Polacy przez większość turnieju – trzy mecze grupowe i ćwierćfinał – przeszli jak burza. Zdobyli 31 bramek i nie stracili ani jednej. Jednak w półfinale podopieczni trenera Dmytro Kameko musieli uznać wyższość mistrzów świata i obrońców tytułu w Europie - Turków, którzy zwyciężyli 5:1.
"Przez pierwsze kilka godzin pozwoliliśmy sobie na chwilę smutku, ale trzeba było się pozbierać na kolejny, niezwykle ważny mecz. Myślę, że lepiej przepracowaliśmy półfinałową porażkę niż Anglicy, w których porażka z Hiszpanią 1:2 długo 'siedziała' i to było widoczne. Nie rozmawiali ze sobą, nie spędzali ze sobą czasu. Widzieliśmy to, bo mieszkamy w jednym hotelu" – powiedział Krystian Kapłon.
Już w pierwszej minucie batalii o brąz Polacy przystąpili do ataku - Kapłon uderzył z kilkunastu metrów, ale jego uderzenie odbił Kieran Lambourne. Po chwili jednak ta niewykorzystana okazja mogła się zemścić. Jamie Tregaskiss ładnym technicznym strzałem usiłował pokonać Łukasza Miśkiewicza, ale ten był na posterunku.
"Polski Messi" i gol!
W piątej minucie polski zespół ruszył z kontratakiem, który wziął na siebie Bartosz Łastowski. "Polski Messi" przebył z piłką kilkanaście metrów, a następnie - tuż po wyjściu z koła środkowego - oddał strzał tak mocny, że piłka zatrzymała się dopiero w angielskiej bramce. To był gol - jak się później okazało - na miarę brązowego medalu.
Polacy nie chcieli poprzestać na jednej bramce. W dziewiątej minucie mieli rzut wolny. Kapłon zagrał do Kamila Grygiela, a ten trafił w słupek. Rywale jeszcze przed przerwą mogli doprowadzić do wyrównania, gdy w 20. minucie Tregaskiss popędził w szybkim ataku na polską bramkę, ale po pierwsze – zdążył go dogonić Kapłon, a po drugie – po raz kolejny świetnie spisał się Miśkiewicz.
Po zmianie stron reprezentacja Anglii musiała podjąć jeszcze większe ryzyko, ale głównie sprowadzało się to do zagrań do Tregaskissa, który w 31. minucie oddał kolejny groźny strzał sprzed pola karnego, lecz Miśkiewicz popisał się świetną interwencją.
Jeszcze pod koniec spotkania biało-czerwoni mieli rzut wolny, po którym mogli podwyższyć wynik - Jakub Kożuch wymienił sobie piłkę z Kapłonem i uderzył, ale piłka poleciała tuż obok słupka bramki strzeżonej przez Kierana Lambourne'a. Kilka sekund później jeszcze jedno uderzenie Kożucha zostało zatrzymane przez angielskiego bramkarza.
Miśkiewicz był w sobotę nie do pokonania
Doliczony czas drugiej połowy także przyniósł emocje - Krzysztof Wrona znalazł się sam na sam z bramkarzem ale nie wykorzystał okazji. Po kolejnych kilkudziesięciu sekundach jeszcze jedną szansę na remis miał Harry Ash, ale Miśkiewicz był w sobotę nie do pokonania.
"Nie wydaje mi się, bym był bohaterem. Po prostu zrobiłem swoją robotę. Wynik może nie był jakiś spektakularny, ale to nie znaczy, że się nie staraliśmy. Każdy z nas może być traktowany jak bohater meczu. W końcu prowadziliśmy grę po swojemu, był spokój. Może i pod koniec zrobił się chaos, ale na szczęście czas także działał na naszą korzyść i dowieźliśmy ten wynik" – przyznał po spotkaniu bramkarz reprezentacji Polski.
"Założenie było takie, by strzelić jedną bramkę więcej. Minimum, które sobie ustaliliśmy, wykonaliśmy. To był dobry mecz, bardzo przyjemnie się grało. Było dużo akcji w jedną i w drugą stronę. Myślę, że stworzyliśmy ciekawe widowisko" - dodał Kapłon.
Reprezentacja Polski po raz trzeci z rzędu została brązowym medalistą ME w ampfutbolu. W 2017 roku biało-czerwoni zajęli trzecie miejsce podczas turnieju rozgrywanego w Turcji, a przed czterema laty stanęli na najniższym stopniu podium Euro w Krakowie.
"To był plan minimum. Choć nie udało się zrealizować głównego celu, czyli zdobyć złota, cieszymy się, że jest brąz" - podsumował Wrona. (PAP)
gn/