Już od 24 listopada „Napoleona” będzie można zobaczyć w polskich kinach. Krytycy, którzy już widzieli film Ridleya Scotta, są wyjątkowo podzieleni. Wśród recenzji filmu można znaleźć zarówno te pełne zachwytu, jak i te, w których znalazło się wiele zastrzeżeń pod adresem tej historycznej superprodukcji. Wśród najgłośniej krytykujących „Napoleona” są francuscy recenzenci, którzy naśmiewają się m.in. z francuskich postaci mówiących z amerykańskim akcentem. Wskazują także na to, że film Scotta nie jest zgodny z przekazami historycznymi, przez co ma wydźwięk antyfrancuski i proangielski.
Scott nie omieszkał odpowiedzieć na te zarzuty. „Francuzi nie lubią nawet samych siebie. Paryscy widzowie, którym pokazałem swój film, byli nim zachwyceni” – stwierdził reżyser w wywiadzie, jakiego udzielił stacji BBC. Jednak i po wspomnianym paryskim pokazie pojawiły się krytyczne recenzje najnowszego dzieła Scotta. Recenzent portalu „Variety” przekonywał, że „dziwna” prywatna relacja Napoleona i Józefiny granej przez Vanessę Kirby za bardzo odwraca uwagę od tego, co Scottowi wyszło najlepiej - efektownego kina wojennego.
Nie jest to pierwszy raz, gdy Scott sili się na niezbyt parlamentarną polemikę z krytykami jego dzieła. Głośnym echem odbiło się jego „Ogarnij się!” skierowane do historyka Dana Snowa, który wytknął historyczne nieścisłości w „Napoleonie”. M.in. to, że pokazane w filmie strzelanie z armat do piramid nigdy nie miało miejsca. „Nakręciłem wiele historycznych filmów. Czytając czyjeś relacje spisane sto lat po jakimś wydarzeniu, zastanawiam się nad tym, jak bardzo mogą być one dokładne. Zawsze mnie bawi, gdy krytyk stwierdzi, że coś takiego nigdy nie wydarzyło się w Jerozolimie. Odpowiadam wtedy: "A byłeś tam?" Taka jest moja, piep…a odpowiedź” – rozwinął temat historycznych nieścisłości Scott w rozmowie z magazynem „Total Film”. (PAP Life)
ep/