"Zjednoczenie Narodowe ze 126 deputowanymi - do których dochodzi 16 kierowanych przez Erica Ciottiego - liczy się więcej niż inni dla prezydenta, który chce zapewnić stabilność przyszłego rządu" - ocenia "Le Monde". "Marine Le Pen daje jednym i drugim (kandydatom - PAP) pocałunek śmierci. RN ma 142 deputowanych (licząc sojuszników z grupy Ciottiego - Na Prawo!) i trzeba sobie z tym radzić" - powiedział dziennikowi jeden z senatorów, należący do sojuszników Macrona.
Jak przypomina "Le Monde", RN negatywnie oceniło dwóch kandydatów na premiera, których nazwiska pojawiły się w ostatnich dniach - Xaviera Bertranda i Thierry'ego Beaudeta. Teraz, tak jak liderzy innych sił politycznych, Le Pen powinna wypowiedzieć się na temat kolejnej kandydatury - byłego unijnego komisarza Michela Barniera.
"Le Monde" przypomina, że podczas wyborów parlamentarnych partia Le Pen była "pariasem" - jej przeciwnicy stworzyli wspólny front ("front republikański") przeciwko skrajnej prawicy. Początkowo Macron chciał ją wykluczyć i miał nadzieję na konsultacje bez udziału RN. Jednakże, "zmarginalizowana, partia skrajnej prawicy stała się niezbędna", ponieważ zaniechała swej dawnej zasady, że nie głosuje za wotum nieufności dla premiera bez dania mu czasu na rządzenie" - podkreśla "Le Monde".
RN - dodaje dziennik - "stało się główną niewiadomą w równaniu politycznym". "Marine Le Pen grozi, że zagrodzi drogę każdemu, kto nie spełni jej warunków" - relacjonuje "Le Monde". Przypomina, że liderka skrajnej prawicy zażądała m.in., by "premier szanował wyborców" jej partii, a także, by rozpocząć debatę na temat systemu proporcjonalnego w wyborach.
Z Paryża Anna Wróbel (PAP)
awl/ ap/ sma/