Maria Zbąska: "To nie mój film" wyzwala w widzach potrzebę rozmowy

2024-07-27 14:45 aktualizacja: 2024-07-27, 14:57
Kadr z filmu "To nie mój film". Fot. materiały prasowe PISF
Kadr z filmu "To nie mój film". Fot. materiały prasowe PISF
"To nie mój film" wyzwala w widzach potrzebę rozmowy. Każdy znajduje tam kawałek siebie, swojego małżeństwa, partnerstwa, przyjaźni – powiedziała PAP reżyserka, scenarzystka i operatorka Maria Zbąska. Jej pełnometrażowy debiut fabularny pokazano podczas 24. festiwalu mBank Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

Wanda (w tej roli Zofia Chabiera) uważa, że jej wieloletni związek z Janem (Marcin Sztabiński) przypomina pogryziony kabel od ładowarki, który działa wbrew wszelkim prawom fizyki. Przygnębia ją, że ich kontakt ogranicza się do ciągłych kłótni, próśb o wyłączenie komputera lub przekazania listy zakupów. Chciałaby odbudować głęboką więź, jaką miała z partnerem, przemycić do ich relacji trochę spontaniczności i romantycznych niespodzianek. On zaś coraz częściej łapie się na myśli, że ukochana skrajnie go irytuje. Czuje się niedoceniany i wypalony, ale w głębi duszy wciąż ma nadzieję, że ten kryzys uda się przezwyciężyć. Proponuje Wandzie wspólną, surwiwalową przygodę – pieszą wycieczkę wzdłuż bałtyckiego wybrzeża, od Świnoujścia aż do Helu. Jeśli przetrwają i nie zejdą z plaży – będą razem. Jeśli któreś z nich będzie miało dość i zrezygnuje z dalszej podróży – rozstaną się. Ku jego zaskoczeniu, partnerka podejmuje wyzwanie.

Opowieść, zatytułowana "To nie mój film", jest pełnometrażowym debiutem fabularnym Marii Zbąskiej, cenionej operatorki, fotografki, twórczyni teledysków, reklam i krótkich metraży. Spełnionym marzeniem, o które walczyła aż dziesięć lat – mimo sukcesu, jaki odniósł jej średniometrażowy film "Psubrat", nagrodzony m.in. podczas festiwalu Grand Off. "Bezpośrednio po 'Psubracie' miałam zupełnie inny pomysł na film. Niestety, nie otrzymałam dofinansowania. Praca nad każdym obrazem to długi proces. Wystarczy, że ktoś raz się potknie i musi zaczynać od początku. Nie mówię za wszystkich, bo są twórcy, którzy robią film za filmem. W moim przypadku nie było to łatwe. Jednak starałam się każdego dnia. Nie jest tak, że zajęłam się czymś innym, byłam leniwa lub zrezygnowałam. Każdy mój dzień był walką o ten debiut" – wspomniała reżyserka w rozmowie z PAP.

Do stworzenia filmu zainspirował ją artykuł, opublikowany wiele lat temu w "Gazecie Wyborczej". Był poświęcony parze podejmującej różne, nietypowe aktywności. "To była opowieść o tym, że szli z sankami przez bałtycką plażę, ale stopniał śnieg i musieli zrezygnować. Stąd pomysł na wyprawę wzdłuż Bałtyku. Wiem, że są też ludzie, którzy maszerują wzdłuż Wisły. Po prostu chodziło o to, by ukazać zetknięcie człowieka z naturą, z zupełnie innym światem, który jest tuż za rogiem. To nie jest wyprawa, do której trzeba być bardzo dobrze przygotowanym, ale jednak spotkanie z nieokiełznaną, dziką przyrodą. Idąc brzegiem morza, czujemy samotność, możemy obserwować gwiazdy. W mieście bywa to trudne" – zwróciła uwagę Zbąska.

I rzeczywiście – choć stawia na bliskie kadry, od czasu do czasu pozwala kamerze oddalić się od bohaterów, by pokazać, że w tym bezkresnym, nadmorskim pejzażu są jedynie "ziarenkami piasku". "Marzyłam o tym, żeby akcja rozgrywała się nad Bałtykiem. Po pierwsze, uważam, że to najpiękniejsze miejsce na świecie – szczególnie zimą, po sezonie jest naprawdę niezwykłe i niepoznane. Dopiero gdy idzie się wzdłuż brzegu, widać wszystko, co jest pomiędzy zejściami. Jako turyści znamy właściwie tylko zejście i dwa kilometry – w jedną i drugą stronę. Na pewno inaczej mają ci z nas, którzy jeżdżą na rowerze. Poza tym Bałtyk zmienia się wraz z porami roku, mieni różnymi kolorami. To trochę tak jakby wyjechać z miasta, które jest szarością, do niezwykłego światła" – stwierdziła twórczyni.

Interpretację filmu oraz tytułu Zbąska pozostawia widzom i chętnie słucha ich odczuć. Dla niej punktem wyjścia była sytuacja, w której pewnego dnia budzimy się i mówimy bliskiej osobie zdania, których nigdy nie chcielibyśmy powiedzieć. Oraz pojawiająca się wtedy myśl: "co ja tu robię? To nie mój film". "Wydaje mi się, że bycie z kimś po latach zawsze wiąże się z kryzysem. To nie fabuła komedii romantycznych, w których bohaterowie 'żyli długi i szczęśliwie', ale po prostu walka, nieustanna próba ustalania granic i komunikacji z drugą osobą. Długoletni związek wymaga wysiłku. Tymczasem jesteśmy nauczeni, że miłość to piękne, ciepłe, dobre uczucie, które powinno wyłącznie otulać nas miękką kołdrą. Tak nie jest. Próbowałam opowiedzieć szczerze, jak to wygląda" – podkreśliła.

Tym, co szczególnie ujmuje widzów w jej dziele, są błyskotliwe, momentami przezabawne dialogi. Jak zapewnia artystka, nie zostały one wymyślone na potrzeby tej historii, lecz zaczerpnięte z życia, z uważnej obserwacji rzeczywistości. W pracy nad scenariuszem wielkie wsparcie okazał jej brat Kazimierz Zbąski, który – tak jak ona – ma świetne ucho do wychwytywania fraz. "Usłyszałam ładne zdanie, że mój film jest antidotum na komedię romantyczną. On z założenia wcale nie miał być komedią. To widzowie odbierają go w taki sposób. Po seansach okazuje się, że wyzwala w widzach potrzebę rozmowy. Każdy znajduje tam kawałek siebie, swojego małżeństwa, partnerstwa, przyjaźni" – powiedziała.

Reżyserka przyznała, że uwielbia kameralne, słodko-gorzkie kino obyczajowe i wciąż brakuje jej w Polsce tego typu produkcji. "Wiem, że bardzo trudno będzie mi znaleźć dystrybutora. Nie wiadomo, jak podejść do tego filmu, bo on nie opowiada o ważkich problemach świata. Z drugiej strony mówi o naszych związkach, które są najważniejszym tematem każdego osobistego świata, i o komunikacji z drugim człowiekiem. Jestem bardzo dumna, że udało nam się zrobić coś, co jest komedią. Ale tak jak wspomniałam, okazało się to dopiero podczas spotkania z publicznością, która płacze w trakcie seansu – czasami ze śmiechu, czasami ze wzruszenia. Nie ma w tym filmie gagów ani żartów typowych dla komedii. Sądzę, że to, co nas śmieszy, to my sami przeglądający się w czymś szczerym" – oceniła.

Główne role Zbąska powierzyła piosenkarce Zofii Chabierze, debiutującej jako aktorka, oraz Marcinowi Sztabińskiemu, którego dotychczas mogliśmy oglądać w kinie głównie w rolach drugoplanowych. "Współpracowałam z fantastyczną reżyserką castingu Nadią Lebik, która wsparła moją ideę. Oczywiście, wszyscy bali się tylu debiutantek w jednym projekcie, opartym na dwójce bohaterów – debiutującej aktorki oraz reżysera i operatora w jednej osobie. Dlatego zastanawialiśmy się, czy moje uczucia i emocje to na pewno dobry drogowskaz. Przeprowadziliśmy bardzo długi, profesjonalny casting. W końcu okazało się, że moja pierwsza intuicja była bardzo dobra. Zosia poradziła sobie ze swoim zadaniem, inni także. To już nie są wyłącznie moje odczucia, ale też widzów, którzy ją pokochali" – zaznaczyła.

"To nie mój film" zakwalifikował się na siedem festiwali filmowych. Obecnie można go oglądać w sekcji konkursowej Smart7 24. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego mBank Nowe Horyzonty we Wrocławiu promującej nowe, oryginalne, wrażliwe społecznie głosy europejskiego kina. Najbliższy seans odbędzie się w niedzielę o godz. 10 w kinie Nowe Horyzonty. "Kilka festiwali już za mną, kilka przede mną. Na razie oglądałam ten film z publicznością w Transylwanii i Lizbonie. Pytałam Portugalczyków, czy w ogóle coś z tego zrozumieli, bo przecież oni nie mają tak strasznego, szarego lutego, kiedy ludzie nie wierzą w miłość. Okazuje się, że rozumieją i zimą z powodu nagłej szarości za oknem ich także dopada gnuśność. Oczywiście, to nie jest kwestia wyłącznie szarości klimatycznej. Raczej szarości wewnętrznej, która jest zmorą naszych czasów" – podsumowała Maria Zbąska.

Z Wrocławia Daria Porycka (PAP)

kno/