W hrabstwie Hampshire na południowy zachód od Londynu Alec Baldwin bierze udział w zdjęciach do filmu „97 minutes”. Ten thriller opowiada o porwaniu Boeinga 767, któremu grozi rozbicie się z powodu wyczerpania się paliwa. Produkcja dysponuje skromnym budżetem rzędu 7 mln dolarów. Baldwin jest jedyną osobą z ekipy, której nazwisko ujawniono.
Po przylocie do Londynu gwiazdor na swoim Instagramie opowiedział o zaskakującej sytuacji, jaka przydarzyła mu się na Heathrow. Na lotnisku odebrał go kierowca, który miał go zawieść do miejsca, gdzie stacjonuje ekipa filmowa. Szofer przywitał się z nim, po czym poprosił, by Baldwin chwilę na niego zaczekał, bo musi udać się po auto stojące na parkingu. Gdy chwila wydłużyła się do 20 minut, aktor postanowił zadzwonić do firmy, w której pracował jego kierowca. Jakież było zdziwienie Baldwina, gdy usłyszał od szefa korporacji, że auto, którym miał odjechać z lotniska zostało skradzione.
Aktor nie wyjaśnił, jaki był dalszy bieg zdarzeń, niemniej dotarł do celu swojej podróży. O incydencie na lotnisku opowiedział w relacji wideo, którą nagrał, spacerując po miasteczku Alton. O całej sprawie mówił z wyraźnym rozbawieniem.
Dalsza kariera aktorska Baldwina stanęła pod znakiem zapytania, po tym jak 21 października na planie niezależnego westernu „Rust” w stanie Nowy Meksyk nieumyślnie postrzelił reżysera Joela Souzę oraz operatorkę Halynę Hutchins, która zmarła od ran. Załamany psychicznie gwiazdor anulował swój udział w kolejnych produkcjach. Gdy gospodarz programu „Good Morning Amercia” kilka tygodni później spytał go, czy to już koniec jego kariery, Baldwin odpowiedział: „Może tak być”. Jego udział w realizacji projektu „97 minutes” to znak, że wrócił do aktywności zawodowej. (PAP Life)
kgr/