Władze na wyzwolonych terenach Ukrainy: najpierw wchodzą saperzy, potem naprawiamy infrastrukturę

2022-12-01 07:12 aktualizacja: 2022-12-01, 10:50
Ukraiński saper. Fot. PAP/Vladyslav Karpovych
Ukraiński saper. Fot. PAP/Vladyslav Karpovych
Najpierw rozminowywanie budynków, a dopiero potem naprawa zrujnowanej przez wycofujących się Rosjan infrastruktury i pomoc mieszkańcom – takie kroki podejmują władze w wyzwalanych spod okupacji miejscowościach południowej Ukrainy.

„Jako pierwsi wkraczają saperzy. Rosjanie zostawiają po sobie bardzo dużo groźnych niespodzianek, przede wszystkim zaminowane obiekty infrastruktury” – mówi PAP Iwan Kuchta, szef administracji wojskowo-cywilnej w mieście Snihuriwka w obwodzie mikołajowskim, do którego wojska ukraińskie weszły 10 listopada.

W pierwszych dniach po wyzwoleniu wjazd do Snihuriwki był zamknięty dla osób cywilnych z zewnątrz, a dziennikarze mogli tam przebywać jedynie po uzgodnieniu z armią i w towarzystwie uzbrojonych oficerów prasowych.

„Prowadzone są działania zabezpieczające, rozminowywanie i póki się to nie zakończy, wjazd do miasta będzie zakazany” – wyjaśnia Kuchta.

Przed wojną w Snihuriwce mieszkało około 12 tysięcy ludzi. Dziś pozostało ich jedynie 4 tysiące. Wielu wyjechało jeszcze na początku otwartej wojny z Rosją, inni ewakuowali się, gdy na froncie nasiliły się walki.

„Drugiego dnia po wyzwoleniu udało nam się wznowić pracę wodociągów. Nie wszyscy mieszkańcy mają wodę, ale jest już ona w 80 procentach budynków. Nie jest dostarczana regularnie, bo pociski poważnie uszkodziły sieć, ale działamy nad tym, żeby dostawy nie były przerywane” – relacjonuje.

W Snihuriwce intensywnie pracowały także ekipy monterów, którzy naprawiali sieć energetyczną. „Jest to bardzo ważne, bo Snihuriwka jest zgazyfikowana tylko w niewielkiej części, więc ludzie ogrzewają się prądem albo piecami na węgiel, a zima nadchodzi bardzo szybko” – mówi Kuchta.

W wyniku działań wojennych w Snihuriwce całkowicie zniszczonych zostało około 5 procent budynków. Kolejne 10 procent zostało uszkodzonych. Są to domy, które znajdowały się na pierwszej linii starć.

„Rozbite okna, zniszczone dachy – to wszystko wymaga remontu. Wspieramy mieszkańców, na ile pozwalają nam możliwości finansowe, ale staramy się pomóc każdemu” – podkreśla szef administracji miasta.

Nadal nieznana jest liczba ofiar rosyjskiej okupacji Snihuriwki. Gromadzeniem danych na ich temat zajmują się śledczy policji i Służby Bezpieczeństwa i policji.

„Wiadomo, że ludzie zabierani byli na przesłuchania i torturowani. Są to przede wszystkim członkowie obrony terytorialnej, pracownicy komendy uzupełnień i weterani walk w Donbasie. Byli przetrzymywani na komisariacie policji. Szukamy ich śladów” – informuje Kuchta.

Mieszkańcy Snihuriwki byli także przymusowo deportowani do Rosji. Okupanci wywieźli stąd dzieci z miejscowego domu dziecka.

„Dzieci z naszego domu dziecka, wraz z jego dyrektorem, najpierw przewieziono do Chersonia. Miesiąc przed wyzwoleniem wszyscy oni znaleźli się w rosyjskiej Anapie” – opowiada urzędnik.

Ukraińskie władze poszukują także kolaborantów, którzy współpracowali z okupantami. „Główni kolaboranci zdołali wyjechać z raszystami, jednak na miejscu pozostali ci drobniejsi, którzy donosili na sąsiadów i pomagali Rosjanom w inny sposób. Teraz ich poszukujemy. Mam nadzieję, że zostaną schwytani i przykładnie ukarani” – mówi w rozmowie z PAP szef administracji wojskowo-cywilnej Snihuriwki Iwan Kuchta.

Ze Snihuriwki Jarosław Junko (PAP)

kgr/