Dołączył do ekipy "Master Chef Nastolatki". "Rozkoszny": dzięki gotowaniu nasze życie staje się rozkoszne [WYWIAD]

2024-03-03 15:44 aktualizacja: 2024-03-04, 16:57
Michał Korkosz „Rozkoszny”. Fot. PAP/Leszek Szymański
Michał Korkosz „Rozkoszny”. Fot. PAP/Leszek Szymański
Nazywany Harrym Stylesem świata kulinariów. Jeden z najmłodszych wśród najlepszych polskich kucharzy. Wydaje bestsellerowe książki kucharskie, prowadzi bloga i kanał na YouTubie, a jego przepisy mają miliony wyświetleń. Trudno się dziwić. Bo Rozkoszny jest po prosty… rozkoszny. Gotuje rozkosznie i rozkosznie opowiada o jedzeniu. Teraz dołączył do ekipy „Master Chef Nastolatki”, gdzie będzie wspierał uczestników.

PAP Life: Podobno twoja fascynacja gotowaniem zaczęła się od tego, że bardzo lubiłeś jeść. Jak to możliwe, skoro jesteś taki szczupły?

Rozkoszny: Dobre geny i to, że jednak najbardziej lubię gotować warzywa, odnajdywać w nich smak, który się ukrywa. Na przykład, jak myślimy o brukselce, to mamy przed oczami śmierdziuszka ze stołówki szkolnej, a ja lubię zrobić z takiego warzywa coś niesamowicie ekscytującego i pysznego…

PAP Life: Na przykład brukselkę z tofu, zapiekaną w piekarniku, z redukowanym octem balsamicznym. Pokochałam ten przepis.

R.: Albo z orzechami laskowymi i dressingiem cytrynowym na labneh, albo w sosie piemonckim, albo risotto ze smażoną brukselka. Warzywa mogą być naprawdę niesamowite.

PAP Life: W programie „MasterChef Nastolatki” twoją rolą jest wspieranie uczestników. Kiedy ty byłeś nastolatkiem, już bardzo dobrze gotowałeś?

R.: Myślę, że tak. Moja przygoda z gotowaniem zaczęła się, jak miałem około 9 lat. Po prostu bardzo chciałem zjeść te rzeczy, które widziałem w telewizorze, w gazetach, w książkach kucharskich. Moi rodzice dobrze gotują, ale nie chcieli spełniać moich fantazji kulinarnych. Nie są takimi poszukującymi smakoszami, jednak dawali mi wolną rękę w kuchni. Wszystko więc zaczęło się od mojego łakomstwa, zresztą byłem dość pyzatym dzieckiem. Potem, gdy już byłem trochę starszy i faktycznie co nieco potrafiłem, to nawet eksperymentowałem z własnymi przepisami. I w każdą niedzielę oglądałem „MasterChefa”, bo wówczas program był już w Polsce.

PAP Life: Nie chciałeś się do niego zgłosić?

R: Miałem taką fantazję. Widziałem siebie w programie, ale w tamtym okresie byłem bardzo nieśmiały i niepewny siebie. Do tego stopnia, że nawet onieśmielało mnie wypowiadanie się na tle klasy w szkole. Już nie mówiąc w ogóle o kamerach i telewizji. Teraz, gdy kręciliśmy „MasterChefa”, to oczywiście widziałem w tych nastolatkach cząstkę siebie, taki pierwiastek w każdym z nich. Ale zarazem byłem pod wrażeniem ich pewności siebie, bo ja w ich wieku nie byłbym w stanie nie tylko gotować, ale nawet cokolwiek powiedzieć przed kamerami. Myślę, że to jest też różnica pokoleniowa. Oni wychowują się z telefonami w rękach, są przed tymi obiektywami od początku, więc takie sytuacje ich nie stresują.

PAP Life: Czy ktoś z uczestników czymś cię zaskoczył? Dowiedziałeś się czegoś o gotowaniu, czego do tej pory nie wiedziałeś?

R.: Był taki uczestnik, który miał swój bardzo konkretny styl łączenia smaków. Praktycznie w każdym daniu dodawał słodki element. I niektóre te połączenia były bardzo zaskakujące. Jak mówił mi, co gotuje, to myślałem sobie, że to nie ma prawa wyjść. A później, gdy próbowałem, to byłem oniemiały i po prostu mówiłem mu: „Chapeau bas, to jest niesamowite”.

PAP Life: Jesteś samoukiem. Uczyłeś się gotowania z książek kucharskich i programów kulinarnych. Przyznam, że mnie wiele przepisów zniechęca, kiedy czytam, ile składników jest potrzebnych, a wykorzystuje się czegoś łyżkę czy dwie.

R: Zaczynałem od przepisów, które były proste. Nie mieliśmy też w domu jakiś skomplikowanych sprzętów w rodzaju robota kuchennego, używałem składników, które były dostępne. Oczywiście, wraz z moim kulinarnym rozwojem, miałem ochotę sięgać po te bardziej niedostępne. Mam taką anegdotkę, że jako 13-latek chciałem zrobić klasyczne francuskie crepes suzette, czyli naleśniki w sosie pomarańczowym, do którego przygotowania potrzebny jest likier pomarańczowy Grand Marnier albo Cointreau, który się flambiruje, czyli podpala. Poszedłem do rodziców i powiedziałem im, że po prostu potrzebuję likieru pomarańczowego do tego przepisu, no i poszliśmy go szukać. To nie było proste. Mieszkaliśmy w Rzeszowie i wtedy, 13 lat temu nigdzie nie mogliśmy go dostać. A jak go w końcu znaleźliśmy, to okazało się, że sporo kosztuje. No i wtedy zastanawialiśmy, czy go kupić, czy nie. W końcu rodzice zdecydowali, że muszę pomyśleć, czy będę tego likieru używać w innych przepisach, czy potrzebuję tylko trzy łyżki do tego jednego przepisu. Wróciłem do domu i szukałem innych receptur z użyciem tego likieru. Okazało się, że faktycznie jest potrzebnym składnikiem w wielu daniach i dopiero wtedy go kupiliśmy. Ale myślę, że to był też dobry trening, żeby oszczędnie i racjonalnie podchodzić do gotowania, a jak czegoś brakuje, to eksperymentować z zamiennikami. W ten sposób, chcąc nie chcąc, trochę tworzymy własny przepis, co jest bardzo wzbogacające dla naszego kulinarnego rozwoju.

PAP Life: Pamiętasz swoje pierwsze danie?

R.: Nie, ale pamiętam ciasto według Nigelli Lawson - tort devil’s cake. Chyba w książce było to przetłumaczone jako „czarci tort czekoladowy”. Był trzypiętrowy, z bardzo ciężkim kremem na bazie masła i gorzkiej czekolady. Bardzo dekadencki, po jednym kawałku miało się wrażenie, że się przedawkowało czekoladę na resztę życia. Bardzo w stylu Nigelli. W programie, kiedy robiła ten tort, to oblizywała łyżki tak bardzo sensualnie. Totalnie zapadło mi to w pamięć i mam do niego sentyment. Co jakiś czas go robię, już trochę w lżejszej wersji, ale z taką nostalgią.

PAP Life: Twoją wizytówką jest sernik baskijski, który ostatnio stał się niesłychanie u nas popularny.

R.: Wydaje mi się, że mogą mieć w tym zasługę (śmiech). Wcześniej nie był absolutnie znany w Polsce, zresztą w ogóle na świecie był mało znany. Przez jakiś czas mieszkałem w Hiszpanii i tam przez zupełny przypadek go odkryłem. Poczułem, że to jest po prostu coś niesamowitego i opracowałem przepis. Niemal od razu stał się ogromnym hitem mojego bloga. Od tamtego czasu, czyli od 2017 roku jest najpopularniejszym przepisem na blogu, ma miliony wyświetleń. Zaczął pojawiać się w cukierniach, restauracjach i innych blogach kulinarnych.

PAP Life: Twoje gotowanie jest niezwykle kreatywne. Od początku miałeś taką fantazję?

R.: Kreatywność i odwaga przyszła z czasem. Na początku bardzo ściśle trzymałem się przepisów. To był trochę mój klucz do sukcesu i tego, że tak pokochałem gotowanie. Po prostu szedłem krok po kroku, gram do grama – tak jak w przepisie, i wszystko mi wychodziło. Kiedy słyszałem, że jest pyszne, to była dla mnie ogromna przyjemność i zachęta, żeby dalej gotować. Dlatego jeśli ktoś się mnie pyta, jak zacząć gotować, to mówię: „Sięgnij po dobre przepisy”. To ci da pewność siebie, że potrafisz. To jest taki zastrzyk motywacji, że jedzenie, które wychodzi z twoich rąk, może być zniewalająco pyszne.

PAP Life: Powiedziałeś, że twoi rodzice życzliwie cię wspierali, ale sami nie byli wielkimi fanami gotowania. Był obok ciebie ktoś, kto kształtował twój smak?

R: Pierwszą i najważniejszą osobą w moim kulinarnym wychowaniu była moja babcia. Jest takim trochę archetypem babci, która po prostu non-stop karmi. Byłem jej ulubieńcem, bo lubiłem wchłaniać wszystko, co ona gotowała. Pamiętam sceny, kiedy serwowała mi i mojemu bratu jedzenie i siadała z nami. Ale sama nie jadła, tylko obserwowała, jak my jemy i widziałem w jej oczach radość z karmienia. Mam tak samo.

PAP Life: Wykorzystujesz w swoim gotowaniu coś, czego nauczyłeś się od swojej babci?

R.: Oczywiście. Moją pierwszą książkę kucharską poświęconą tradycyjnym, wegetariańskim, polskim przepisom właśnie babci zadedykowałem. Wiele z tych przepisów jest z kuchni mojej babci. Kiedy pracowałem nad książką, to często jeździłem do niej - mieszka w Przeworsku pod Rzeszowem. Większość receptur nie miało liczb, tylko „dodaj na oko”, więc po prostu gotowałem z babcią przepis, patrzyłem, ile czegoś faktycznie dodaje, żeby to precyzyjnie określić.

PAP Life: Gotujesz teraz dla babci?

R.: Raczej przywożę ze sobą już przygotowane dania. Nie gotuję w kuchni mojej babci, ona jest niezależną kucharką i chciałaby wszystko robić sama. Natomiast jest już w tym wieku, że nie jest w stanie urządzać takich wielkich uczt jak wcześniej, dla całej rodziny. Lubię zrobić coś słodkiego i jej podarować, bo ona zawsze się niesamowicie cieszy i jest pod wrażeniem moich kulinarnej umiejętności.

PAP Life: W którym momencie poczułeś, że gotowanie będzie twoim sposobem na życie?

R.: Dość szybko zrozumiałem, że posiadanie własnej restauracji nie jest moim marzeniem. Kiedy byłem nastolatkiem, w wakacje pracowałem w cukierni, to było fajne doświadczenie, ale też pokazało mi, że gastronomia nie jest dla mnie. Bardziej chciałem iść w kierunku tworzenia przepisów, pisania książek kucharskich, bycia dziennikarzem kulinarnym. Ale nie wiedziałem, jak mam to osiągnąć. Nie ma jakiejś wyznaczonej drogi, jaką trzeba iść, aby tym się zajmować, więc w liceum traktowałem to bardziej jako marzenie, a nie cel. Poszedłem na stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Warszawskim, uważając, że gotowanie to bardziej jest pasja. Pisałem już wtedy bloga, na którym dzieliłem się swoimi przepisami ze światem, ale na początku nie był specjalnie popularny. W pewnym momencie, to był 2017 rok, dostałem dwie nagrody SAVEUR za fotografią kulinarną. Od tego momentu wszystko przyśpieszyło.

PAP Life: "Saveur" to kultowy magazyn kulinarny. Nagrody od tej redakcji w fotografii kulinarnej są czymś niemal jak Oscary dla filmu. Jak to możliwe, że nagrodzono nieznanego chłopaka z Polski?

R.: To jest trochę filmowa historia. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby samemu się zgłosić. Nie wiem, jak, ale sami mnie znaleźli. Zostałem zaproszony na wręczenie nagród do Charleston, ale nie miałem pojęcia, że to mnie wyróżniono, bardziej jechałem tam z myślą, że być wśród tych wszystkich inspirujących ludzi. Kiedy usłyszałem, że zostałem nagrodzony zarówno przez redakcję, jak i czytelników, a zdarzyło się to pierwszy raz w historii, oniemiałem. Gdy stanąłem na scenie, z wrażenia dałem prawdopodobnie najgorszą przemowę na świecie. Wtedy chyba faktycznie uwierzyłem w siebie i dostałem wiatr w skrzydła. Kilka tygodni później odezwało się do mnie amerykańskie wydawnictwo z propozycją napisania pierwszej książki. Została wydana w USA i Kanadzie, a potem uznana przez czasopisma „Booklist” i „San Francisko Chronicle” za jedną z najlepszych książek kulinarnych. Oczywiście cały czas studiowałem, po stosunkach międzynarodowych zrobiłem studia magisterskie z socjologii, ale zdecydowałem się iść kulinarnym kierunkiem.

PAP Life: Fotografia kulinarna jest trudna dziedzina, niewielu fotografów się za to bierze. Skąd wiedziałeś, jak robić zdjęcia?

R.: Tak jak w gotowaniu, praktyka czyni mistrza. Kiedy stworzyłem bloga, robiłem zdjęcia telefonem, ale zobaczyłem, że to po prostu nie oddaje piękna tych dań, więc pożyczyłem od znajomego aparat. Uczyłem się od początku, czym jest ekspozycja i tak dalej. Zacząłem fotografować wszystko, co jem, od śniadania do kolacji i powoli wyrabiałem własny styl. W tamtym czasie bardzo modne było coś, co nazywam fotografią kulinarną w stylu malarstwa holenderskiego. To były piękne historie, jak z obrazów. Moje fotografie były bardziej skoncentrowane na jedzeniu. Wydaje mi się, że trzeba po prostu kochać jedzenie, żeby oddać jego piękna.

PAP Life: Od momentu, kiedy dostałeś nagrodę "Saveur" minęło zaledwie sześć lat. W tym czasie wydałeś kilka książek, które z miejsca stają się bestsellerami, na Instagramie obserwuje cię pół miliona osób, masz swój kanał na Youtubie. Sukces cię nie przytłacza? Czujesz presję?

R.: Wprost przeciwnie. Mam wrażenie, że wszystko już udowodniłem i teraz jestem w takim wspaniałym okresie, kiedy po prostu chcę się dzielić przepisami, pisać książki. Mam wspaniałą relację ze swoimi czytelnikami, naprawdę jestem bardzo dumny, jaką wspaniałą społeczność udało się nam zbudować. Teraz fajne projekty, takie jak na przykład MasterChef, same do mnie przychodzą.

PAP Life: Gotujesz codziennie?

R.: Czasami nie, na przykład, kiedy kręciłem „MasterChefa”, albo mam spotkania z czytelnikami gdzieś w Polsce, to wtedy nie mam możliwości, żeby gotować. Ale normalnie niemalże codziennie pracuję nad jakimiś przepisami. Zawsze powtarzam, że czasu na gotowanie i pracowanie nad przepisami jest trochę za mało w moim życiu, bo trzeba wiedzieć, że proces powstawania przepisów trochę trwa. To nie jest tak, że po prostu wymyślam sobie przepis, gotuję, robię zdjęcie i to koniec. Robię wiele testów, czasem nad jednym przepisem pracuję kilka tygodni.

PAP Life: Kto je te wszystkie rzeczy, które przygotowujesz?

R.: Oczywiście wszystkiego muszę spróbować. Mam też dwójkę wspaniałych sąsiadów, którzy są moimi testerami pierwszej potrzeby. Ale też jestem szczęściarzem, bo na mojej ulicy mieści się food sharing. To jest taka wspaniała inicjatywa lodówek miejskich i tam oddaję wszystko, co zostaje. zawsze szybko znika.

PAP Life: Wcale się nie dziwię. Trudno jest wymyślić nowy przepis? Wydaje się, że już wszystko było. Gdzie szukasz inspiracji?

R.: Z tworzeniem nowych przepisów jest jak z tworzeniem sztuki. Niby wszystko zostało już powiedziane, ale nieustannie można proponować nową perspektywę. Tak naprawdę, inspiracje są wszędzie. Nowe smaki i produkty można odkrywać podróżując. Kiedy byłem w Omanie, dla mnie absolutnym zaskoczeniem były czarne limonki. To są limonki, które były gotowane w solance, zostały ukiszone, a następnie wysuszone. Są czarne, twarde i robi się z nich herbatę. Ale można też je ścierać i traktować jako przyprawę. Mają taki dymno-limonkowy, kwaśny smak, naprawdę fascynujący. Nie jest to proste, ale można je już kupić w Polsce, więc jeśli ktoś ma okazję, to zachęcam do skosztowania, bo to jest taki składnik, który na pewno ubogaci kuchnię. W Warszawie bardzo lubię robić zakupy na bazarze pod Halą Mirowską. Moim zdaniem to jest taki brzuch miasta. Czasami po prostu przechadzam się między stoiskami i nie mam konkretnej wizji, co chcę zrobić, ale składniki, które tam zobaczę, są dla mnie jakąś inspiracją. Pasjami też kolekcjonuję książki kucharskie, mam ich mnóstwo i ciągle kupuję nowe, przeglądam je z wypiekami na twarzy.

PAP Life: Dlaczego nie przyrządzasz mięsa?

R: Jestem fleksitarianinem, czyli zdarza mi się od czasu do czasu zjeść mięso, ale po prostu podjąłem taką decyzję, że nie chcę promować konsumpcji mięsa, bo to jest dla mnie średnio etyczne. Ale nie demonizuję jedzenie mięsa, niech każdy robi to, co chce. Wydaje mi się, że byłaby nawet fajnie, gdyby ktoś pisał książki o polskich mięsnych daniach, ale ja w swoim sercu podjąłem decyzję, że dla mnie to nie jest droga, którą chciałbym iść.

PAP Life: A ryby są dla ciebie okej?

R.: Ryby tak, ale też nie gotuję ryb. Wydaje mi się, że w Polsce po prostu trudno o dobre ryby. Wszystko jest z hodowli, albo trzeba je przywieźć, albo są rozmrożone, są to też drogie składniki. Wolę sięgać po to, co jest lokalne, najbliżej nas, bo uważam, że to jest najzdrowsze i najpyszniejsze.

PAP Life: Uważasz, że każdy może się nauczyć gotować?

R: Jak najbardziej. Każdy musi jeść, więc gotowanie towarzyszy nam na co dzień. I wszystko zależy od tego, jak my do tego podejdziemy. Czy z takim myśleniem, że to jakiś przymusem, obowiązek. Czy coś, co jest przyjemnością. Trzeba po prostu zmienić percepcję. Czasami w tygodniu mamy mało czasu, ale możemy zacząć gotować z radością w weekendy. Wybierzmy przepisy, które faktycznie sprawią nam przyjemność, poświęcimy temu czas, włączmy jakąś muzykę, podcast w tle, możemy gotować z bliską nam osobą. Wtedy zmienimy gotowanie w taki moment ukojenia po całym tygodniu pracy. Jeśli to nam się uda, nasze życie stanie się naprawdę bardziej rozkoszne.

PAP Life: Rozkosznie opowiadasz o jedzeniu, które gotujesz. Rozkoszny to nazwa twojego bloga. Ty też jesteś w sieci Rozkoszny. Skąd to się wzięło?

R.: To jest ciekawa historia, bo nie było tak, że usiadłem i zrobiłem brainstorming, jak powinna się nazywać nazwa mojego bloga. Po prostu jeszcze jako nastolatek, kiedy zakładałem Instagram, znajomi wybrali mi nazwę „Rozkoszny”, która miała być takim moim pseudonimem. Tak byłem nazywany w szkole.

PAP Life: Dlaczego?

R: Trochę wychodzi od mojego nazwiska (Michał Korkosz). A później jak założyłem bloga, to stwierdziłem, że świetnie oddaje to, co chcę pokazać poprzez jedzenie, czyli rozkoszne doświadczenie, tę przyjemność, która płynie z gotowania i karmienia. W tamtym czasie bardzo popularne były mody i diety, bez glutenu, bez nabiału, bez przyjemności. Po prostu chciałem stworzyć miejsce w sieci, które właśnie będzie taką oazą rozkoszowania się smakiem, bezkompromisowe, hedonistyczne i pełne emocji. I to okazało się takim strzałem w dziesiątkę, które przeszło wszelkie moje najśmielsze marzenia. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

pp/

"Rozkoszny" (Michał Korkosz) – jeden z najpopularniejszych polskich blogerów kulinarnych, autor bestsellerowych książek kucharskich ("Nowe Rozkoszne. Polskie przepisy, które ekscytują", "Rozkoszne. Wegetariańska uczta z polskimi smakami", "Polish'd: Modern Vegetarian Cooking from Global Poland"). Propaguje nowoczesną kuchnię wegetariańską. Ma 26 lat, pochodzi z Rzeszowa. W programie „MasterChet Nastolatki” (od 3 marca na antenie TVN) będzie wspierał uczestników.