Pytany, czy podróż szefa austriackiego rządu do Moskwy była warta zachodu, politolog mówi, że "łatwo odpowiedzieć na to pytanie: czy mamy teraz zawieszenie broni? Czy Rosja jest gotowa do prowadzenia dochodzeń w sprawie zbrodni wojennych? Czy istnieją humanitarne korytarze ewakuacyjne? Trzy razy nie".
Po spotkaniu z przywódcą Kremla Nehammer mówił, że rozmowa była otwarta i twarda. "Tylko on sam wie, czy rzeczywiście tak otwarcie i ostro rozmawiał z Putinem, bo poza tłumaczami nikogo przy tym nie było" - zauważa Mangott. Zastrzeganie, że nie była to "przyjacielska wizyta", to również "banał: w końcu kanclerz spotkał się ze zbrodniarzem wojennym" - dodaje.
Zdaniem Mangotta "mówienie Putinowi o jego moralnej porażce nie ma sensu; przywódcy Kremla w ogóle to nie obchodzi".
Ekspert podkreśla, że wizyta zachodniego polityka w Moskwie jest "z pewnością użyteczna dla strony rosyjskiej".
"Trzeba przyznać, że delegacja austriacka nie zezwoliła na robienie zdjęć ze spotkania i w ten sposób uniemożliwiła Kremlowi wielki propagandowy show. Ale jedno przesłanie (Rosja) wciąż może rozpowszechniać: 'nie jesteśmy odizolowani' (...) W wiadomościach wieczornych w telewizji rosyjskiej ukazał się krótki reportaż z wizyty Nehammera, w którym pokazano kolumnę samochodów (którą się poruszał - przyp. PAP). Wygląda to jak kawałek normalności mimo wojny. Kreml nie powinien był otrzymać tej przysługi" - ocenia Mangott.
W jego ocenie "obecnie jest mało prawdopodobne", by inny szef rządu był w stanie osiągnąć więcej i na razie "nie ma sensu, aby szefowie zachodnich rządów lecieli do Moskwy". Jeśli "inni unijni prominenci, tacy jak kanclerz Niemiec Olaf Scholz czy prezydent Francji Emmanuel Macron, niczego nie osiągnęli w rozmowach telefonicznych z przywódcą Kremla (...), to dlaczego szef rządu małego kraju unijnego, jakim jest Austria, bez doświadczenia w polityce zagranicznej, miałby poradzić sobie lepiej?" - wskazuje politolog z uniwersytetu w Innsbrucku w rozmowie ze "Spieglem".
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)
js/