W piątek Norweski Komitet Noblowski ogłosił, że laureatem Pokojowej Nagrody Nobla został m.in. szef białoruskiego Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiasna" Aleś Bialacki. Nazwisko tego białoruskiego opozycjonisty stało się głośne w Polsce już przed 11 laty. W czerwcu 2011 r. strona polska udzieliła pomocy prawnej Białorusi, w wyniku czego Bialacki został aresztowany. Polska prokuratura przekazała wtedy Białorusi dane o przepływach na koncie Bialackiego, gdzie zbierane były pieniądze na działalność opozycyjną.
Zmieniło się postrzeganie Białorusi
Romaszewska-Guzy pytana przez PAP o tamte wydarzenia i fakt, czy nasz kraj może wynagrodzić tamten błąd, odpowiedziała, że "teraz nie wydaje mi się, żebyśmy coś jeszcze mogli zrobić w tej sprawie".
"Zresztą sam Bialacki uznał, że trudno, stało się, co się stało, potem wyszedł. Należałoby tylko uważać, żeby nie powtórzyć tego błędu" - tłumaczyła.
Jednocześnie wskazała, że od tamtych wydarzeń minęło 11 lat, a Białoruś jest już jednak inaczej postrzegana, mimo że wciąż rządzi tam ten sam dyktator.
"Myślę, że w tej chwili dość powszechna jest świadomość – nie tylko na najwyższych szczeblach, w rządzie, ale wśród urzędników różnych szczebli, że jeśli pojawią się prośby czy żądania pomocy prawnej ze strony Białorusi, należy bardzo uważać. W tej chwili każdy sobie zdaje sprawę, że to jest o prostu groźna i skrajnie represyjna dyktatura" - podkreśliła dyrektor Biełsat TV.
W tym kontekście wskazała na ostatnie wydarzenia - wyroki do kilkunastu lat więzienia, które zapadły w czwartek wobec założycieli niezależnej agencji "BełaPAN". "Myślę, że to są rzeczy, które się już przebiły do społecznej świadomości i nasz rząd też sobie z tego zdaje sprawę" - zaznaczyła. Oceniła, że obecnie "nie można mieć żadnych wątpliwości ani zastrzeżeń co do zachowania polskich władz".
Jak dodała, na represyjność białoruskiej dyktatury wskazuje m.in. fakt, że "liczba adwokatów, którzy bronili ludzi oskarżanych z przyczyn politycznych i zostali pozbawieni prawa do wykonywania zawodu, przekroczyła setkę".
"To są rzeczy zupełnie niebywałe. Myślę, że jeśli ktokolwiek wyobrażał sobie, że przeciągnie Łukaszenkę na stronę Zachodu, powinien to porzucić i mam nadzieje, że porzucił, bo wydaje się to po prostu absurdalne" - powiedziała Romaszewska-Guzy.
W 2011 r. w związku z udzieleniem pomocy prawnej Białorusi, w wyniku czego Bialacki został aresztowany, swoje stanowiska w ówczesnej Prokuraturze Generalnej stracili m.in. szef Departamentu Współpracy Międzynarodowej i jego zastępczyni.
"Jako prokurator generalny chcę powiedzieć, że jestem zawiedziony postawą niektórych podległych mi prokuratorów, albowiem wykonanie tego wniosku w takiej właśnie formie, jak to nastąpiło, oznacza zlekceważenie określonych dyspozycji i poleceń, jakie wydałem jeszcze 14 stycznia 2011 r. po spotkaniu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych" - tłumaczył wtedy prokurator generalny Andrzej Seremet. Urząd szefa prokuratury był wówczas oddzielony od funkcji ministra sprawiedliwości. (PAP)
Autorzy: Marcin Jabłoński, Jakub Borowski
kgr/