4 lipca pozostająca od 14 lat w opozycji Partia Pracy odniosła przytłaczające zwycięstwo w wyborach do Izby Gmin, zdobywając w niej aż 411 z 650 mandatów, czyli większość w teorii dającą premierowi absolutny komfort rządzenia. Tuż po wyborach mało kto w ogóle brał pod uwagę, że laburzyści mogą nie wygrać kolejnych, za pięć lat. Tymczasem po pierwszych stu dna ich urzędowania jest to już zupełnie realnym scenariuszem.
Faktem jest, że laburzyści odziedziczyli w spadku po rządzącej przez poprzednie 14 lat Partii Konserwatywnej wiele problemów – na czele z dziurą budżetową wynoszącą 22 miliardy funtów. Ale tym, co najbardziej odbija się na ich notowaniach, są problemy, które sami sobie stworzyli.
Laburzyści w swoim manifeście wyborczym nie zapowiadali żadnej wielkiej rewolucji, Starmer obiecywał jednak nową jakość w polityce, to, że rząd będzie służył ludziom, a interes kraju zawsze będzie stał ponad interesem partii. A sprawą, która w oczach opinii publicznej najbardziej kładzie się cieniem na pierwszych stu dniach Starmera, są przyjmowane przez niego prezenty.
W połowie września stacja Sky News, po przeanalizowaniu listy prezentów otrzymanych i zgłoszonych przez posłów, ujawniła, że Starmer przyjmuje ich zdecydowanie najwięcej z całej Izby Gmin, a w jego przypadku łączna wartość prezentów otrzymanych od początku poprzedniej kadencji, czyli od grudnia 2019 r., to ponad 107 tys. funtów, z czego ponad 20 tys. już w czasie, gdy był premierem. Wśród tych prezentów znalazły się m.in. bilety na mecze piłkarskie na łączną sumę ponad 40 tys. funtów, bilety na koncert Taylor Swift, czy ubrania dla niego i jego żony. Wprawdzie samo przyjmowanie prezentów przez posłów – o ile są one zgłaszane – nie jest nielegalne, ale w świetle tych deklaracji, że jego rząd będzie służył ludziom, jest co najmniej niezręczne. Starmer poniekąd to przyznał, bo w zeszłym tygodniu zwrócił ponad 6 tys. funtów.
Niezręczność sytuacji potęguje fakt, że zbiegło się to w czasie z inną trudną politycznie sprawą dla laburzystów, czyli odejściem od uniwersalnych dopłat do ogrzewania w zimie dla emerytów. Dopłata ta, wprowadzona w 1997 r. przez laburzystowski rząd Tony’ego Blaira, przysługiwała wszystkim osobom powyżej 66. roku życia. Teraz jednak minister finansów Rachel Reeves ze względu na trudną sytuację budżetową zdecydowała, że dostawać ją będą tylko najbiedniejsi emeryci, którzy pobierają określone zasiłki, co ograniczyło liczbę uprawnionych o ok. 10 mln, czyli o 90 proc. Choć szukanie oszczędności jest w obecnej sytuacji konieczne, to, że odbywa się to kosztem emerytów zostało bardzo źle przyjęte, a nawet prawie 50 laburzystowskich posłów nie poparło w tej sprawie w głosowaniu własnego rządu.
Ponieważ oszczędności będą konieczne, Starmer i Reeves niemal od samego początku przygotowują opinię publiczną do tego, że przedstawiony 30 października budżet będzie bolesny. Ale w związku z tym pojawiają się zarzuty, że przedstawiane przez nich prognozy gospodarcze, które mają uzasadnić cięcia wydatków, są zbyt pesymistyczne, co zniechęca inwestorów i osłabia zaufanie konsumentów, i w efekcie stają się one samospełniającą się przepowiednią.
Do listy problemów dochodzą jeszcze kontrowersje związane z zarobkami i wpływami byłej już szefowej sztabu Downing Street Sue Gray. Również we wrześniu wyszło na jaw, że po objęciu władzy przez Partię Pracy zażądała ona sporej podwyżki – i mimo oszczędności oraz obietnic służenia ludziom – dostała ją, wskutek czego jej zarobki były wyższe niż Starmera. Kontrowersje z tym związane oraz niezadowolenie posłów na niższych stanowiskach ministerialnych spowodowało, że w tym tygodniu Gray złożyła rezygnację.
Kolejną źle ocenianą sprawą jest decyzja, by w związku z niemal całkowitym zapełnieniem więzień część skazanych wypuszczać na wolność nie po odbyciu 50 proc. wyroku, ale po 40 proc. Wprawdzie przepełnienie więzień jest efektem lat zaniedbań, głównie ze strony poprzednich rządów Partii Konserwatywnej, ale to, że omyłkowo wypuszczono na wolność 37 skazanych, którzy nie powinni byli wychodzić, już idzie na konto gabinetu Starmera.
Wszystko to skutecznie przyćmiewa w oczach opinii publicznej pewne sukcesy rządu Partii Pracy, jak np. osiągniecie porozumień płacowych kończących ciągnące się od wielu miesięcy strajki kolejarzy i lekarzy, czy dobra, zdecydowana reakcja na falę zamieszek antyimigranckich i antymuzułmańskich, która przetoczyła się przez kraj na przełomie lipca i sierpnia.
Nawet w kwestii walki z nielegalną imigracją, która jest najbardziej palącym problemem, widać pewien postęp, choć zbyt wcześnie, by oceniać, czy to zasługa nowego podejścia. Jedną z pierwszych decyzji Starmera było ogłoszenie, że jego rząd nie będzie realizował umowy z Rwandą, na mocy której do tego kraju mieli być deportowani nielegalni imigranci, co w zamyśle poprzedniego rządu miało być czynnikiem zniechęcającym do przepraw, a zamiast tego skupi się na lepszej koordynacji walki z gangami przerzucającymi ludzi. Od 5 lipca do 10 października włącznie przez kanał La Manche nielegalnie przedostało się 13 038 osób, podczas gdy analogicznym okresie ubiegłego roku było to 14 498.
W piątek rzecznik Starmera udzielił wymijającej odpowiedzi na pytanie, czy pierwsze sto dni rządu można uznać za sukces. „To opinia publiczna powinna ocenić. Rząd koncentruje się na realizacji programu i działaniach, które podejmuje” – powiedział jedynie.
Ale jak pokazują różne sondaże, opinia publiczna ocenia je źle. Według opublikowanego w piątek sondażu YouGov, tylko 18 proc. pozytywnie ocenia dotychczasowe działania rządu, a 59 proc. – negatywnie. Czterech na 10 ankietowanych uważa, że kraj jest w gorszym stanie niż w momencie, gdy laburzyści wygrywali wybory, a prawie połowa tych, którzy głosowali na nich przyznaje, że są zawiedzeni. Starmer, który na początku lipca miał więcej ocen pozytywnych niż negatywnych, teraz według sondażu YouGov ma wskaźnik aprobaty netto -36, czyli gorszy nawet od lidera prawicowo-populistycznej partii Reform UK, Nigela Farage’a. A według przeprowadzonego w tym tygodniu sondażu ośrodka More in Common, 10-punktowa przewaga Partii Pracy z wyborów nad Partią Konserwatywną spadła do zaledwie jednego punktu procentowego.
Bartłomiej Niedziński (PAP)
bjn/ zm/ ał/