O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Wałęsa miał zwyczaj wydzwaniać po siódmej rano. Dla współpracowników to był koszmar

"Pałac prezydencki to prawdopodobnie najbardziej zamknięte środowisko w Polsce. Nie ma tu ludzi przypadkowych, nie ma niewiernych, nie ma niesprawdzonych. To środowisko, które doskonale odcina swojego pryncypała od rzeczywistości i sprawia, że staje się on politykiem obracającym się wyłącznie wśród swoich. I traci kontakt z rzeczywistością" - tak o realiach panujących za drzwiami pałacu prezydenckiego pisze dziennikarka Dominika Długosz. Tylko w PAP.PL przedpremierowo publikujemy fragment jej książki "Tajemnice pałacu prezydenckiego" dotyczący czasów urzędowania Lecha Wałęsy. Publikacja ukazała się nakładem wydawnictwa "Czerwone i Czarne".

Prezydentowa Danuta Wałęsa, prezydent RP Lech Wałęsa, szef Gabinetu Prezydenta RP Mieczysław Wachowski, premier RP Hanna Suchocka. Fot. PAP/Janusz Mazur
Prezydentowa Danuta Wałęsa, prezydent RP Lech Wałęsa, szef Gabinetu Prezydenta RP Mieczysław Wachowski, premier RP Hanna Suchocka. Fot. PAP/Janusz Mazur

"Męska pieczara

Za prezydentury Lecha Wałęsy Belweder to było męskie gniazdo. Kawalerska pieczara. Jedyne kobiety to były urzędniczki niższego szczebla, sekretarki i panie z obsługi kelnerskiej. Politykę robili wyłącznie mężczyźni, a z dala rozlegał się „chichot panienek”, jak opowiadał Kaczyński. Pierwsza dama pojawiała się wyłącznie od wielkiego dzwonu.

Świeżo zaprzysiężony prezydent Lech Wałęsa przyjechał do Belwederu dwa dni przed Wigilią. Wkroczył ze swoją ekipą i ze swoją ochroną. 

– Prezydent wszedł do swojego gabinetu – opowiada współpracownik Wałęsy. – Czyste biurko i dwanaście zatemperowanych ołówków po Jaruzelskim. – Śmieje się, że Belweder był zdobywany po kawałku. Dzień po dniu w kolejnych pokojach odkrywali telefony łączące z generałami, które w kancelarii zostawił Jaruzelski. Telefony wyrywali z gniazdek, generałom kazali się wynosić. Jak ci nie chcieli, wzywali BOR.

Belweder powitał Wałęsę z przerażeniem. Urzędnicy, których zostawił Wojciech Jaruzelski, nie mieli pojęcia, czego się spodziewać i co może ich czekać. Podobno wszędzie stały choinki i były bombki, ale atmosfera panowała raczej grobowa niż świąteczna. Lech Wałęsa wszedł i wyszedł prawie natychmiast. Belweder przez pół roku był w remoncie. W tym czasie nowy prezydent w Belwederze pracował, ale mieszkał tuż obok, w willi przy Klonowej, z Mieczysławem Wachowskim i księdzem Franciszkiem Cybulą, osobistym kapelanem. Obydwaj byli nieodłącznymi towarzyszami prezydenta, obaj też przysporzyli Wałęsie kłopotów. O Wachowskim będziemy jeszcze mówić. Natomiast ksiądz Cybula wiele lat później przyznał się do pedofilskich skłonności. Zastrzegł się jednak, że „to nigdy nie przekroczyło żadnej miary… nie doszło do wytrysku. Była chwilka pieszczenia…”. Lech Wałęsa oskarżeniami pod adresem swojego kapelana był zaskoczony. Twierdził, że nigdy niczego nie podejrzewał. A dużo wcześniej tak tłumaczył ciągłą obecność księdza przy swoim boku: „Codziennie, dwadzieścia cztery godziny na dobę, mam higienę moralną i duchową. Mam księdza bez przerwy. I to nie dlatego, że jak mówią, jestem dewotkiem. Nie. Tylko że tak ciężko jest, że bez higieny moralnej podpadłbym. Poszedłbym na skróty. Potrzebuję siły nadludzkiej. I ją mam”. 

Fot. wydawnictwo Czerwone i Czarne

Lech Wałęsa, zawsze z Matką Boską w klapie, nigdy nie krył, że wiara jest dla niego ważna. Przebudowa Belwederu była konieczna ze względu na kaplicę, którą Wałęsa postanowił dobudować w pałacyku. To tu codziennie jego ministrowie zaczynali dzień od mszy. Jarosław Kaczyński, który zanim stał się zapiekłym wrogiem Wałęsy, był wraz z bratem bliskim współpracownikiem prezydenta, tak to wspominał: „Uczestnicy porannej mszy przyjmowali komunię świętą, także Wachowski. Leszek zapytał: Jak taki s… jak ty może przyjmować komunię? On na to: O co ci chodzi, to przecież służbowo”. 

Ludzie w otoczeniu prezydenta musieli zaczynać pracę wcześnie rano. Już o siódmej było wspólne śniadanie. Jarosław Kaczyński: „Na śniadaniu obok Wałęsy zawsze bywali Wachowski, Drzycimski, początkowo chyba Pusz i Rybicki, ksiądz Franciszek Cybula. Czasem zapraszano gości. Byłem na takim śniadaniu raz. Przybył też jeden z braci Wałęsy mieszkający w Bydgoszczy. Przyjechał w zacnym celu, chciał ratować swój zakład pracy. Prezydent coś obiecywał, lecz nie zrobił tego, o co bratu naprawdę chodziło. (…) Po śniadaniu Lech Wałęsa zaczynał pracę. Czytał prasę, przyjmował gości. Wczesnym popołudniem był obiad, później ping-pong albo basen, albo i to, i to. Jego domem była najpierw wygodna, przedwojenna willa przy ulicy Klonowej, gdzie w dużej sypialni miał zwyczaj leżeć na łóżku i oglądać telewizję”.

Rano prezydent robił też przegląd dokumentów. Dość szybko urzędnicy rozszyfrowali niechęć prezydenta do czytania dokumentów. Wałęsa zwyczajnie tego nie znosił. Dlatego co rano przyjeżdżał specjalny kierowca z UOP z taśmą VHS nagraną przez służby specjalnie dla prezydenta. Wałęsa wrzucał ją do magnetowidu i nie musiał męczyć się ze znienawidzonymi papierami. 

Kiedy Belweder dawno już był na nogach, polityczna Warszawa dopiero się budziła. Elity polityczne lat dziewięćdziesiątych przeniosły styl zarządzania z demokratycznej opozycji i jeszcze nie wdrożyły się do urzędniczej pracy, co oznaczało, że do południa powoli zbierały się do życia, a wieczorem załatwiały interesy. Polityczne i biznesowe. A Wałęsa miał zwyczaj wykonywać telefony, kiedy tylko wyszedł z kaplicy, czyli przed siódmą rano. W dodatku uważał, że o tej godzinie każdy nie tylko powinien odebrać, ale już być dawno w pracy. O koszmarze porannych telefonów od prezydenta wspominał choćby Jan Rokita. Był wtedy szefem Urzędu Rady Ministrów przy premier Hannie Suchockiej. „Kiedyś sekretarka zbudziła mnie o siódmej rano z informacją, że prezydent mnie pilnie poszukuje. Połączyła mnie, Wałęsa był wściekły, bo miał razem z panią premier pożegnać jakiegoś afrykańskiego króla, a Suchocka nie przyjechała i musiał sam świecić oczami. Był wobec mnie skrajnie chamski. Ale ja mówiłem tylko: »Tak, panie prezydencie«, »Przepraszam, panie prezydencie«, »Sprawdzę, panie prezydencie«”.

Lech Wałęsa miał bardzo precyzyjny rozkład dnia. Po obiedzie była obowiązkowa drzemka, a spać chodził o dwudziestej pierwszej. Czasem… w wannie w łazience przy głównej sypialni w Belwederze. Prezydent narzekał na hałas w sypialni, że przebiegająca tuż obok prezydenckiej siedziby ulica Belwederska nie daje mu spać. Niezależnie jednak od tego, czy spał w łóżku, czy w wannie, zawsze kładł się o dwudziestej pierwszej. 

Oficer ochrony Wałęsy: – Tak było niezależnie od tego, gdzie byliśmy. Czy w Warszawie, czy podczas wyjazdów. Wszystko jedno. Nawet jak były jakieś kolacje, to zaraz po – do łóżka, książka i spać. Żadnych rozrywek. Gdy jechaliśmy za granicę, do Stanów czy gdzieś w Europie, nigdzie nie dało się nawet wyjść i pozwiedzać, bo prezydent nie miał w programie żadnych wieczornych punktów. 

Jarosław Kaczyński wspominał też inne zwyczaje prezydenta: „Wałęsa miał dwie słabości, o których może się nie mówi: lubił rozwiązywać krzyżówki i rozmawiać przez telefony stojące na jego biurku. Czasem ludzie przypadkowo dodzwaniali się na jeden z nich. On odbierał, gawędził i na koniec informował rozmówcę, do kogo się dodzwonił. – Do prezydenta? – głos niedowierzania. – Tak. Do Lecha Wałęsy. – Jaja pan sobie robisz! – zwykle odpowiadał zdumiony rozmówca. Takie sytuacje bardzo bawiły Wałęsę”.

Na weekendy i święta przeważnie jeździł do domu do Gdańska. „Na kołach”, bo nie lubił latać. Za każdym razem musiały z nim jechać dwie zmiany borowców i przynajmniej dwóch kierowców. Dziesięć osób. Tam i z powrotem do Gdańska. To rodziło liczne problemy. 

Mirosław Gawor, najpierw szef ochrony Lecha Wałęsy, potem szef Biura Ochrony Rządu: – Pojechaliśmy kiedyś na święta Bożego Narodzenia. Dziesięciu funkcjonariuszy z dala od rodzin na czas świąt, aż do Nowego Roku. Mieliśmy pokoje udostępnione przez wojewodę, chcieliśmy sobie zrobić chociaż jakąś wigilię. Ale z prezydentem trzeba było iść na pasterkę. Wracamy z kościoła po pierwszej w nocy i tak z głupia frant pytam: „Panie prezydencie, to o której jutro jesteśmy potrzebni?”. A on na to: „No tak przed ósmą, bo do kościoła trzeba”. No i cała nasza wieczerza trafiła z powrotem do lodówki. 

Ale dawni urzędnicy, funkcjonariusze i pracownicy Wałęsy wspominają, że wbrew pierwotnym obawom pierwsze pół roku w Belwederze to była sielanka. Obsługa prezydenta była zachwycona „nowymi”, a „nowi” byli zachwyceni wielką polityką, którą zaczęli robić na poważnie. Dla urzędników z Belwederu i gmachu Kancelarii Prezydenta przy Wiejskiej dużym zaskoczeniem było to, że nowi ministrowie nie zachowują się jak „komuniści”, że nie traktują nikogo jak służby i że czasem mówią „proszę”. Ale to też nie trwało zbyt długo". 

Fragment książki "Tajemnice pałacu prezydenckiego" Dominiki Długosz publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa "Czerwone i Czarne".

jos/

Zobacz także

  • Lech Wałęsa Fot. PAP/EPA/ANDY RAIN

    Lech Wałęsa: zerwijmy z Trumpem, postawmy na Europę

  • Lech Wałęsa. Fot. PAP/EPA/ANDY RAIN

    Wałęsa i opozycjoniści PRL napisali list do Trumpa

  • W dniach 6 lutego-5 kwietnia odbywały się obrady Okrągłego Stołu w siedzibie Urzędu Rady Ministrów w Pałacu Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu. Fot. PAP/Grzegorz Rogiński

    Przy okrągłym stole wszyscy usiedli tylko dwukrotnie. Wałęsa: "komunizm i tak by upadł, ale może krwawo" [WIDEO]

  • Synowie Tadeusza Mazowieckiego - Adam Mazowiecki i Wojciech Mazowiecki oraz dyrektor Archiwum Akt Nowych Mariusz Olczak Fot. PAP/Rafał Guz

    Osobiste archiwum premiera Tadeusza Mazowieckiego przekazane. Wśród dokumentów pełnomocnictwo od Lecha Wałęsy

Serwisy ogólnodostępne PAP