O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Słynna niemiecka aktorka o swojej najnowszej roli. To historia dwóch niekonwencjonalnych kobiet

"Cicadas" to historia dwóch niekonwencjonalnych, delikatnych kobiet. Ten film zawiera tajemnicę. Wszystko w nim jest możliwe - powiedziała PAP Nina Hoss. Obraz Iny Weisse z udziałem niemieckiej aktorki pokazano w sekcji Panorama 75. Berlinale.

Nina Hoss. Fot. PAP/EPA/CLEMENS BILAN
Nina Hoss. Fot. PAP/EPA/CLEMENS BILAN

Isabell (w tej roli Nina Hoss) jest 48-letnią pośredniczką nieruchomości. Mieszka w Berlinie razem ze swoim partnerem, pochodzącym z Francji Philippem (Vincent Macaigne). Jej mama i tata są starzy, schorowani, wymagają stałej opieki. Kobieta codziennie kursuje między swoim apartamentem i położoną w Brandenburgu posiadłością rodziców. Przywozi zakupy, sprząta, gotuje. Stara się pogodzić obowiązki córki z życiem osobistym i pracą, ale jej sytuacja coraz bardziej komplikuje się. Związek z Philippem wisi na włosku. Tymczasem ojciec kategorycznie sprzeciwia się sprzedaży domu i przeprowadzce bliżej córki. Kiedyś uznany architekt, jest dumny z willi, którą wybudował, i nie zamierza się z nią rozstawać. Pewnego dnia Isabell spotyka w miasteczku Anję (Saskia Rosendahl), samotną matkę wychowującą kilkuletnią Gretę. Nowa znajoma pochodzi z zupełnie innego środowiska niż ona. Mieszka z przybranymi rodzicami, ledwo wiąże koniec z końcem. Niespodziewanie między kobietami rodzi się więź.

PAP: Co jest ważniejsze w procesie wyboru ról – dobry scenariusz czy twórca, któremu pani ufa?

Nina Hoss: Powiedziałabym, że to drugie. Jeśli ufam filmowcowi, to znaczy, że cenię jego poprzednie dzieła i wiem, że opowiada ciekawe historie. Tak było z Iną. Natomiast kiedy spotykam się z reżyserem po raz pierwszy, zawsze zwracam uwagę na to, jak toczy się rozmowa. Jeśli mamy sobie wiele do powiedzenia, a jeden wątek prowadzi do kolejnych, wiem, że będziemy mogli współpracować. Mam poczucie, że to przede wszystkim twórca wciąga mnie w historię.

PAP: Z Iną Weisse spotkała się pani w 2019 r. na planie "Przesłuchania". Jak zmieniła się wasza relacja od tego czasu?

Więcej

Martin Scorsese. Fot. EPA/CLEMENS BILAN

Martin Scorsese i Leonardo DiCaprio kolejny wspólny film zrealizują na Hawajach

N.H.: Jesteśmy sobie bardzo bliskie. Przed "Przesłuchaniem" znałyśmy się, ale niezbyt dobrze. Pod koniec zdjęć już wiedziałyśmy, że nie poprzestaniemy na tym filmie. Bardzo chciałyśmy znaleźć kolejny wspólny projekt. Ina opowiedziała mi o pomyśle, który ją zainteresował. Zaczęło się od postaci Grety, kilkuletniej dziewczynki, wolnego ducha żyjącego w opresyjnej, wiejskiej społeczności. Dokąd zmierza jej życie? Czy kiedykolwiek uda jej się stamtąd wydostać? A może wcale tego nie chce? Później pojawiło się pytanie, co by było, gdyby Greta spotkała na swojej drodze osobę z dużego miasta. Zazwyczaj poznaję wizję reżysera dopiero, gdy scenariusz jest już ukończony. Tutaj zupełnie inaczej podeszłyśmy do pracy. Ina pozwoliła mi płynnie wejść w historię. Kilka scen nakręciłyśmy dwa lata temu. Spotykałyśmy się, kiedy miałyśmy chwilę. Dołączała do nas operatorka Judith Kaufmann i filmowała ujęcia. Nie wiedziałyśmy, czy te sekwencje kiedykolwiek ujrzą światło dzienne.

PAP: Jak wspomina pani te spotkania?

N.H.: Pracowałyśmy w kolektywie. Stwierdziłyśmy, że zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. Bardzo ufałyśmy sobie nawzajem. W międzyczasie Ina pisała scenariusz. Gdy go ukończyła, przeszłyśmy do realizacji obrazu. Ten etap przebiegał dość standardowo, ale przecież w "Cicadas" nie wiemy, co się wydarzy. Wszystko jest możliwe. Jedno przypadkowe spotkanie prowadzi do kolejnego. Wspaniałe jest to, jak wiele tematów bliskich ludziom porusza film. Ta historia pokazuje, co każdy z nas przechodzi w życiu lub z czym w przyszłości się zmierzy. Uważam, że każdy weźmie z niej coś dla siebie. Właśnie za to najbardziej cenię kino Iny – wpuszcza świeże powietrze, pozwala nawiązać kontakt z postaciami. Daje nam dokładnie to, czego potrzebujemy w danej chwili.

PAP: Jako aktorka szuka pani bliskości z bohaterkami, które kreuje? A może woli grać kogoś od siebie skrajnie odległego?

N.H.: To zależy. Jedno i drugie jest interesujące. Wychodzę z założenia, że z każdą postacią – niezależnie od tego, jak dalekie od naszego jest jej życie – można znaleźć coś wspólnego. Do pewnego stopnia wszyscy mamy podobne doświadczenia. Różnimy się pochodzeniem i tym, jak reagujemy na to, co nam się przydarza. Niektórzy twardo stąpają po ziemi, inni są chwiejni. Ziemia pod stopami Isabelle trzęsie się w posadach. Moją bohaterkę poznajemy w momencie, gdy nie ma w nikim oparcia. Nie kieruje swoim życiem. Po prostu reaguje na to, co przynosi jej los. Nie ufa sobie, nie wierzy we własne umiejętności. Też miałam w życiu momenty, w których się miotałam, nie wiedziałam, czy coś jest dobre czy złe. Wiele cech tej bohaterki nie jest mi obcych. Ale fascynujące są również próby wczucia się w postać, której nie rozumiem. W ten sposób dowiaduję się wiele o człowieczeństwie. Odkrywam tło bohaterki, które wpłynęło na to, kim jest. Jest w tym sporo psychologii. Jeśli miałabym wybrać jedną odpowiedź, to chyba ta druga opcja fascynuje mnie nieco bardziej.

PAP: Wspomniała pani, że - tak jak Isabell - miewała w życiu momenty wahania. Co jeszcze spowodowało, że poczuła bliskość z tą postacią?

N.H.: Też opiekowałam się obojgiem rodziców. Nie potrzebowałam researchu. Wiem, jak to jest, gdy próbujesz żyć własnym życiem, a myślami jesteś przy rodzicach. Gdy zastanawiasz się, czy wszystko u nich w porządku. Gdy coś sobie zaplanowałaś, ale w ostatniej chwili musisz odwołać, bo nagle coś się wydarzyło. Poczucie niestabilności w życiu i konieczność błyskawicznego reagowania są mi bliskie. Wiem, że Inie również. Znam też wiele innych osób, które obecnie przez to przechodzą. Pewnie w naszym wieku tak już musi być. Ale w porównaniu z Isabell mam to szczęście, że nie kwestionuję wyborów, których dokonałam. Wykonuję zawód, który jest moją pasją. Właśnie tego pragnie Isabell.

PAP: Sercem opowieści jest złożona, wieloznaczna relacja dwóch kobiet – Isabell i Anji. Nie wiemy do końca, co je łączy. Jak udało się pani i Saskii Rosendahl wykreować tę tajemniczą atmosferę?

Więcej

Jacek Koman, kadr z filmu "100 dni do matury". Fot. mat. prasowe/Next Film

Jacek Koman: gdzie położę kapelusz, tam jest mój dom [WYWIAD]

N.H.: Od początku polubiłyśmy się. Uwielbiam Saskię. Oglądałam wiele filmów z jej udziałem i uważam, że jest piękną, wspaniałą aktorką. Ma dar, który sprawia, że jej występy są prawdziwe i w ogóle się ich nie kwestionuje. Nie mogłam doczekać się naszego spotkania na planie. Wiedziałam, że Saskia nie jest jedną z aktorek, które forsują swoje pomysły, nie zważając na partnerów. Czułam, że ma w sobie delikatność i skupienie, których potrzebuje ta historia. W Anji, którą zagrała, podoba mi się to, że jest o wiele stabilniejsza niż Isabell. Wydaje mi się, że właśnie to je do siebie przyciąga. Każda z nich nie do końca rozumie tę drugą. Tylko Anja, widząc Isabell w jej codziennym, domowym otoczeniu, ma odwagę powiedzieć jej, że jest piękna. Moja bohaterka nie może uwierzyć w to, co słyszy. Ja? Żartujesz sobie? Nie myśli o swojej urodzie, nie jest jej świadoma. Śledząc znajomość tych kobiet, zaczynamy zastanawiać się, co tu się właściwie dzieje. Jeden widz dostrzeże coś między nimi, drugi – nie. Budowanie tej relacji było bardzo interesujące. Z Saskią dużo o tym rozmawiałyśmy. Próbowałyśmy różnych rzeczy, chciałyśmy przekonać się, co najlepiej działa. Niesamowicie podoba mi się scenariusz Iny. Stworzyła niekonwencjonalne, delikatne bohaterki. "Cicadas" zawierają obietnicę. W tej historii wszystko jest możliwe.

PAP: Wywodzi się pani z teatru. W kinie lubi pracować w podobny sposób?

N.H.: Ostatnio rzadziej można spotkać mnie na scenie, ale stworzyłam wiele ról teatralnych. Początkowo bardzo potrzebowałam prób. Czułam, że dzięki nim mam większą przestrzeń, by zbudować postać, którą będę przez dwie i pół godziny na scenie. Gra w teatrze zawsze łączyła się z konkretnym momentem, z uczuciami, jakie miałam w sobie tego dnia. Pozwalała uwolnić energię, której mam dużo. Później, gdy pracowałam równolegle w kinie, ułatwiała skupienie. Teraz też teatralne doświadczenie do pewnego stopnia okazuje się pomocne. Uwielbiam kontakt z publicznością. Ta zasadnicza różnica między pracą w kinie i teatrze jest najbardziej przerażająca i wspaniała jednocześnie. Jakiś czas temu podczas Ruhrtriennale zagrałam monodram "Notatki z podziemia" wg Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Barbary Frey. Nigdy nie chciałam robić monologów, bo nudzę się na scenie sama ze sobą. Tym razem było inaczej. Miałam wrażenie, że publiczność jest moim partnerem, że pozwala mi przejść przez tekst. To było fascynujące. Coś takiego przytrafia się w danej chwili i nigdy więcej. W kinie w ogóle nie byłoby możliwe. Nigdy nie czułam się tak żywa jak wtedy, na scenie.

PAP: Kilka lat temu film "Tar" otworzył przed panią nowe możliwości. Nie zrezygnowała pani z kina europejskiego, łączy pracę na planie tutejszych i amerykańskich produkcji. W jakiej roli, w jakim projekcie najchętniej by siebie teraz widziała?

N.H.: Doceniam to, że mogę przeskakiwać z jednego miejsca na drugie. Prawdą jest, że po "Tar" drzwi do anglojęzycznych projektów stoją przede mną otworem. Ostatnio wystąpiłam w pięknej, hollywoodzkiej produkcji "Hedda" Nii DaCosty, zrealizowanej na podstawie sztuki "Hedda Gabler" Henrika Ibsena. Mam nadzieję, że w tym roku obraz ujrzy światło dzienne. Teraz gram w filmie Mariko Minoguchi, młodej reżyserki niemiecko-japońskiego pochodzenia. Uważam, że napisała wspaniały scenariusz. Bardzo dobrze mi się z nią współpracuje. We wrześniu być może spotkam się z włoskim reżyserem. Czuję się bardzo uprzywilejowana, że mogę pracować z fascynującymi ludźmi. Mam poczucie, że powinniśmy zachęcać europejskich twórców do pracy na całym świecie. Bardzo chciałabym zrobić coś w Polsce. Musimy się spotykać i opowiadać sobie nawzajem historie. Dziś potrzebujemy tego bardziej niż kiedykolwiek.

Rozmawiała Daria Porycka (PAP)

Nina Hoss jest niemiecką aktorką filmową i teatralną, absolwentką Ernst Busch Academy of Dramatic Arts w Berlinie. W przeszłości można ją było oglądać na scenach Deutsches Theater i Berliner Ensemble. W 2014 r. dołączyła do zespołu berlińskiego Schaubühne. Jej talent doceniono wieloma nagrodami. W 2007 r. została laureatką Srebrnego Niedźwiedzia za tytułową rolę w filmie "Yella" Christiana Petzolda. W 2019 r. zdobyła Złotą Muszlę podczas festiwalu w San Sebastian za występ w "Przesłuchaniu" Iny Weisse. W tym samym roku zagrała u boku Cate Blanchett w "Tar" Todda Fielda. Rola Sharon zapewniła jej nominacje do nagród Independent Spirit i Gotham.

Najnowszy film z udziałem Hoss "Cicadas" Iny Weisse zaprezentowano w sekcji Panorama 75. Berlinale. Festiwal potrwa do niedzieli. (PAP)

dap/ wj/ ał/

Zobacz także

  • Kadr z filmu "Innego końca nie będzie". Fot. materiały prasowe

    Maja Pankiewicz: potrzebujemy takich prostych historii opowiadających o ważnych rzeczach

  • Bożena Dykiel, Daniel Olbrychski i Franciszek Pieczka. Fot. PAP/reprodukcja

    50 lat temu odbyła się premiera "Ziemi obiecanej" [NASZE WIDEO]

  • Jesse Eisenberg. Fot. PAP/EPA/TOLGA AKMEN

    Ceremonia wręczenia nagród BAFTA. "Prawdziwy ból" z dwiema statuetkami [WIDEO]

  • Małgorzata Ostrowska. Fot. Zija/Pióro/serwis RockHouse
    Specjalnie dla PAP

    Małgorzata Ostrowska po 50 latach na scenie wciąż ma tremę [WYWIAD]

Serwisy ogólnodostępne PAP