"Być może ktoś sobie po cichu zadaje pytanie: a po co nam suwerenność? Może lepiej, żeby nami rządzili Niemcy? Przecież w ramach pedagogiki wstydu wmawia się nam często, że nie dorośliśmy do posiadania własnego państwa. Otóż, nie bądźmy naiwni. Tylko własne państwo chroni byt jednostek, rodzin, społeczności lokalnych i całego narodu. Nie dajmy sobie wmówić, że Niemcom, czy komukolwiek innemu zależy na tym, żeby Polska była silna, a Polacy zamożni. Nie!" - wskazuje.
"Potwierdza to nie tylko doświadczenie zaborów, ale i ostatnie kilkadziesiąt lat. W interesie Niemiec jest, abyśmy byli rezerwuarem relatywnie taniej siły roboczej, zapleczem produkcyjnym i rynkiem zbytu dla ich produktów i usług. Brak suwerenności nie tylko oznacza automatyczne anulowanie gwarancji bezpieczeństwa jednostek i zbiorowości, ale również, w dłuższej perspektywie, oznacza dla nich ubóstwo, a dla kraju - regres gospodarczy i utratę szansy na dogonienie poziomu życia Europy Zachodniej" - ostrzega europoseł.
"W układzie, do którego chcą doprowadzić promotorzy zmian traktatowych, kraje spoza tzw. twardego rdzenia czy centrum UE mają mieć utrwalony status peryferii. Peryferii o niższym poziomie płac, o niższym poziomie rozwoju, będących przez różne mechanizmy ekonomiczne eksploatowanymi. Stać się tak może m.in. przez to, że projekt nowego traktatu przewiduje obowiązek przejścia na euro. A euro ma to do siebie, że najsilniejsi na nim korzystają, a najsłabsi tracą. Jest to mechanizm wysysający soki gospodarcze z krajów uboższych. Włochy są tego najlepszym przykładem, ale nie tylko, także Słowacja. Według obliczeń naukowych ośrodków niemieckich, jedyne dwa kraje, które na euro korzystają to Niemcy i Holandia. Taki hipotetyczny twór - europejskie superpaństwo a Polska w nim, to zaprzeczenie bezpieczeństwa indywidulanego i zbiorowego, a także zaprzeczenie indywidulanego i zbiorowego dobrobytu. "Kolonia" to jest właściwe określenie na opisanie roli jaka przypada peryferiom" - podkreśla Saryusz-Wolski, który był jednym z głównych negocjatorów przystąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2004 r.
Saryusz-Wolski: najbardziej szokująca w propozycjach zmiany traktatów jest ich rewolucyjność i masowość
W projekcie zmian traktatowych, które zostały zaakceptowane przez Komisję Spraw Konstytucyjnych PE (AFCO) i które zostaną poddane pod głosowanie na najbliższej sesji plenarnej Parlamentu, najbardziej szokuje ich rewolucyjność i masowość - mówi w rozmowie z PAP eurodeputowany PiS Jacek Saryusz-Wolski.
"Co najbardziej uderza w pomysłach zaakceptowanych przez AFCO, a które zostaną poddane pod głosowanie na najbliższej sesji plenarnej, to ich rewolucyjność. Poczynając od tego, że we wstępie przywołuje się, jako korzenie ideowe, "dziedzictwo" komunisty i trockisty Altiero Spinellego, poprzez kompletną likwidację prawa weta w 65 obszarach w głosowaniach w Radzie UE, aż po odwoływanie się wszędzie gdzie się da do pojęcia +gender+ - symbolu i treści rewolucji kulturalnej. Wskazuje to na ideologiczne pogłębienie całego pomysłu, którego celem, oprócz zmiany ustrojowej, jest też zmiana społeczna i antropologiczna" - podkreśla Saryusz-Wolski, jeden z głównych negocjatorów przystąpienia Polski do UE w 2004r.
Jego zdaniem, ewentualne wdrożenie zmian oznaczałoby "stworzenie oligarchicznego superpaństwa europejskiego" z redukcją roli państw narodowych do takiego stopnia, że "w zasadzie stracą atrybuty państwowości, wszelkie istotne elementy suwerenności, przestaną być państwami i będą mogły jedynie pozorować podmiotowość".
"To kopernikański rewolucyjny przewrót ustrojowy" - ocenia polityk i ostrzega, by nie traktować tego co mówi jako przesady i hiperboli.
"Nikt nie musi wierzyć mi na słowo. Projekt zmian traktatowych jest dostępny w internecie. Wystarczy chcieć go przeczytać i wyciągnąć wnioski. Czy utworzenie nowych kompetencji wyłącznych i dzielonych UE oraz likwidacja prawa weta jest wzmocnieniem, czy osłabieniem suwerenności państw członkowskich? Czy przesunięcie procesu decyzyjnego z poziomu państw, gdzie - lepiej lub gorzej - działa kontrola demokratyczna, na poziom instytucji unijnych, jest wzmocnieniem demokracji? Czy przyznanie jeszcze większej, niż obecnie, przewagi państwom dużym nad mniejszymi jest działaniem na rzecz równości?" - pyta retorycznie eurodeputowany.
Zwraca przy tym uwagę, że forsowane zmiany błędnie są nazywane "federalizacją".
"Federacje - takie jak USA, Niemcy, czy Szwajcaria - mają to do siebie, że ich części składowe mają równą, albo prawie równą wagę. Zasada w Unii - dzisiejsza i ta jeszcze bardziej wzmocniona - jest ludnościowa. Im więcej któryś kraj ma ludności, tym więcej waży. Jest to rozwiązanie zasadniczo antyfederalne. Już teraz głos obywatela Niemiec, czy Francji waży więcej niż głos obywatela Polski. A może być jeszcze gorzej. Gdyby planowane zmiany weszły w życie, to wystarczy zmowa 4 dużych państw członkowskich UE, spośród 27, mających w sumie więcej niż 50 proc. ludności UE, np. Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii, żeby mogły one narzucić swoją wolę pozostałym" - podkreśla Jacek Saryusz-Wolski, dodając: "To jest usankcjonowanie hegemonicznej oligarchii, dyrektoriatu, +grupy trzymającej władzę+, koncertu mocarstw, ale nie demokracji".
Z Brukseli Artur Ciechanowicz (PAP)
sma/