jadę, a czasami się gubiłam. Czasami jechałam pod górę, a czasami się zatrzymywałam i czytałam znaki drogowe. Patrzyłam na domy i słuchałam tego, co to konkretne miejsce chce mi powiedzieć o sobie. Kiedy doświadczałam tego krajobrazu, moja pamięć szalała. Rzeczy, których nie pamiętałam od lat - chociażby proste wspomnienie, że w tym miejscu stał kiedyś mój brat - do mnie wracały. Wówczas zrozumiałam, że jest silny związek pomiędzy miejscem a pamięcią. Krajobraz ma swoją narrację, której jestem częścią. A to wszystko mogę przenieść do swojej opowieści.
PAP: Morze Północne wróci w pani kolejnych książkach?
D.N.: Ciekawe jest to, że większość napisanych już przez jakiegoś pisarza książek jest połączona z kolejnymi. Kiedy kończysz książkę, uświadamiasz sobie, że odkryłaś wiele ciekawych rzeczy, które można dalej wykorzystać. Piszę teraz klasyczną powieść, którą porzuciłam, kiedy rozpoczęłam pracę nad "Słonymi łąkami". I niedawno uświadomiłam sobie, że chciałam napisać o krajobrazie w tej powieści, ale na początku nie wiedziałam, jak to zrobić - nauczyłam się tego dopiero dzięki książce o Morzu Północnym. Pomyślałam również, że akcja powieści powinna się dziać w krajobrazie morza, choć niekoniecznie Północnego. Motywem jest jednak niebo. Bohaterem książki jest astrofizyk, który przeprowadza się w surowy krajobraz, aby móc obserwować i badać gwiazdy, bo ze względu na zanieczyszczenie światłem nie może robić tego w mieście.
PAP: To znaczy, że pani kolejna książka będzie powieścią. A wróci pani jeszcze do pisania non-fiction?
D.N.: To możliwe. Pisałam już opowiadania, poezję czy eseje dla anglojęzycznych czytelników. Robię po prostu to, co się sprawdza i co mnie ciekawi. Nie mogłabym pisać cały czas takich samych książek. Lubię testować różne rzeczy, także siebie jako pisarkę. Tak właśnie było w przypadku "Słonych łąk". Tym, co czyni mnie lepszą pisarką, jest to, że staram się poznawać nowe rzeczy. Zupełnie nie znam się na astrofizyce, nie wiedziałabym nawet, jak opisać trójkąt. Główny bohater mojej nowej książki nauczył mnie jednak tego, a także tego, jak przetestować swój język i wyobraźnię. Myślę, że właśnie tak powinni działać twórcy – nigdy nie powinniśmy iść na skróty.
Książka "Słone łąki" w tłumaczeniu Elżbiety Frątczak-Nowotny ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Dorthe Nors – duńska pisarka, eseistka, tłumaczka z angielskiego i szwedzkiego; absolwentka literaturoznawstwa i historii sztuki na Uniwersytecie w Aarhus. Autorka kilku powieści i tomów opowiadań, w tym wydanej w Polsce "Lusterko, ramię, kierunkowskaz", która znalazła się w finale Nagrody Bookera. Międzynarodową popularność przyniosły jej krótkie formy. Jest pierwszą Dunką w historii, której opowiadania ukazały się na łamach "New Yorkera". Publikowała także m.in. w "Guardianie", "Vi läser", "Electric Literature" i "The Literary Hub". Jest laureatką Literackiej Nagrody im. Pera Olova Enquista. Za "Słone łąki", swoją pierwszą książkę non-fiction, otrzymała nominacje do Amerykańskiej Nagrody Krytyków Literackich oraz Nagrody Amerykańskiego PEN Clubu. (PAP)
Rozmawiała Anna Kruszyńska
kgr/