Dagmara Domińczyk: Rola Ady pomogła mi przejść żałobę po ojcu [WYWIAD]

2024-09-29 14:21 aktualizacja: 2024-09-29, 14:37
Aktorka Dagmara Dominczyk z mężem Patrickiem Wilsonem. Fot. PAP/EPA/CAROLINE BREHMAN
Aktorka Dagmara Dominczyk z mężem Patrickiem Wilsonem. Fot. PAP/EPA/CAROLINE BREHMAN
Rola Ady pomogła mi przejść żałobę po ojcu. To jest postać, która trzyma emocje na dystans. I to, że mogłam się w nią wcielić, pomogło mi poradzić sobie z własnymi emocjami – przyznaje w rozmowie z PAP Life Dagmara Domińczyk. Aktorka, która jako dziecko wyemigrowała z rodzicami do Stanów i tam zrobiła karierę, po raz pierwszy zagrała główną rolę w polskim filmie. Od 27 września możemy ją oglądać w dramacie „Rzeczy niezbędne”.

PAP Life: Co sprawiło, że aktorka występująca w hollywoodzkich produkcjach przyjęła propozycję roli w filmie, który jest pełnometrażowym debiutem reżyserskim Kamili Tarabury?

Dagmara Domińczyk: Faktycznie, to moja pierwsza główna rola w polskim filmie. Wcześniej był „Jack Strong” w reżyserii Władysława Pasikowskiego. Ale chyba dostałam tam rolę, bo chcieli, żeby zagrał Patrick, mój mąż (śmiech). W tamtym filmie grałam agentkę CIA, to był w zasadzie epizodzik i w ogóle nie mówiłam po polsku. Ale wspominam to bardzo dobrze, bo mieliśmy z Patrickiem (Wilsonem – red.) okazję, żeby spędzić trochę czasu w Warszawie. Natomiast, jeśli chodzi o „Rzeczy niezbędne”, to po prostu przeczytałam scenariusz i od razu poczułam, że chcę wziąć udział w tym projekcie. Historie kobiet, traumy, skomplikowane postacie bardzo mnie poruszają i takie role chciałabym grać. Cieszę się więc, że mogłam zagrać w tym filmie.

PAP Life: „Rzeczy niezbędne” to bardzo mocne kobiece kino. Film o kobietach zrealizowany przez kobiety.

D.D.: Ostatnio więcej pracuję z reżyserkami niż z reżyserami. Dobrze się czuję na planie, którym zarządza kobieta. Rola Ady wydała mi się stworzona dla mnie, bo ona podobnie jak ja urodziła się w Polsce, tutaj spędziła dzieciństwo i potem wyjechała zagranicę. Wiedziałam, że wniosę coś autentycznego do tej kreacji. No i miałam powód, żeby przyjechać do Polski na dłuższy czas. Bardzo mnie to wszystko zachęciło do tego filmu. Chociaż tuż przed rozpoczęciem zdjęć nie byłam pewna, czy zagram. Chciałam nawet zrezygnować.

PAP Life: Dlaczego?

D.D.: Próby miały zacząć się w Warszawie w sierpniu (w 2023 r. – red.), a mój ojciec odszedł parę miesięcy wcześniej, w lutym. Jego śmierć spowodowała, że rozpadłam się na kawałeczki. Pomyślałam, że nie dam rady przyjechać do Polski, kiedy jego tam nie ma, po prostu nie będę miała na to siły. Ojciec był bardzo związany z Polską, kilka lat wcześniej wrócił do Kielc, tutaj zmarł. Ale wtedy wszyscy - mój mąż, siostry, mama i moja agentka namawiali mnie, żebym nie rezygnowała, bo to będzie dla mnie szansa, żeby przejść żałobę. I tak się faktycznie stało. W jakimś sensie moja bohaterka Ada okazała się moim wsparciem. To jest postać, która trzyma emocje na dystans. I to, że mogłam się w nią wcielić, pomogło mi poradzić sobie z własnymi emocjami.

PAP Life: „Rzeczy niezbędne” to film o tym, jak ważne jest uporać się z przeszłością. Bo bez tego nie da się pójść w przyszłość. Ada przyjeżdża do Polski, bo prosi ją o to Roksana (w tej roli Katarzyna Warnke), która w dzieciństwie była molestowana przez swojego ojca. Ale Ada, która nie ma tak traumatycznych przeżyć, odbywa też własną wędrówkę w przeszłość, od której chciała się odciąć.

D.D: Z jednej strony łączy mnie z Adą podobna historia, a z drugiej mamy kompletnie inne podejście do przeszłości. Ada w ogóle nie chciała przyjechać do Polski i przez 30 lat tutaj nie wracała, a ja – niemal w każde wakacje, jak tylko już mogłam, to przyjeżdżałam do kraju. Ona chciała trzymać się od swojej przeszłości z daleka, a ja wręcz do tej przeszłości biegłam.

PAP Life: Pochodzisz z Kielc. Kiedy wyjechałaś do Stanów, miałaś siedem lat. Masz jakieś wspomnienia z dzieciństwa w Polsce?

D.D: Całkiem sporo. Pamiętam kino „Moskwa”, które było w Kielcach, mój pierwszy seans filmowy - poszłam z moją siostrą cioteczną Iwoną na „W pustyni i w puszczy”. Zakochałam się w aktorze, który grał Stasia. Do dziś mam pamiętnik, w którym nauczyłam się pisać „Staś kocha Dagmarę”. Może już wtedy pojawiła się w mnie tęsknota, żeby grać w filmach? Bardzo dużo czasu spędzałam z babcią Krysią, mamą mojej mamy, pamiętam jej mieszkanie. Pamiętam też, jak 13 grudnia zabrali ojca z mieszkania, wzięli go w piżamie, moja mama miała wtedy na sobie niebieską koszulę w kwiatuszki. Pamiętam, jak parę razy odwiedzałam tatę w więzieniu. Pamiętam podwórko, zapachy, kąpiel w wannie i szare mydło.

PAP Life: Na emigracji rodzice opowiadali ci o Polsce, czy raczej unikali takich rozmów? Bo może w ten sposób łatwiej budować życie od nowa.

D.D.: Nigdy nie unikali rozmów o Polsce, wręcz przeciwnie - wychowaliśmy się w zdecydowanie polskim domu. Ojciec (Mirosław Domińczyk, przewodniczący Międzyzakładowej Komisji Związkowej NZSS „Solidarności” Regionu Świętokrzyskiego – red.) nie chciał opuszczać kraju, był gotowy siedzieć w więzieniu. Zdecydował się na wyjazd pod wpływem mamy, która bała się zostać w Polsce. Rozumiem ją - miała dwoje małych dzieci, oprócz mnie była moja siostra Marika, która wtedy miała dwa lata. A ojciec usłyszał, że był dezerterem w wojsku i że mogą go trzymać w więzieniu tak długo, jak będą chcieli, nie tylko przez „Solidarność”. Albo może wyjechać i nie wracać. Taki miał wybór. Dostaliśmy paszporty w jedną stronę i nie mieliśmy wstępu do Polski do 1991 roku. W Stanach nie było łatwo. Na początku rodzice nie mówili słowa po angielsku, ciężko pracowali fizycznie i bardzo tęsknili za Polską. W domu mówiło się tylko po polsku, jeździliśmy kupować polskie jedzenie. Tata często powtarzał, że dopóki w kraju rządzą komuniści, to nie ma prawdziwej Polski. Bardzo dbał, żebyśmy nigdy nie zapomniały, że gdzie jest nasza ojczyzna.

PAP Life: Pojawił się kiedyś w tobie bunt, że nie chcesz już tego słuchać, bo przecież mieszkacie teraz w Stanach i tutaj jest twoje życie?

D.D.: Nie, przecież mogę szanować i kochać korzenie, i budować swoje życie w innym kraju. Był taki okres, kiedy czułam się rozdarta. W Polsce na wakacjach słyszałam: „O, przyjechała Dagmara z Ameryki”. W Stanach traktowano nas jak emigrantów. Zastanawiałam się: „Kim tak naprawdę jestem: Polką czy Amerykanką?”

PAP Life: Dzisiaj jak o sobie myślisz?

D.D.: Że jestem Polką, ale wychowałam się w Ameryce, ściśle mówiąc w Nowym Jorku. Ameryka jest bardzo różnorodna, a Nowy Jork jest jedyny w swoim rodzaju. Stany oczywiście miały na mnie ogromny wpływ, do wielu rzeczy mam amerykańskie podejście.

PAP Life: To znaczy?

D.D.: Wydaje mi się, że w Polsce trudniej jest być kobietą, a przynajmniej na pewno kiedyś tak było. Obserwowałam wiele przypadków, kiedy kobiety musiały stać w cieniu, bo rządził facet, były gorzej traktowane. W Ameryce łatwiej było mi być feministką. Kiedy wyobrażałam sobie życie w Kielcach, to myślałam, że nie byłoby tak ciekawie jak to, które mogłam mieć w Stanach. Polska zawsze była w moim sercu, lubiłam tu przyjeżdżać, spotykać się z rodziną, ale dostrzegałam też wady. Widzę, że po ostatnich wyborach dużo zmieniło się na lepsze. Dobrze mi się mieszkało w Warszawie, uwielbiam Kraków. Mam polski paszport, wyrobiłam też swoim synom polskie obywatelstwo. Myślę, że będziemy częściej przyjeżdżać, ale nasze życie jest w Stanach.

Wracając do twojego pytania o tożsamość... Chyba każdy, a szczególnie osoba, która jest artystą, twórcą, widzi świat trochę inaczej i do końca życia pyta się: „Kim jestem?” Pewnie ja też takie pytania zawsze będę sobie zadawać. Ale teraz już wiem, co mnie cieszy i co jest potrzebne w moim życiu, a co jest zbędne.

PAP Life: Co jest ci potrzebne?

D.D.: Szczere i głębokie relacje z ludźmi - czy to w pracy, czy ze swoimi dziećmi, czy z moim mężem, czy nawet z koleżankami na kawie. To jest najważniejsze. Trzeba być uważnym na drugiego człowieka. Nawiązując do naszego filmu, najgorsze, jak ktoś wystawia rękę i prosi o pomoc i nikt mu nie wierzy.

PAP Life: Tak jak Roksanie. Nie pomaga jej też to, że nie jest stereotypową ofiarą. Zdradza męża, zapomina o obietnicach, które dała dzieciom, jest histeryczna.

D.D.: Dlatego trzeba wysłuchać ludzi, jeżeli decydują się dzielić swoim bólem czy traumą. Jestem ciekawa, jakie ten film zrobi wrażenie w Polsce. Pamiętam, kiedy przyjeżdżałam do kraju jako nastolatka, widziałam różne nieciekawe sprawy, dużo alkoholu, ale nikt nie chciał się mieszać, wolał stać z boku. A tak nie można. Trzeba reagować, interesować się. Potrzebujemy więcej empatii.

PAP Life: Uważasz, że dzieciństwo ma wpływ na to, jakimi jesteśmy rodzicami?

D.D.: Oczywiście, że tak. Mylimy się, jeśli uważamy, że przeszłość można zostawić za sobą, „nie rozpakować”. Ja na przykład chciałam dać swoim synom to, czego sama nie miałam.

PAP Life: Czego ci brakowało?

D.D.: To są bardzo osobiste sprawy. Mogę tylko powiedzieć, że mojego ojca często nie było w domu, był bardzo zaangażowany pracą w „Solidarności”. Potem, kiedy już został dziadkiem, to przepraszał, że był nieobecny, ale po prostu wtedy on chciał zmienić świat. Mama z kolei wychowywała nas w obcym kraju, nie miała żadnej rodziny, harowała, żeby zarobić dolary i nie miała czasu usiąść z nami, pobawić się, poczytać. Może tego mi brakowało.

PAP Life: Kiedy ty zostałaś mamą, odłożyłaś na bok swoją karierę. Uważałaś, że macierzyństwa i pracy nie da się pogodzić?

D.D.: Najpierw pojawił się Kalin, potem Kassian. Pomyślałam sobie, że będę żyła na luzie, rzuciłam palenie, przytyłam. Z jednej strony byłam szczęśliwa, a z drugiej strony w pewnym momencie zaczęło mi brakować grania. Gdy zostaje się matką, myślimy o tym, jakie będzie nasze macierzyństwo. Czy będziemy wychowywać nasze dzieci tak, jak same byłyśmy wychowywane, czy inaczej. Tak naprawdę, to, co sami przeżyliśmy, bardzo głęboko w nas tkwi i tylko od nas zależy, co z tym zrobimy. Czy przeszłość będzie siedziała nam na karku, czy się od tego uwolnimy.

PAP Life: Jak to zrobić?

D.D.: Rok po urodzeniu Kalina zaczęłam chodzić na terapię. Patrzyłam na swojego męża, który był takim wspaniałym ojcem, bardzo czule opiekował się naszym synkiem. Był taki cierpliwy, kochany i zaczęłam być dziwnie zazdrosna, że mała Dagmarka tego nie miała. Z dzieciństwa zapamiętałam dużo napięć, stresów. Pomyślałam, że to wszystko wydarzyło się już tak dawno, że w końcu trzeba się z tym uporać, zamknąć za sobą przeszłość, przerobić i iść do przodu. Na pewno bardzo pomogło mi to, że obok mnie był mój mąż, zawsze mogłam liczyć na jego wsparcie. Nie musiałam też pracować, bo Patrick zarabiał na dom.

PAP Life: W ostatnim czasie intensywnie wróciłaś do grania. Wystąpiłaś w filmach "Córka" i "Priscilla" oraz w serialu "Sukcesja".

D.D.: Zagrałam też w kilku innych produkcjach, które czekają na premierę. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że mogę być matką i nie rezygnować z tego, co kocham.

PAP Life: Masz 48 lat. Lubisz obecną wersję siebie?

D.D.: Czuję się dojrzałą osobą i wolę siebie duchowo teraz, niż np. 20 lat temu. Ale nie ukrywam, że tęsknię za dawnym wyglądem, szczupłą talią. Gdybym mogła mieć ten rozum, siłę i moc co dzisiaj, a do tego tamtą sylwetkę, to byłoby już idealnie. Ale ogólnie lubię siebie i akceptuję. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/ep/

Dagmara Domińczyk urodziła się w 1976 r. w Kielcach, jej ojcem był Mirosław Domińczyk, działacz „Solidarności”, który został zmuszony do emigracji. W 1983 r. wraz z rodziną wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Studiowała aktorstwo w Carnegie Mellon w Pittsburghu. Tuż po studiach zadebiutowało na Baroadwayu. Zagrała w takich produkcjach, jak: „Hrabia Monte Christo”, „Kinsey”, „Sukcesja”, „Priscilla” i „Córka”. Ma dwie młodsze siostry, Marikę i Weronikę, które także zostały aktorkami. Jej mężem jest amerykański aktor Patrick Wilson, z którym ma dwóch synów. 27 września do kin wszedł film „Rzeczy niezbędne” w reżyserii Kamili Tarabury, w którym zagrała jedną z głównych ról.