„Jesteśmy w szoku. Wiedzieliśmy, że tak będzie, ale ciągle tliła się w nas nadzieja, że może coś się wydarzy i ta ustawa zostanie odrzucona” – powiedziała PAP Salome, która wraz z przyjaciółką Ketewan uczestniczyła we wtorek w proteście przeciwko ustawie o agentach zagranicznych, zwanej „rosyjską”.
Późnym wieczorem na Alei Rustawelego przed parlamentem ludzi jest już znacznie mniej niż w ciągu dnia, jednak ta główna ulica gruzińskiej stolicy jest nadal zamknięta dla ruchu samochodowego. „Jutro zbieramy się znowu o 20.” – powiedziała Salome.
Kontrolowany przez partię władzy Gruzińskie Marzenie parlament Gruzji odrzucił we wtorek 84 głosami przeciw 76 weto prezydentki Salome Zurabiszwili dotyczące ustawy o tzw. agentach zagranicznych.
Stało się to pomimo trwających od połowy kwietnia masowych protestów, w których Gruzini występują przeciwko kontrowersyjnej ustawie. Ich zdaniem, będąc zagrożeniem dla społeczeństwa obywatelskiego i niezależnych mediów, ustawa ta zepchnie Gruzję ze ścieżki eurointegracji i integracji z Zachodem, a przybliży do Rosji.
Ustawa, sprzeczna z ustawodawstwem Unii Europejskiej, do której Gruzja oficjalnie kandyduje, spotkała się z bardzo ostrą krytyką ze strony UE oraz poszczególnych państw Zachodu, w tym USA. Rzeczniczka Białego Domu oświadczyła, że jeśli ustawa ostatecznie wejdzie w życie, Waszyngton może dokonać „fundamentalnej rewizji” relacji z Tbilisi. Pochwały płyną natomiast z Rosji – według przedstawicieli tamtejszych władz przyjęcie regulacji świadczy o niezależności i dalekowzroczności władz gruzińskich.
Wejście ustawy w życie prawdopodobnie zamknie perspektywę członkostwa kraju w UE (cel ten zapisany jest w konstytucji Gruzji) i poskutkuje sankcjami wobec czołowych gruzińskich polityków.
Partia władzy od tygodni powtarza, że chodzi jej wyłącznie o „przejrzystość i obronę suwerenności”. Krytyków swoich działań nazywają Partią Globalnej Wojny, a o organizację protestu oskarżają „siły zewnętrzne”.
„Oni (politycy Gruzińskiego Marzenia) zachowują się jak uparte dziecko, które mówi coś głupiego i nie ma racji, ale i tak idzie w zaparte. Wstydzę się za nasz rząd” – powiedziała PAP Nina, uczestniczka protestu.
„Boją się nas, swoich obywateli. Chowają się za specnazem, za ochroną, za policją. Bo wiedzą, że popełniają błąd” – przekonywała Salome.
We wtorek wokół parlamentu zgromadzono duże siły policji, które miały zapewnić bezpieczne przedostanie się deputowanych do i z budynku. Na Placu Wolności nieopodal parlamentu stały armatki wodne i inny policyjny sprzęt do rozpędzania protestów. Szczęśliwie obeszło się bez incydentów i brutalnych interwencji policji, co zdarzyło się kilkukrotnie w czasie poprzednich akcji protestacyjnych.
Teraz, jak mówią przeciwnicy „rosyjskiej ustawy”, prawnie nie ma już nic do zrobienia. Nawet jeśli prezydent Zurabiszwili nie podpisze ustawy, zrobi to przewodniczący parlamentu. Szefowa państwa zaproponowała we wtorek w dość ogólnych sformułowaniach, by zbierać podpisy i „zaapelować o referendum” w sprawie przyszłości Gruzji. Wcześniej partie opozycyjne zgodziły się na proponowaną przez prezydentkę „Kartę Gruzińską”, w której siły proeuropejskie deklarują, że po zwycięstwie wyborczym (w wyborach do parlamentu w październiku) przeprowadzą reformy, a w przyszłym roku dojdzie do wyborów przedterminowych.
„Teraz naszym zadaniem jest maksymalna mobilizacja, konsekwentny protest i doprowadzenie do zwycięstwa opozycji w wyborach” – powiedziała Salome, przekonując, że „Gruzińskie Marzenie nie ma najmniejszych szans na uczciwe zwycięstwo”. „Dzisiaj jesteśmy w szoku, ale jutro będzie nas jeszcze więcej” - dodała.
„Mam pewne nadzieje na prezydent Zurabiszwili, ale najbardziej liczę na nas, na zwykłych ludzi, którzy przychodzą tutaj protestować” – mówi Nina.
Ustawa o agentach zagranicznych przewiduje, że osoby prawne i media otrzymujące ponad 20 proc. środków z zagranicy podlegać będą obowiązkowej rejestracji i sprawozdawczości oraz trafią do specjalnego rejestru agentów obcego wpływu. Ministerstwo sprawiedliwości będzie mogło pod dowolnym pretekstem przeprowadzać kontrole takich organizacji.
Wolontariusz: daję demonstrantom pić i jeść, to mój wkład w protest
To jest mój wkład w protest przeciwko ustawie o tzw. agentach zagranicznych – mówi PAP Dżaba, który nieopodal alei Rustawelego w stolicy Gruzji, Tbilisi, codziennie rozstawia stolik, na którym ma dla protestujących butelki z wodą, termos z kawą i herbatą.
Dżaba wspomina, że na początku protestów przeciw kontrowersyjnym przepisom, czyli w połowie kwietnia, „tak jak wszyscy” wychodził na codzienne demonstracje.
„Z czasem doszedłem do wniosku, że większy pożytek będzie ze mnie, jeśli będę zapewniał aprowizację. Gdy jest bardzo gorąco, ludzie chcą napić się wody. W chłodne i ulewne dni, a takie też się zdarzały, potrzebne były gorące napoje, żeby choć trochę się ogrzać” – mówi.
Stolik – dostarczony przez jedną z organizacji pomocowych – rozstawia za każdym razem, kiedy w Tbilisi ogłaszane są demonstracje. Odkąd się zaczęły, dni bez masowych protestów było dosłownie kilka. Wobec uporu partii rządzącej Gruzińskie Marzenie, forsującej ustawę o tzw. agentach zagranicznych, przeciwni jej Gruzini jedyny sposób na opór widzą w codziennych protestach ulicznych.
Mimo że władze po fali protestów w ubiegłym roku obiecały, że nie wrócą do projektu, zrobiły to w kwietniu. Został on następnie przegłosowany w trzech czytaniach, a potem przyjęty - po odrzuceniu prezydenckiego weta.
Ustawa, wzorowana na prawie obowiązującym w Rosji, przewiduje dodatkowe narzędzia kontroli wobec organizacji pozarządowych i mediów. Te, które otrzymują ponad 20 proc. finansowania z zagranicy, mają zgłosić się na listę "agentów wpływu" i podlegać dodatkowym inspekcjom. Według krytyków ustawa może zostać wykorzystana do niszczenia struktur trzeciego sektora i mediów niezależnych – ostatnich bastionów, których nie kontroluje Gruzińskie Marzenie.
Mimo odrzucenia weta prezydentki Salome Zurabiszwili uczestnicy protestów zapowiadają, że nadal będą wychodzić na ulice, by pokazać partii władzy, że jej nie popierają. Liczą na to, że Gruzińskie Marzenie uda się odsunąć od władzy w przewidzianych na październik wyborach parlamentarnych. Skala protestu - tłumaczą rozmówcy PAP - ma być ostrzeżeniem, by ta rządząca już trzy kadencje siła polityczna nie sięgnęła po fałszerstwa wyborcze.
Dżaba finansuje swoje przedsięwzięcie z własnych środków. Czasami dołączają do niego inne osoby, np. przywożą picie i jedzenie.
„Kiedyś przyjechała dziewczyna z całą torbą bułeczek, które sama upiekła. Ktoś inny przywiózł wafelki, czekoladki, jakieś przekąski. Nie robimy żadnych zbiórek pieniędzy, po prostu każdy przynosi to, co może” – mówi Dżaba.
Będąc w centrum wydarzeń, może obserwować „dynamikę protestu”. Jak mówi, największe demonstracje zbierały się 11 maja oraz po parlamentarnych głosowaniach w sprawie projektu ustawy, teraz ludzi jest "trochę mniej". Nie wie, co będzie dalej z gruzińskim protestem i z ustawą o agentach zagranicznych, która jego zdaniem, jest „zła dla kraju”.
„Mam kawę, mam kubki. Jeśli będą demonstracje, to ja też tutaj będę” – mówi.
Z Tbilisi Justyna Prus (PAP)
kgr/