Zakończył się proces mężczyzny oskarżonego o zastrzelenie kota sąsiadki

2024-07-01 13:36 aktualizacja: 2024-07-01, 15:49
Zdjęcie ilustracyjne. Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Zdjęcie ilustracyjne. Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Przed Sądem Rejonowym w Białymstoku zakończył się w poniedziałek proces mężczyzny oskarżonego o zastrzelenie kota sąsiadki, posiadanie broni i amunicji bez zezwolenia, a także uprawę konopi. Prokuratura chce dla niego ośmiu miesięcy więzienia, obrona i sam oskarżony, który przyznaje się do winy - łagodnego wyroku.

W poniedziałek rozpoczął się i zakończył proces 53-letniego mężczyzny oskarżonego o to, że 18 lipca 2023 roku znęcał się nad zwierzęciem poprzez jego zastrzelenie z nieustalonej broni palnej. W akcie oskarżenia znalazły się też zarzuty posiadanie broni gazowej i amunicji bez zezwolenia, a także uprawianie dwóch krzaków konopi.

Mężczyzna przyznał się do winy, ale - jak podkreślał w poniedziałek przed sądem - nie strzelał z broni palnej, a z pneumatycznej, którą po zdarzeniu wyrzucił w pobliskim lesie. Wyjaśniał, że tego dnia stanął w obronie swoich zwierząt: psa i kota, który jakiś czas wcześniej był zaatakowany i poraniony przez nieznajomego kota. Jak mówił, czarny kot, który wszedł na jego posesję, był podobny do kota, który wcześniej zaatakował jego kotkę. Nie wiedział, że to kot sąsiadów, a gdy koty zaczęły się bić, przyniósł broń i strzelił. Mówił, że chciał nastraszyć nieznajome zwierzę.

"Żałuję tego, co się stało. (...) To straszna pomyłka, ale to było w afekcie, pod wpływem emocji" - mówił podczas procesu. Podkreślił, że tuż po zdarzeniu przepraszał sąsiadkę, oferował też, że poniesie koszty wybranego przez nią nowego kota. Wyjaśniał też, że działał z wyższej konieczności.

Właścicielka kota zeznawała, że zwierzę miało 3-4 miesiące i dopiero od kilku dni było wypuszczane samo na podwórko, by - jak mówiła - mógł uczyć się i poznawać otoczenia. W czasie, gdy kot był na podwórku, pracowała w kuchni i przez okno zerkała, co robi zwierzę. Zeznała, że słysząc strzał, wyjrzała przez okno i zobaczyła oskarżonego trzymającego czarną krótką broń, w tym czasie jej kotek biegł przez ulicę, więc uznała, że sąsiad chciał tylko nastraszyć. Dodała, że chwilę później kot zawył i padł. Przyznała, że sąsiad przyszedł i przeprosił, a ona długo "biła się z myślami", czy zgłosić sprawę na policję.

Oskarżony wyjaśniając posiadanie broni gazowej i amunicji mówił, że znalazł ją sprzątając dom rodziców po ich śmierci, a musiała należeć do jego ojca, byłego policjanta, nie sądził, że potrzebuje na nią zezwolenia. Natomiast posiadanie krzaków marihuany tłumaczył tym, że chciał w ten sposób uśmierzyć ból po operacji kręgosłupa, a żaden z lekarzy wówczas nie chciał wystawić mu zaświadczenia na marihuanę leczniczą, dlatego też postanowił ją wyhodować sam. Jego żona zeznała w poniedziałek, że marihuana miała być alternatywą do silnych środków przeciwbólowych, o jej dobroczynnym wpływie dowiedziała się od osób zajmujących się wcześniej jej mamą, które powiedziały też jak zrobić nalewkę z tej rośliny.

Prokuratura chce łącznej kary ośmiu miesięcy pozbawienia wolności, wpłaty nawiązki na cel związany z ochroną zwierząt w wysokości 5 tys. , a także takiej samej wysokości świadczenie pieniężne na rzecz funduszu pomocy pokrzywdzonym i pomocy postpenitencjarnej.

Jak mówiła w mowie końcowej prokurator Aleksandra Kuźnicka, materiał dowodowy potwierdził sprawstwo i winę oskarżonego. Oceniła, że danie wiary w to, iż nie wiedział o broni, jest naiwne. Oceniła też, że zaświadczenie o leczniczej marihuanie, które przedstawił, uzyskane zostało na późniejszym etapie postępowania karnego.

Zdaniem prokuratury, nie można też mówić o działaniu w wyższej konieczności przy zastrzeleniu kota, bo - jak wyjaśniła prokurator - wyższa konieczność zachodzi wtedy, gdy niebezpieczeństwa nie można uniknąć w inny sposób. "Ciężko jest mi sobie wyobrazić, że nie można było w inny sposób uniknąć rozdzielenia rzekomo, bo to też nie zostało jednoznacznie potwierdzone, kotłujących się kotów" - mówiła prokurator.

Obrońcy oskarżonego wnoszą o łagodny wymiar kary wskazując na postawę oskarżonego i jego wcześniejszą niekaralność. Jeden z nich, mecenas Wojciech Wójcicki mówił, że nie ma wątpliwości, co do zarzucanych mężczyźnie czynów. Zwrócił uwagę, że prawdopodobnym jest, że broń gazowa należała do ojca oskarżonego, nie ma też dowodów, że była używana w ostatnim czasie. Drugi z obrońców, Aleksander Bojczuk, wskazał, że z opinii wynika, iż była ona tak zdekompletowana, że trudno byłoby sądzić, że nadaje się ona do użytku.

Jeśli chodzi o zwierzę, to - jak podkreślił Wójcicki - być może oskarżony w sposób lekkomyślny postąpił używając broni. W jego ocenie, doszło tu do nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Obrońca mówił, że oskarżony przeprosił, próbował pojednać się z sąsiadami, wpłacił też na schronisko dla zwierząt. Bojczuk natomiast wskazał, że czyn znęcania się nad zwierzęciem można popełnić świadomie, a z okoliczności sprawy wynika, że oskarżony bardziej chciał przestraszyć i rozdzielić zwierzęta.

Także sam oskarżony prosił o łagodny wymiar kary. Jeszcze raz podkreślił, że żałuje tego, co się stało, ale - jak mówił - tego już się nie odwróci.(PAP)

autorka: Sylwia Wieczeryńska

pp/