Ekspert o nowej definicji zgwałcenia: nie jestem przekonany, że dojdzie do zmiany [WYWIAD]

2024-08-23 06:16 aktualizacja: 2024-08-23, 10:57
W przyszłym roku wejdzie w życie nowelizacja Kodeksu karnego ze zmodyfikowaną definicją zgwałcenia Fot. PAP/Archiwum Kalbar
W przyszłym roku wejdzie w życie nowelizacja Kodeksu karnego ze zmodyfikowaną definicją zgwałcenia Fot. PAP/Archiwum Kalbar
Nowelizacja Kodeksu karnego, która zmieniła definicję zgwałcenia, nie narusza prawa domniemania niewinności - powiedział PAP radca prawny Adam Kuczyński, który w sądach reprezentuje pokrzywdzone kobiety.

PAP: Na wejście w życie - 13 lutego przyszłego roku - czeka nowelizacja Kodeksu karnego ze zmodyfikowaną definicją zgwałcenia. Według nowego przepisu "kto doprowadza inną osobę do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną, podstępem lub w inny sposób mimo braku jej zgody, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 15". Co się dzięki temu zmieni?

Mec. Adam Kuczyński, założyciel Fundacji Przeciw Kulturze Gwałtu: Nie jestem przekonany, że dojdzie do zmiany. Ta nowelizacja nie realizuje celów postulowanych przez wielu ekspertów zajmujących się tą problematyką.

PAP: Jakie to cele?

A.K.: Z treści naszego Kodeksu karnego oraz praktyki jego stosowania można wnioskować, że na podjęcie z drugą osobą czynności seksualnych istnieje domniemanie zgody, a do przestępstwa dochodzi wtedy, jeśli sprawca przemocą, groźbą lub podstępem doprowadza do czynności seksualnych. Jeśli z jakiegoś powodu – np. przerażenia, „zmrożenia” osoby pokrzywdzonej – sprawca nie musi stosować któregoś z tych sposobów, to nic nielegalnego się nie dzieje.

W słusznie postulowanej zmianie definicji zgwałcenia chodziło o to, by podjęcie czynności seksualnej było legalne jedynie wtedy, jeśli druga osoba wyrazi na te czynności zgodę. Na takim założeniu opierał się złożony do Sejmu projekt, który był niestety fatalnie legislacyjnie napisany. Zmiany wypracowane w sejmowej komisji wybiły temu projektowi zęby i zanegowały powyższe założenie.

W kierunku powrotu do źródła zmierzała propozycja prof. Moniki Płatek. Podczas prac senackich nad ustawą karnistka zaproponowała, by zapisać w kodeksie wprost i bez dodatkowych zastrzeżeń, że kto obcuje płciowo z inną osobą bez jej zgody, podlega karze.

Dopiero to byłoby w pełni realizacją postanowień Konwencji Stambulskiej, która w art. 36 mówi, że zgoda na obcowanie płciowe powinna być świadoma i dobrowolna.

PAP: Na czym polega różnica pomiędzy propozycją prof. Płatek a tym, co zostało ostatecznie przyjęte?

A.K.: W nowelizacji mowa jest, że do przestępstwa dochodzi, gdy ktoś przemocą, groźbą, podstępem albo w inny sposób doprowadza do obcowania płciowego pomimo braku zgody. Czyli utrzymano dotychczasowe brzmienie przepisu, dodając brak zgody.

Choć to doklejenie słów "pomimo braku zgody" do przepisu w jego dotychczasowym brzmieniu to trochę sztuka dla sztuki. Przecież jeśli ktoś coś uzyskuje przemocą, to jasne, że odbywa się to bez zgody osoby, wobec której tę przemoc stosuje. Podobnie, jeśli stosuje się podstęp lub groźbę - zgoda "uzyskana" w ten sposób jest prawnie nieważna.

Nie zmienia to faktu, że nowelizacja spowodowała, że teraz mamy dwa warunki, które muszą być spełnione, by stwierdzić, że doszło do zgwałcenia: przemoc, podstęp, groźba oraz brak zgody. Oznacza to, że prokurator musi wykazać nie tylko, że osoba pokrzywdzona nie wyrażała zgody na aktywność seksualną, ale jeszcze musi ustalić, że nastąpiło to w jakiś sposób przemocą, groźbą, podstępem albo w jakiś inny sposób. A to jest często bardzo trudne.

PAP: Mniej precyzyjny przepis byłby bardziej skuteczniejszy?

A.K.: Tak, ponieważ wtedy można by skupić się tylko na wykazaniu tego, że do obcowania płciowego albo innych czynności seksualnych nie było pozwolenia.

PAP: Zajmuje się pan zawodowo takimi sprawami. Czego się pan spodziewa w związku z nowelizacją?

A.K.: Przede wszystkim boję się, że będę musiał to, o czym teraz rozmawiamy, mówić osobom pokrzywdzonym. Będzie to dla nich ogromne rozczarowanie, ponieważ dziś do społeczeństwa poszedł komunikat, że w walce z przemocą seksualną coś zmieniło się na lepsze.

Pracom nad nową definicją zgwałcenia towarzyszyła optymistyczna narracja, że oto przed nami wielka zmiana - w wymiarze prawnym i społecznym. Kobiety są przekonywane przez autorki tej zmiany, że w końcu bez obaw będą mogły zgłaszać gwałty i sprawy te będą skutecznie prowadzone. Obawiam się, że w praktyce zderzą się z tą samą ścianą, która była do tej pory.

Obawiam się też, że wraz z uchwaleniem tej ustawy temat uregulowań prawnych dotyczących przemocy seksualnej został na lata zamknięty. Straciliśmy szansę na to, by gruntownie przebudować tę część kodeksu i dokonać prawdziwej zmiany w prawie i społeczeństwie. Stało się tak m.in. dlatego, że w pracach nad nowelizacją pominięto stanowiska osób i organizacji, które w pełni popierały cele projektu, ale wyrażały krytyczne zapatrywania na jego redakcję i próbowały zgłaszać alternatywne rozwiązania.

PAP: Dla części polityków, zapewne też społeczeństwa, zmiana i tak jest rewolucyjna. Zanim uchwalono tę nowelizację, głośno protestowali posłowie PiS i Konfederacji. Argumentowali m.in., że przepisy będą naruszać prawo do obrony i domniemania niewinności. Wyrażali też obawy, że na seks trzeba będzie mieć zgodę drugiej osoby na piśmie.

A.K.: Nie ma tu żadnej kolizji z domniemaniem niewinności. Prokurator ocenia zeznania zarówno osoby pokrzywdzonej, jak i podejrzewanej lub podejrzanej. Nie jest tak, że słowa jednej strony z urzędu są uznawane za wiarygodne, a drugiej - za kłamstwo. Po to jest śledztwo, by ustalić fakty.

PAP: A skoro w art. 197 par. 1 mowa jest o braku zgody, to czy należy odczytywać go w ten sposób, że wymagane jest wypowiedzenie zgody na współżycie? Czy ta nowelizacja sprawia, że dwie osoby decydujące się na seks, muszą najpierw wzajemnie usłyszeć na to pozwolenie?

A.K: Zgoda nie musi być zwerbalizowana, ale w jakiś sposób obie strony powinny dać sygnał przyzwolenia, np. gestem, pomrukiem czy może spojrzeniem. Nie trzeba wypowiadać żadnych formułek ani tym bardziej spisywać żadnych umów, co było przedmiotem żartów podczas prac nad ustawą w Senacie.

Jeden z senatorów zapytał, czy zmieniony przepis oznacza, że teraz będzie trzeba chodzić do notariusza pisać umowy "w tych sprawach". Cenny był przy tej okazji sarkastyczny komentarz mec. Agaty Bzdyń, która powiedziała, że nie byłoby to może takie złe, ponieważ niektórzy mieliby dzięki temu pierwszą okazję w życiu, by porozmawiać z partnerem o swoich potrzebach i granicach seksualnych.

PAP: Senat chciał, by ustawa weszła w życie za rok. Ostatecznie Sejm zdecydował o półrocznym vacatio legis. Wystarczy czasu, by wymiar sprawiedliwości i służby przygotowały się do zmian?

A.K.: Senatowi zależało na wydłużeniu vacatio legis nie ze względu na obawy, czy zdążą się do tego przygotować prawnicy i policja. Celem tej odrzuconej przez Sejm poprawki była troska o gotowość społeczeństwa do zmiany.

Mamy jako społeczeństwo głęboko zakorzenione przeświadczenie, że jeżeli ktoś jest z kimś w relacji, to z automatu ma być gotowy na kontakty seksualne zarówno w małżeństwie, jak i związkach nieformalnych. A to nieprawda. Żadna relacja nie powoduje ustania wolności seksualnej osób, które tę relację tworzą.

Ten rok miał być właśnie czasem na edukowanie społeczeństwa w tym obszarze, wyjaśnienie, po co ta zmiana, jak było dawnej, jak będzie. Ostatecznie czasu na to jest o połowę mniej.

Rozmawiała Anita Karwowska

kno/