Jarecka po przybyciu w nocy do Domu Polskiego mogła w końcu spędzić nieco więcej czasu z malutkim synkiem. Ten uspokajał się od razu na widok mamy. "To mój najwierniejszy kibic" - powiedziała PAP Jarecka.
Medal olimpijski, który zawisł we wtorek późnym wieczorem na jej szyi, oceniła jako "ciężki". "Ale to spełnienie marzeń" - zaznaczyła.
"Dalej nie mogę uwierzyć, że go zdobyłam, ale naprawdę jestem bardzo szczęśliwa. To było moje marzenie z dzieciństwa, od kiedy tylko zaczęłam trenować szermierkę. Chciałam zdobyć medal igrzysk olimpijskich" - dodała.
Trenować szermierkę zaczęła w trzeciej klasie podstawówki. Wcześniej chodziła na... balet.
"Chciałam zmienić na coś innego i moi rodzice zupełnie przypadkiem trafili na szermierkę" - podkreśliła.
Nowe zajęcie od razu jej się spodobało i od młodych lat trenowała kilka razy w tygodniu. "To była i jest moja pasja" - wyznała.
Pytana o możliwość zebrania myśli na cztery sekundy przed końcem rywalizacji, gdy przegrywa się jednym punktem, odpowiedziała, że bardzo chciała trafić rywalkę. "Oczywiście, że można wtedy zebrać myśli" - oznajmiła.
"Wiarą, którą dostałam od dziewczyn, udało mi się zadać decydujące trafienie. Nie miałam nic do udowodnienia w Paryżu. Cały sezon świetnie walczyłam, więc zupełnie nic nie miałam nic do udowadniania" - powiedziała Jarecka.
Przyznała, że łączenie najważniejszej w życiu roli młodej mamy ze sportem wyczynowym nie jest łatwe.
"Razem z rodziną, z moimi rodzicami, z moją siostrą i moim mężem ustawiliśmy wszystko w ten sposób, żebym mogła jak najwięcej czasu spędzać z Maksem. On jeździł ze mną na zawody, na obozy. Wszystko było więc dograne" - przyznała brązowa medalistka.
Jej synek jest jej najwierniejszym kibicem.
"Mąż mi mówił, że synek dziś krzyczał na trybunach i bił brawo, więc bardzo się cieszę. Szermierkę ma we krwi, ale nie wiem, czy będzie trenował ten sport. Planuję go zapisać na hokej na lodzie" - przekazała.
Z Paryża - Tomasz Więcławski (PAP)
kgr/