Przemysław Wyszyński o ,,Raporcie Pileckiego": najważniejszy był dla mnie w tej historii Witold

2023-09-01 07:22 aktualizacja: 2023-09-01, 09:36
Przemysław Wyszyński, fot. PAP/Mateusz Marek
Przemysław Wyszyński, fot. PAP/Mateusz Marek
Nie myślałem o legendzie rotmistrza Witolda Pileckiego. Dla mnie najważniejszy był człowiek – powiedział PAP Przemysław Wyszyński, odtwórca głównej roli w filmie "Raport Pileckiego", który w piątek wchodzi na ekrany polskich kin.

PAP: W filmie "Raport Pileckiego" wcielasz się w postać rotmistrza. To twoja pierwsza tak duża rola. Jak się przygotowywałeś, co było największym wyzwaniem?

Przemysław Wyszyński: To niezwykle cenne doświadczenie. Moim zadaniem było wcielenie się w człowieka, który kiedyś istniał, miał swoje życie, myśli, marzenia i plany, a do dyspozycji miałem jedynie opracowania o charakterze historycznym. Nie mogłem poznać Witolda osobiście, porozmawiać z nim, przyjrzeć się jego mimice i gestom czy usłyszeć, w jaki sposób się wypowiada. Moja praca polegała na tym, by poznać jego historię z nadzieją, że znajdę coś na temat jego charakteru. Poszukiwałem więc wszelkich informacji o Witoldzie Pileckim – książek, opracowań, wywiadów z ludźmi, którzy go znali. Początkowo była to więc praca naukowa.

PAP: Skończyłeś warszawską Akademię Teatralną, ale też kurs słynnej szkoły aktorskiej Lee Strasberga. Na ile było to pomocne w kreowaniu twojego Pileckiego?

P.W.: W Lee Strasbergu uczą pewnego sposobu myślenia, wyposażając w narzędzia, które są niezbędne do wykonania takiej pracy. Tymi narzędziami są przede wszystkim pytania, jakie zadajemy w trakcie pracy sobie samym. Myślę, że każdy aktor ma własną metodę i każdy zapewne będzie opowiadać o tym w inny sposób. W związku z tym, że rola wymagała opanowania konkretnych umiejętności rozpocząłem naukę jazdy konnej, wymowy języka niemieckiego oraz gry na fortepianie. Poza tym, aby wiarygodnie opowiedzieć o pobycie Witolda Pileckiego w obozie koncentracyjnym bardzo ważne było też odpowiednie przygotowanie ciała. Podporządkowałem tej pracy właściwie wszystkie inne sprawy życia, trudno jest w trakcie takiego procesu nie myśleć o człowieku, który nieustannie stawiany jest w sytuacjach ekstremalnych. Z tymi emocjami zasypiasz i tymi myślami oddychasz.

PAP: Czy grając jedną z najważniejszych postaci w historii Polski XX wieku nie obawiałeś się ciężaru tej legendy?

P.W.: Przyznam, że nie myślałem o jego legendzie. Dla mnie najważniejsze było znalezienie człowieka w postaci Witolda Pileckiego. Chciałem zrozumieć jego motywację i sposób myślenia, poznać system wartości i zasady, którymi się kierował. Pragnąłem zbadać wrażliwość i sposób postrzegania świata. Odkryłem Witolda Pileckiego jako człowieka pełnego skrajnych emocji, skoncentrowanego na zadaniu, spokojnego, ale zawsze w gotowości do działania, jednocześnie w zgodzie i konflikcie z samym sobą.

PAP: A co najbardziej zaintrygowało cię w jego osobie?

P.W.: Przede wszystkim to, jak mocno zaangażowany był w swoją walkę i nigdy nie zrezygnował. Wiemy, że miał szansę pozostać z rodziną we Włoszech i byłaby to decyzja zrozumiała z uwagi na sytuację historyczną. On wolał jednak wrócić do kraju, zaangażować się w konspirację i walczyć dalej. Możemy się jedynie domyślać powodów tej decyzji. Myślę, że Pilecki robił wszystko co było w jego mocy, żeby uratować ludzi, którzy na nim polegali. Stawiał dobro innych ponad swoje własne. To jego wyjątkowa cecha, która wydaje się dzisiaj bardzo niemodna, nieaktualna, wręcz bezużyteczna, a jednak on potrafił żyć w ten sposób i to może być inspirujące. Wydaje mi się, że mógł on odczuwać pewne rozczarowanie i poczucie klęski, wynikające z braku możliwości zorganizowania akcji odbicia więźniów z Auschwitz, obozu, w którym zostali jego przyjaciele. To już jednak było niezależne od niego. Intrygowało mnie w nim również przywiązanie do zasad, jego kręgosłup moralny. Uważam, że zawsze należy walczyć o dobro i wzajemny szacunek, a on to właśnie robił. Co mnie jeszcze poruszyło i zaintrygowało w postaci Pileckiego to charyzma i ten jego niezwykły spokój. Udało mi się ustalić, że Witold nigdy nie pokazywał ekstremalnych emocji. Nie mówił dużo, bardziej starał się słuchać. Słynął z tego, że zawsze miał na twarzy delikatny uśmiech, co było dla mnie również źródłem inspiracji. W jego aurze było coś pogodnego, ludzie przy nim czuli się bezpiecznie. Miał szczególny rodzaj charyzmy, którą zjednywał ludzi.

PAP: W przestrzeni medialnej pojawiły się zarzuty o manipulowanie w filmie prawdą historyczną. Jakbyś się do tego odniósł?

P.W.: Nie jestem historykiem. Myślę, że film jest inspirowany pewnymi wydarzeniami historycznymi, ale jest opowieścią o przeżyciach ludzi tamtej epoki. Zgodność historyczna to sprawa historyków i dokumentalistów. Ja starałem się opowiadać o autentycznym człowieku, jego przeżyciach i towarzyszących mu emocjach. Najważniejszy był dla mnie w tej historii Witold. Dla mnie, jako aktora, okoliczności historyczne prowokowały pewne określone wydarzenia, ale to jest opowieść inspirowana historią Witolda i Marii Pileckich, a nie film dokumentalny.

PAP: 1 września odbędzie się oficjalna premiera filmu. Samo jego powstawanie wydaje się dość ciekawe.

P.W.: To prawda. Zaczęliśmy zdjęcia w innym świecie, jeszcze przed pandemią, ale później wszystko się zmieniło i niespodziewanie zdjęcia zostały przerwane. To był długi i skomplikowany proces, ale pomoc i wsparcie ze strony całej ekipy były bezcenne i jestem im za to ogromnie wdzięczny.

PAP: Nie jesteś aktorem, który bryluje na tzw. ściankach, wybierasz nieco inną drogę – wykładowca warszawskiej Akademii Teatralnej, napisałeś rozprawę doktorską. Lubisz chodzić swoimi drogami?

P.W: Przede wszystkim jestem człowiekiem, takim samym jak wszyscy, który czuje, myśli i marzy. Uważam, że nie definiuje mnie to, co robię. Postrzegam ten zawód jako sposób na doświadczanie życia i badanie natury człowieka – to mnie zawsze intrygowało. Myślę, że każdy człowiek jest wartościowy i niepowtarzalny, a przez to fascynujący. Chciałbym dotknąć tej tajemnicy, przyjrzeć się wyjątkowej wrażliwości, którą każdy z nas nosi w sobie. Aktorstwo pozwala nam zobaczyć świat z nowej perspektywy. Zamiast wyrażać oceny staram się raczej przyglądać ludziom i wydarzeniom. Myślę, że to dla mnie bardziej naturalne.

PAP: Czyli Przemysław Wyszyński, to artysta, który nie lubi się definiować?

P.W.: Artysta też jest już jakąś definicją. Jeżeli artystami nazywamy pewien obszar zawodów twórczych to należę do grupy aktorów. Pamiętam jak w szkole teatralnej prof. Jan Englert mówił nam, że artystą się bywa, ale człowiekiem powinno się być zawsze. Dlatego myślę, że aktor jest przede wszystkim jest człowiekiem, nie artystą. Za tę i inne lekcje jestem bardzo wdzięczny profesorowi. W okresie moich studiów w Akademii Teatralnej spotkania z nim należały do tych najcenniejszych. Pan profesor był znakomitym nauczycielem aktorskiego rzemiosła, ale opowiadał nam również o pewnym określonym sposobie postrzegania zawodu aktora. Zaszczepił we mnie potrzebę nieustannego doskonalenia swoich umiejętności zawodowych.

PAP: Stara szkoła…

P.W.: Tak, jestem oldschoolowy. Miałem to ogromne szczęście, że na drodze swojej edukacji miałem okazję spotkać wielu niezwykłych i inspirujących ludzi, mistrzów, którzy zawsze zwracali nam uwagę na wartości, dyscyplinę i pokorę. Myślę, że niezależnie od tego, jaką aktor gra rolę – króla czy posłańca - jest równie ważną częścią spektaklu, wnosi swoją indywidualną jakość, jest wartościowy i zasługuje na taki sam szacunek, jak pozostali współtwórcy i w ogóle wszyscy ludzie. (PAP)

Rozmawiał Mateusz Wyderka (PAP)

nl/