Szef BBN podkreślił na antenie TVN24, że pan prezydent "w obszarze bezpieczeństwa wierzy w dobrą współpracę z każdym przedstawicielem rządu, który zostanie powołany, bez względu na to, jaki jego skład będzie i jaka będzie większość w Sejmie".
"Warto wspomnieć, że w ostatnich dniach na polecenie pana prezydenta w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego odbyłem spotkania z przedstawicielami w zasadzie wszystkich dużych ugrupowań, które zajmują się działem obronności szeroko rozumianym, nie tylko wojskowej, ale obronności, bezpieczeństwa rozumianego jako systemu odporności państwa. Bez kamer, na pogłębioną dyskusję o potencjalnej współpracy w tym obszarze" - przekazał Siewiera.
Zaznaczył, że "prezydent przywiązuje do niej ogromną wagę". Na pytanie, co z tych spotkań wyniknęło, odpowiedział: "Przede wszystkim zostały zaakcentowane te obszary odpowiedzialności za państwo, na których szczególnie zależy panu prezydentowi i z których prezydent nie zrezygnuje w obliczu tych zagrożeń, które mamy za wschodnią granicą, a ten obraz rysuje się bardzo ponury".
Siewiera został zapytany także o to, czy Polskę stać na armię liczącą 300 tys. żołnierzy oraz czy to jest armia, którą powinna mieć Polska.
"To jest liczebność armii, która na pewno jest osiągalna, jest to ambitny cel, ale możliwy do zrealizowania, również w aspekcie demograficznym. Polska historia pokazuje, że takie liczebności sił zbrojnych są możliwe do osiągnięcia" - ocenił.
"pojazd nie należał do SOP. Był wykorzystywany w kolumnach VIP-owskich". O lokalizatorze w pojeździe Kancelarii Prezydenta
Szef BBN zapytany o to, czy wiadomo już, kto podrzucił do prezydenckiego auta lokalizator GPS, który wykryła na lotnisku w Katowicach Straż Graniczna, a nie Służba Ochrony Państwa, odpowiedział: "To nieprawda".
"Funkcjonariusz Straży Granicznej w trakcie czynności zleconych przez Służbę Ochrony Państwa, w trakcie operacji prowadzonej przez SOP, rzeczywiście zidentyfikował lokalizator w pojeździe, który nie należał do Służby Ochrony Państwa. Rzeczywiście był wykorzystywany w kolumnach VIP-owskich" - powiedział Siewiera.
Doprecyzował, że lokalizator został zlokalizowany "w busie, ale nie prezydenta".
Zwracał uwagę także na to, że w ciągu "ostatnich dwóch lat Służba Ochrony Państwa, pod aktualnym również kierownictwem, prowadziła ponad 600 operacji ochronnych, w tym kilkadziesiąt wizyt polskich delegacji w kraju objętym wojną, w czasie, kiedy mieliśmy do czynienia nie tylko z grupami dywersyjnymi, ale z otwartą konfrontacją, z wykorzystaniem środków artyleryjskich, przypomnijmy, że SOP wraz z jednostką wojskową GROM, realizował zabezpieczenie wizyty w Kijowie w czasie, gdy pod Kijowem stały wojska Federacji Rosyjskiej i prowadziły działania, zbrojne".
"I w całej tej perspektywie kilkuset operacji ochronnych, które były prowadzone (...)nikt nie zginął, a był to realny scenariusz, nikt nie został ranny, nigdy nie doszło do narażenia bezpośredniego w konfrontacji w wymianie ognia, lokalizator w tym wszystkim to jest jedynie mały środek służący do realizacji jakichś celów. Jeżeli ktokolwiek go tam podłożył, to ten zamiar został udaremniony w sposób wzorowy" - ocenił Siewiera.
Jak podał portal tvn24.pl, w samochodzie należącym do Kancelarii Prezydenta RP funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa znaleźli lokalizator latem br. podczas rutynowej kontroli, autorzy artykułu dodali, że urządzenie pozwala śledzić pozycję samochodu w czasie rzeczywistym. Portal zaznaczył, że prezydent Andrzej Duda nie podróżował samochodem, pod którym znajdował się lokalizator, co nie znaczy, że potencjalnie nie mógł nim podróżować. Odkrycia dokonali pirotechnicy SOP, którzy zgodnie z procedurami sprawdzali samochody mające wejść w skład kolumny prezydenckiej, pod kątem podłożenia pod auto materiałów wybuchowych. Wówczas wykryli podczepiony lokalizator – informował portal tvn24.pl. (PAP)
Autor: Katarzyna Krzykowska
nl/