Trine Dyrholm: "Beginnings" pokazują, że najtrudniej jest zaakceptować to, co przynosi nam los [WYWIAD]
"Beginnings" pokazują, że najtrudniej jest zaakceptować to, co przynosi nam los - podkreśliła Trine Dyrholm. W wywiadzie, którego udzieliła PAP razem z reżyserką Jeanette Nordahl, duńska aktorka opowiedziała o przygotowaniach do roli kobiety, która przeszła udar i emocjonalnym koszcie swojej pracy.

Prezentowany w sekcji Panorama 75. Berlinale film "Beginnings" opowiada historię małżeństwa z dwudziestoletnim stażem. Ane (w tej roli Trine Dyrholm) i Thomas (David Dencik) żyją pod wspólnym dachem, mają dwie córki – nastoletnią Clarę (Bjork Storm) i młodszą Marie (Luna Fuglsang Svelmøe). Poza tym nic ich już nie łączy, dlatego postanawiają się rozstać. On ma nową partnerkę, z którą wkrótce zamieszka. Ona wie o tym związku, ale woli, by ze względu na dobro dzieci Thomas utrzymywał go w tajemnicy. Muszą znaleźć właściwy moment, by powiedzieć córkom, że się rozwodzą. Pewnego dnia Ane doznaje udaru mózgu. Trafia do szpitala. Jest sparaliżowana, nie może mówić. Thomas czuje się winny. Postanawia odsunąć na chwilę myśl o wyprowadzce z domu. Towarzyszy żonie w najtrudniejszych dniach. Czuwa przy niej, pomaga w codziennych czynnościach. Ona tymczasem rozpoczyna walkę o powrót do zdrowia. Stan Ane ulega poprawie, a wraz z nim - niespodziewanie - relacja z Thomasem.
PAP: Jak doszło do waszej współpracy przy filmie "Beginnings"?
Trine Dyrholm: Przyciągają mnie zniuansowane, złożone historie. Poza tym bardzo chciałam pracować z Jeanette. Kiedy zadzwoniła i powiedziała, że wyśle mi scenariusz, byłam zaintrygowana. Czytając tekst, od razu poczułam, jak wyjątkowe jest jego DNA. Nawet jeśli później zmieniłyśmy niektóre fragmenty, bardzo podobała mi się tamta pierwotna wersja - także dlatego że poza osobistą inspiracją miała uniwersalny wydźwięk. To opowieść o dojrzałej parze, która jest w trakcie rozwodu, ale nagle ich życie wywraca się do góry nogami. Muszą zacząć wszystko od nowa, tylko jak to zrobić? Co dostrzegą, spoglądając na siebie z innej perspektywy? Teraz Ane potrzebuje bliskości, wcześniej jej na tym nie zależało.
Jeanette Nordahl: Od dawna marzyło mi się artystyczne spotkanie z Trine. Znałyśmy się i rozmawiałyśmy o tym od pewnego czasu, ale dopiero ta historia była nam pisana.
PAP: Jak wyglądały przygotowania do roli Ane?
T.D.: To było wyzwanie, ale na planie czułam się dość komfortowo. Jeanette bardzo wcześnie poprosiła, bym zapisała się na lekcje pływania. Musiałam nauczyć się pływać, mając do dyspozycji wyłącznie połowę ciała. Później zapoznała mnie z fizjoterapeutką Marie, która pokazała mi, jak przebiega rehabilitacja pacjentów po udarze.
J.N.: Pamiętam, jak po raz pierwszy próbowałaś założyć bluzkę jedną ręką. Próbowałaś wyćwiczyć podstawowe czynności.
T.D.: W filmie jest też scena, w której sprzątam kuchnię. Musiałam wyobrazić sobie, jak robi to osoba, która przeszła udar. Postawiliśmy na improwizację, nakręciliśmy wiele dubli. Na szczęście David, który mi partnerował, jest niesamowitym aktorem. Mógłby improwizować bez końca. Lubię pracować w ten sposób. Próbowanie różnych rozwiązań wydaje mi się o wiele bardziej ekscytujące niż siedzenie i debatowanie. Do każdego filmu podchodzę w podobny sposób – próbuję patrzeć na świat oczami granej postaci. Początkowo dla Ane wyzwaniem są nawet najprostsze czynności, ale nie poddaje się. Stopniowo uczy się akceptować swoje ciało.
PAP: Po długiej przerwie spotkała się pani z Davidem Dencikiem. Poprzednio wystąpili państwo w docenionej berlińskim Srebrnym Niedźwiedziem "Telenoweli" Pernille Fischer Christensen.
T.D.: Od tamtej premiery minęło już prawie 20 lat. "Telenowela" była pierwszą pełnometrażową fabułą z udziałem Davida. Bardzo miło wspominam współpracę z nim. Zaprzyjaźniliśmy się i do dziś utrzymujemy serdeczne relacje. Później widzieliśmy się jeszcze przelotnie w "Kochanku królowej", ale mieliśmy tam małe role. Teraz po raz pierwszy zagraliśmy pierwszoplanowych bohaterów w tym samym filmie. Uwielbiam Davida jako aktora. Jest dziki - w pozytywnym znaczeniu tego słowa, bystry, nieco bałaganiarski, ale jego obecność zawsze zwiastuje dobrą zabawę. Tęskniliśmy za wspólnymi projektami. Ilekroć spotykaliśmy się na festiwalach, zastanawialiśmy się, kiedy nadarzy się taka okazja. I w końcu się udało.
J.N.: Kiedy powiedziałam Davidowi, że główną rolę kobiecą zagra Trine, wykrzyknął: "mój Boże, to będzie wspaniała historia miłosna. Otrzymasz od nas mnóstwo uczucia".
T.D.: Tak było. Znając dobrze swojego ekranowego partnera, można wnieść do filmu coś wyjątkowego. David jest niesłychanie inteligentny. Wciąż czymś mnie zaskakuje. Podążam za nim, a on odwzajemnia się tym samym, gdy coś mu podrzucam. Nawet jeśli są to tylko szczegóły - np. sposób, w jaki patrzą na siebie Ane i Thomas - kryje się za tym cała historia.
PAP: "Beginnings" bazują na historii, którą znają panie z życia. Jak poradziłyście sobie z kosztem emocjonalnym tego filmu?
J.N.: Choć obraz zainspirowała osobista historia, nie noszę jej w sercu cały czas. Fabuła ma charakter uniwersalny. Już na samym początku ustaliłyśmy, że tak będzie najlepiej. Wychodzę z założenia, że filmowiec powinien być bardzo szczodry, jeśli decyduje się przenieść daną historię na ekran. Nie domagałam się, by aktorzy zagrali postacie obdarzone konkretnymi cechami. Liczyło się, by efekt ich pracy poruszył widzów.
T.D.: Przygotowując się do pracy, obejrzałyśmy sporo dokumentów. Był wśród nich "My Beautiful Broken Brain" i duński obraz o czterech rodzinach, w których są osoby po udarze. Wywnioskowałam z nich, że najtrudniejsza jest akceptacja tego, co przynosi los. O tym właśnie jest nasz film. Wiele osób po udarze już nigdy nie wróci do pełnej sprawności. Są tacy, którzy nie odzyskają mowy lub wzroku. Ane też nie może pogodzić się z tym, że utraciła sprawność. Ale dopóki tego nie zrobi, nie ruszy z miejsca.
J.N.: To bardzo ważne, co powiedziałaś. Często myślimy, że nasza codzienność powinna być idealna, cudowna, usłana różami. Ta historia pokazuje, że niezależnie od okoliczności trzeba iść dalej. Nawet jeśli mamy poczucie, że to już koniec, życie toczy się dalej. Nie twierdzę, że kolejny etap będzie lepszy czy łatwiejszy, ale na pewno nie będzie zakończeniem. Po udarze wciąż można żyć, kochać, śmiać się, uprawiać seks. W "Beginnings" pokazujemy jedynie wycinek życia – ze wszystkimi jego niedoskonałościami i doskonałościami.
PAP: Po tego typu kameralne, niosące nadzieję historie chętnie sięgają panie również jako widzki?
J.N.: Jako twórcy nie mamy wpływu na to, kto obejrzy nasz film. Możemy jedynie wierzyć, że ludzie utożsamią się z tym, co oglądają. Jeśli odnajdą w fabule nadzieję, to wspaniale. Czuję, że w dzisiejszych, przerażających czasach lepiej skoncentrować się na mniejszych sprawach niż tych politycznych, polaryzujących. Dobrze jest oglądać małe życie i to, co porusza nas na co dzień. Mam nadzieję, że publiczność podzieli mój pogląd.
T.D.: Dla mnie kino ma wymiar egzystencjalny. Wchodzisz do ciemnej sali i dzielisz ciężar życia z innymi ludźmi. Czujesz się dostrzegany. Zawsze tego potrzebowaliśmy, ale dzisiaj szczególnie. Staram się grać tak, by widzowie poznali życie wewnętrzne moich bohaterek. Zapraszam ich, by odkryli, z czym się zmagają. Jeśli zdarzy się choćby pięć takich momentów w filmie, to znaczy, że było warto. Bycie artystą lub osobą kreatywną łączy się z chęcią uczynienia świata lepszym. Wiem, brzmi naiwnie, ale to prawda. Sztuka jest sposobem komunikacji. Nie jesteśmy politykami, ale możemy pobudzać emocje. Czasami film wcale nie musi być pełen nadziei, by niósł nadzieję. Jestem zwolenniczką najróżniejszych historii, jeśli tylko zawierają w sobie jakąś prawdę i powstają z myślą o widzach. Dlatego jestem dziś tak podekscytowana. Nie oglądałam jeszcze tego filmu w większym gronie. Widziałam go raz, ale w wersji nieukończonej. Mam motyle w brzuchu. Wspaniale będzie doświadczyć tej historii razem z publicznością. Tak naprawdę dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, jaki jest obraz. Jeanette ma to już za sobą, a ja nie. Już nie mogę się doczekać.
PAP: Czy praca w Danii różni się od tej na planie międzynarodowych koprodukcji?
T.D.: Wiele zależy od tego, co wnosimy do projektu. Zawsze staram się być jak najbardziej odkrywcza i kreatywna. Oczywiście, trudniej improwizuje się po angielsku. A jeśli kręcę większy film, często w ogóle nie ma na to czasu. Mniejsze produkcje dają mi przestrzeń na poszukiwanie, a to jest bardzo ważne. Grając w międzynarodowych filmach, zwykle angażuje się w nie dopiero na późniejszym etapie. Nie uczestniczę w tworzeniu scenariusza. W wypadku "Beginnings" tekst był już właściwie gotowy, ale omawiałam go z Jeanette. Miałam więc pośredni wpływ na swoją bohaterkę. Tak naprawdę każdy obraz, każdy twórca jest inny.
PAP: Czy jest coś, co zaskoczyło panie w sobie nawzajem?
T.D.: Nigdy nie możemy przewidzieć, jaki okaże się reżyser, jeśli zawodowo spotykamy się po raz pierwszy. Jeanette ma ogromny talent. Szybko dostrzegłam, jak doskonale zna się na swoim fachu. Z przyjemnością przysłuchiwałam się jej rozmowom z operatorem Shadim Chabaanem - tak pięknie współpracowali. Nie było w tym nic zaskakującego. Po prostu mogłam zaobserwować to dopiero, przebywając z nią na planie. Jest też niesamowicie skupiona na pracy, szczera wobec zespołu. W trakcie zdjęć nie rozmawiałyśmy zbyt dużo, bo nie było takiej potrzeby. Tę część pracy wykonałyśmy wcześniej. Dla mnie największym wyzwaniem było to, by nie grać kubłami. Kreując postać, która nie może się swobodnie poruszać, łatwo popaść w przesadę. Czułam, że nie powinnam zbyt wiele grać. Skupiłam się na tym, co tu i teraz. Wracając jeszcze do Jeanette, jest też bardzo komunikatywną osobą. To pozytywna cecha, zwłaszcza kiedy pracuje się z doświadczonymi aktorami. Jeśli reżyser tłumaczy nam, jak chciałby opowiedzieć historię, możemy pomóc mu sprawić, by była jeszcze lepsza.
J.N.: Nie jest tajemnicą, jak niesamowitą aktorką jest Trine. Jeśli coś mnie w niej zaskoczyło, to siła jej osobowości. Sposób, w jaki postrzega życie, jest absolutnie wyjątkowy. Poza tym ujęła mnie jej szczodrość – nie tylko wobec aktorów, z którymi występowała, lecz całej ekipy. Wiedziałam, że jest wspaniałą osobą, ale to jednak coś innego niż branie odpowiedzialności za scenę i wszystkie osoby zaangażowane w jej tworzenie, w tym dzieci. No i potrafi doskonale opowiadać historie.
T.D.: Możemy powiedzieć o sobie nawzajem wiele pozytywnych rzeczy. Dla mnie szczodrość jest absolutnie kluczowa. Nie możesz być odważna, jeśli nie masz wokół siebie szczodrych osób. Zawsze szukam tej cechy u twórców, z którymi pracuję. Scenariusz może zapowiadać się obiecująco, ale jeśli brakuje szczodrości, zaangażowania zespołu, nie powstanie z niego nic dobrego. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszyscy na planie powinni się kochać i być bliskimi przyjaciółmi. Chodzi wyłącznie o świadomość, że film jest większy niż my sami.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
dap/ wj/kgr/