Na dwudniowym posiedzeniu Rady Europejskiej w czwartek i piątek szefowie państw i rządów mają ostatecznie zdecydować o obsadzie najwyższych stanowisk w UE. Decyzje ma ułatwić porozumienie osiągnięte we wtorek przez chadeków, socjaldemokratów i liberałów - trzy grupy polityczne, które zamierzają utworzyć koalicję w nowo wybranym Parlamencie Europejskim.
Premier Donald Tusk, który wraz z szefem greckiego rządu Kyriakosem Micotakisem reprezentował w rozmowach centroprawicową Europejską Partię Ludową (EPL), ma nadzieję, że dzięki porozumieniu dyskusje na szczycie nie będą trwały długo. "Jestem prawie pewien, że w kilka godzin uporamy się z tymi personaliami" - powiedział.
Zgodnie z partyjnym porozumieniem Komisją Europejską ma pokierować drugą kadencję niemiecka chadeczka Ursula von der Leyen. Reprezentujący socjaldemokratów były portugalski premier Antonio Costa ma zająć stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Pozycję szefowej unijnej dyplomacji ma z kolei objąć estońska premierka i liberałka Kaja Kallas. Porozumienie oficjalnie nie przesądza obsady fotela przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, ponieważ wyłączność w tej kwestii zastrzega sobie sama izba. Wiadomo jednak, że kandydatką na to stanowisko będzie jej obecna szefowa Roberta Metsola jako przedstawicielka EPL, która jako zwycięzca wyborów do PE chce zachować dwa spośród czterech najważniejszych stanowisk w UE.
Przywódcom nie udało się uzgodnić pakietu przy pierwszym podejściu na szczycie 17 czerwca. Powodem były tarcia między chadekami a socjaldemokratami wokół tego, na ile Costa ma objąć mandat. Kadencja gospodarza europejskich szczytów nie trwa - jak przewodniczącego KE - pięć lat, ale dwa i pół roku z możliwością przedłużenia o taki sam okres. Część liderów pochodzących z EPL nie zgodziła się, by Costa dostał z góry obietnicę pięciu lat.
"Przewodniczącego wybiera przecież Rada Europejska, a ta zmienia swój skład prawie na każdym szczycie" - tłumaczy unijny dyplomata. Costa może jednak zakładać, że dostanie drugą kadencję tak, jak działo się to w przypadku Hermana van Rompuya, Donalda Tuska i Charles'a Michela, bo reelekcja na tym stanowisku staje się zwyczajem. Szefa Rady Europejskiej wybierają jej członkowie - szefowie państw i rządów - większością kwalifikowaną, co oznacza, że za kandydaturą musi zagłosować co najmniej 15 spośród 27 przywódców.
Nie wiadomo, jak do uzgodnionej listy nazwisk podejdzie włoska premierka Giorgia Meloni. Jej partia Bracia Włosi należy razem z PiS do grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), która będzie trzecia pod względem liczby mandatów w PE, deklasując zajmujących tę pozycję liberałów. Meloni powiedziała w przededniu szczytu, że uważa za błąd to, iż decyzje w sprawie przyszłości UE powierzane są kruchej większości.
W Brukseli panuje jednak umiarkowany optymizm jeśli chodzi o stanowisko Włoch. Jeden z unijnych dyplomatów zwraca uwagę, że Meloni pomimo krytyki nie powiedziała, co sądzi o liście nazwisk. “Nikt przed Meloni niczego nie ukrywał. Negocjowały ze sobą partie, które mają 22 na 27 liderów w Radzie Europejskiej i których kraje łącznie stanowią 80 proc. mieszkańców UE” - podkreśla.
Mówi się o tym, że Meloni może w zamian za ciche przyzwolenie na pakiet nazwisk zagwarantować Włochom dobre stanowisko w nowej KE, np. wiceprzewodniczącego wykonawczego odpowiedzialnego za istotny z punktu widzenia Rzymu obszar. Skład KE nie będzie jednak negocjowany przez przywódców na szczycie, a zdecyduje o nim osoba nią kierująca bezpośrednio w porozumieniu ze stolicami.
O ile Meloni jest wskazywana jako potencjalne słabe ogniwo w kwestii najwyższych stanowisk, o tyle premier Węgier Viktor Orban może utrudnić porozumienie na temat priorytetów przyszłej Rady Europejskiej na kolejne pięć lat. W jego ocenie tzw. agenda strategiczna, którą zajmą się przywódcy, a która ma koncentrować się na kwestiach bezpieczeństwa, jest za bardzo “wojenna”. Źródła UE wskazują jednak, że Węgry w zakulisowych rozmowach nie grożą wetem, ale podobnie jak inne kraje zgłaszają uwagi do dokumentu.
Na agendę szczytu powróci kwestia wsparcia dla Ukrainy. Przywódcy przyjadą do siedziby Rady Europejskiej wcześniej, by wziąć udział w ceremonii podpisania umowy o bezpieczeństwie pomiędzy UE a Ukrainą. Ze strony Ukrainy porozumienie podpisze prezydent Zełenski. Takie umowy zgodnie z postanowieniami ubiegłorocznego szczytu NATO w Wilnie stanowią gwarancję wsparcia zachodnich sojuszników wobec Ukrainy. Łącznie porozumienia z Ukrainą zawarło 17 krajów, w tym Stany Zjednoczone, Japonia i niektóre państwa członkowskie UE; nie ma wśród nich Polski.
Treść umowy będzie zbliżona do tych, które już zostały podpisane bilateralnie. Przedstawiciel Rady Europejskiej pytany o wartość dodaną porozumienia zawartego przez całą Wspólnotę zwrócił uwagę, że będzie ona obowiązywać także kraje członkowskie UE, które do tej pory nie zawarły dwustronnej umowy z Kijowem lub w ogóle nie planują tego zrobić.
Przywódcy zajmą się także omawianą na szczycie państw G7 we Włoszech propozycją dalszego wsparcia finansowego dla Ukrainy i zamrożonych rosyjskich aktywów.
Zgodnie z projektem postanowień szczytu, który widziała PAP, Rada Europejska ma wezwać do "zapewnienia Ukrainie do końca roku dodatkowego finansowania w formie pożyczek obsługiwanych i spłacanych z przyszłych przepływów nadzwyczajnych zysków z myślą o osiągnięciu wraz z partnerami kwoty około 50 mld euro".
Na szczyt ma także powrócić sprawa blokowanego przez Węgry wsparcia z Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju dla Ukrainy w wysokości 6,5 mld euro - węgierskie weto uniemożliwia zwrócenie pieniędzy krajom, które zakupiły sprzęt wojskowy dla walczącego z rosyjską inwazją państwa; w przypadku Polski chodzi o 450 mln euro.
Von der Leyen przekaże przywódcom, w jaki sposób mogą być finansowane inwestycje w obronność na poziomie UE. Szefowa KE miała wrócić do przywódców z propozycją na papierze, ale kwestia ta zostanie pozostawiona dla nowej Komisji Europejskiej.
Polsce będzie zależało na rozmowie o wspólnej europejskiej obronie powietrznej. Premier Tusk ma promować ideę nowego programu europejskiej tarczy obrony powietrznej. Szef polskiego rządu apelował o to wraz z Micotakisem w liście skierowanym pod koniec maja do von der Leyen, który jako pierwsza opisała PAP. W ramach proponowanego przez Tuska programu Unia zbudowałaby kompleksowy system obrony powietrznej chroniący UE przed "wszystkimi nadchodzącymi zagrożeniami", takimi jak samoloty, rakiety i drony.
W przeddzień szczytu Tusk i Micotakis przedstawili koncepcję finansowania tej "tarczy". Proponują wykorzystanie dotychczasowych instrumentów w ramach współpracy w dziedzinie obronności PESCO, Europejskiego Funduszu Obronnego, Europejskiej Agencji Obrony i programu "Horyzont Europa" na badania i rozwój. Chcą też, by KE zbadała możliwości wspólnego finansowania zamówień w dziedzinie obrony powietrznej, w tym za pośrednictwem nowego Europejskiego Programu dla Przemysłu Obronnego (EDIP).
Obaj przywódcy podkreślili, że działania UE powinny uzupełniać ramy Zintegrowanej Obrony Powietrznej i Przeciwrakietowej NATO, "by uniknąć powielania wysiłków".
Z Brukseli Magdalena Cedro (PAP)
kgr/