150 wolontariuszy w Łucku pomaga codziennie przy transportach humanitarnych docierających do miasta

2022-04-11 12:09 aktualizacja: 2022-04-11, 12:31
Jeden z magazynów z pomocą humanitarną Międzynarodowej Komisji Praw Człowieka IHRC na terenie Łucka. Fot. PAP/Wojtek Jargiło
Jeden z magazynów z pomocą humanitarną Międzynarodowej Komisji Praw Człowieka IHRC na terenie Łucka. Fot. PAP/Wojtek Jargiło
W Łucku przy transportach humanitarnych wysyłanych do Ukrainy z całego świata pracuje 150 wolontariuszy. "Praca odciąga nas od wojny. Musimy działać, bo jak wszyscy opuszczą ręce to naszemu państwu i nam będzie ciężko" – powiedziała wolontariuszka Oksana.

Jeden z magazynów pomocy humanitarnej organizacji International Human Rights Commission (IHRC) jest Łucku, w zachodniej części Ukrainy.

"Gromadzimy tu materiały medyczne, żywnościowe, ubrania, środki higieny, leki, wózki inwalidzkie, kule, ale także śpiwory, karimaty, odzież termiczną i latarki, które potem są kierowane na front" – powiedział w rozmowie z dziennikarką PAP komisarz misji dyplomatycznej i koordynator IHRC Marcin Wieczorek. Paczki do Ukrainy wysyłane są z całego świata, m.in. z Polski, Niemiec, Hiszpanii, Holandii, Włoch i ze Szwajcarii.

"Możemy nawet kilka razy dziennie dostarczać pomoc"

Wolontariusze współpracują z ministerstwem obrony Ukrainy i ministerstwem spraw zagranicznych, a w Łucku z obwodową administracją Wołynia, skąd otrzymują informacje, gdzie należy kierować pomoc i jaką. "Logistycznie jesteśmy już ułożeni. W Ukrainie mamy już swoich wolontariuszy. W Lublinie i Berlinie mamy magazyny centralne, z których bezpośrednio kierowane są tiry wypełnione pomocą do Kijowa, Charkowa czy Doniecka. Teraz 90 proc. transportu idzie na Charków" – przekazał.

Najczęściej przewożone są leki i środki opatrunkowe, które trafiają do żołnierzy na front i do szpitali.

"Transport organizowany jest w ramach konwoju dyplomatycznego, co pozwala na szybkie przekroczenie granicy i tym samym możemy nawet kilka razy dziennie dostarczać pomoc" – powiedziała koordynatorka IHRC z woj. lubelskiego, wolontariuszka Anna Matraszek.

W Łucku pracuje 150 wolontariuszy. Pomagają przy transportach, segregują i opisują wszystkie produkty. "Nie przyjmujemy wszystkiego, tylko staramy się mieć wyspecjalizowane rzeczy. Nie potrzebne nam są obrazy, krzesła czy stare pralki, bo różne sytuacje się zdarzały. Na przykład ostatnio w Berlinie ktoś przekazał całe pudełko leków, które były z 2011 r." – stwierdził Marcin.

Spotkana w łuckim magazynie wolontariuszka Ewa przyjechała z Niemiec, gdzie wśród Polonii organizuje zbiórki najpotrzebniejszych produktów.

"Wysłaliśmy z Niemiec pięć tirów wypełnionych pomocą humanitarną, głównie z żywnością z długim terminem ważności, lekami i ze środkami higienicznymi" – powiedziała. "Najbardziej brakuje nam leków przeciwbólowych, przeciwgorączkowych i artykułów medycznych. Jedno pudełko z lekami bardzo się przyda, ale takich pudełek potrzeba tysiące. Pomagamy jak możemy i każdego dnia coś organizujemy, często we współpracy z lokalnymi niemieckimi firmami" – dodała.

Podkreśliła, że Niemcy bardzo chcą pomagać, ale wiele osób, które uciekły z Ukrainy, nie chce jechać na zachód po pomoc.

"Oni myślą, że niedługo wojna się skończy i wrócą do domu. Mamy przypadki, że osoby, które były już w Niemczech, chcą teraz wracać i organizujemy im transport w drugą stronę" – dodała i podkreśliła, że problemem jest m.in. bariera językowa. W Niemczech uchodźcy otrzymują zameldowanie, rządowe wsparcie finansowe, mieszkanie i pomoc w tłumaczeniach, ale – jak zaznaczyła Ewa – "muszą chcieć tam przyjechać".

"Pomaganie uskrzydla"

Wolontariuszka Oksana każdego dnia przychodzi do magazynu, bo mówi, że ta praca ją uspokaja. "Praca odciąga nas od wojny. Musimy działać, bo jak wszyscy opuszczą ręce, to naszemu państwu i nam będzie ciężko. Dlatego bierzemy się w garść i robimy co możemy" – powiedziała.

Helena, podobnie jak Oksana, jest wolontariuszką i nie wyobraża sobie, że mogłaby robić coś innego zamiast pomagać.

"Początek wojny był straszny, jak słyszeliśmy wybuchy i rakiety w Łucku. Pierwszy wybuch był 24 lutego o godzinie 6.24. Nikt się tego nie spodziewał i nikt nie myślał, że w XXI w. może być wojna" – wspominała i dodała, że wiele osób nie rozumiało, co się dzieje, niektórzy wpadli w panikę, inny płakali.

Czytaj więcej: Od początku wojny potwierdzono śmierć 183 dzieci

"Trzeba było ich uspokoić, podejść przytulić albo pomóc wyjechać z miasta, aby nikt nie czuł się zagrożony. A potem, jak Polacy zaczęli nam pomagać, to zdecydowaliśmy, że oddamy ten magazyn na pomoc humanitarną z Polski. Marcin zaproponował, że będzie nam pomagał i tak zaczęliśmy działać" – stwierdziła.

"Pomaganie uskrzydla, dodaje mi kopa i siły do działania. Jak słyszę, że moje dzieci opowiadają koleżankom i kolegom, że ich mama organizuje pomoc i zawozi ją do Ukrainy, to serce rośnie" – podsumowała Anna. (PAP)

Z Łucka Agnieszka Gorczyca (PAP)

mmi/