Grany przez Phoenixa Beau Wassermann jest mężczyzną w średnim wieku cierpiącym na stany lękowe. Świat wydaje mu się miejscem przytłaczającym, opresyjnym, a ludzie - niebezpiecznymi istotami. Pewnego dnia, nie chcąc sprawić przykrości matce (w tej roli Patti LuPone), bohater postanawia ją odwiedzić. Jednak nawet taka podróż jawi mu się niczym wyprawa na drugi koniec świata, która uruchamia lawinę niepokojących wydarzeń – Beau giną klucze i bagaż, zostaje porwany, nękany przez nastolatkę, a jego matka ulega wypadkowi. Ponoć droga, którą przebywa Beau, okazała się tak intensywna, że pod koniec zdjęć Joaquin stracił przytomność. "Joaquin musiał odtworzyć każdą niebezpieczną rzecz, którą zrobił Beau. Sądziłem, że będzie w stanie zrobić wszystko tylko raz. Tymczasem on jest tak nieprawdopodobnie techniczny i – co wspaniałe – chciał, by wszystko było wiarygodne. W ostatnim tygodniu zdjęć pracował z Patti. Grali scenę, która była bardzo wymagająca dla niej, nie dla niego. Nagle wypadł z kadru. Wkurzyłem się, bo to było naprawdę dobre ujęcie. Byłem zdezorientowany. Przesunąłem się za róg i zobaczyłem, że zemdlał. Wiedziałem, że jest z nim kiepsko, ponieważ pozwalał ludziom z ekipy, żeby się nim zajmowali. Zemdlał, pomagając innym odegrać scenę. Był w tym dla nich do tego stopnia, że stracił przytomność. To bardzo poetyckie" – stwierdził Ari Aster, cytowany przez IndieWire.
Joaquin Raphael Phoenix urodził się 28 października 1974 r. w San Juan. Z aktorstwem związany jest od dzieciństwa. Na małym ekranie po raz pierwszy pojawił się razem ze starszym bratem Riverem, występując w odcinku serialu muzycznego "Siedem narzeczonych dla siedmiu braci". Miał wówczas osiem lat. Do aktywności artystycznej namawiali go rodzice – hipisowska para, która poznała się podczas podróży autostopem i w przeszłości należała do sekty Dzieci Boga, założonej przez Davida Berga. "Niedawno zabrałem mamę do mieszkania, w którym kiedyś żyliśmy. To była jedna sypialnia z zakazem wprowadzania dzieci. Nas było pięcioro [...]. Chowaliśmy się za pralką, kiedy przychodził właściciel. Nigdy nie było wiadomo, jak długo zostanie, więc mogliśmy siedzieć tam godzinami. Nie zapominam o tym. To wszystko jest cholernie szalone" – wspominał po latach w "Esquire".
Pierwszy w rodzinie sukces aktorski odniósł River. Chłopak o urodzie surfera i wielkim talencie zagrał m.in. w "Straconych latach" Sidneya Lumeta (1988), a także "Indianie Jonesie i ostatniej krucjacie" Stevena Spielberga (1989). Na swoim koncie miał nominację do Oscara i Złotego Globu, największą zaś sławę przyniosło mu "Moje własne Idaho" Gusa Van Santa. Wydawało się, że czeka go świetlana przyszłość. Niestety, w wieku 23 lat przegrał z uzależnieniem od narkotyków. W 1993 r. w słynnym klubie Johnny’ego Deppa "The Viper Room" przedawkował. Umierał na oczach Joaquina, który natychmiast wezwał karetkę. Wiadomość o śmierci Rivera nadeszła wkrótce po przewiezieniu go do szpitala. W jednej chwili cała rodzina znalazła się na celowniku paparazzich i brukowców. "Czuję, że praktycznie każdy film, w którym zagrałem, był w jakiś sposób związany z Riverem. Wszyscy w rodzinie czuliśmy jego obecność i przewodnictwo w naszym życiu. Do czasu śmierci Rivera nie byliśmy świadomi jego sławy. Żyliśmy z dala od świata rozrywki. Nie oglądaliśmy telewizji i nie czytaliśmy tego typu gazet" – przyznał Joaquin, cytowany przez portal Independent.
Od momentu tragedii jego stosunek do mediów był jednoznaczny. Niechętnie udzielał wywiadów. Właściwie robił to tylko wtedy, gdy zmuszał go do tego kontrakt. Na pytania dziennikarzy najczęściej odpowiadał półsłówkami lub zmyślał historie. W 2008 r. wprawił branżę filmową w konsternację, informując, że kończy karierę i zostaje raperem. Jak to? Aktor nominowany do Oscara za rolę Commodusa w "Gladiatorze" Ridleya Scotta i Johny’ego Casha w "Spacerze po linie" Jamesa Mangolda tak po prostu postanawia odejść z zawodu? Zdziwieniu nie było końca, jednak wszyscy sądzili, że mówi poważnie. Dopiero w 2010 r. okazało się, że artysta postanowił zakpić w ten sposób z mediów, a pamiętny występ był częścią dokumentalizowanego filmu "Joaquin Phoenix. Jestem jaki jestem" Caseya Afflecka.
Już dwa lata później aktor zachwycił publiczność jako wstępujący do sekty włóczęga Freddie w "Mistrzu" Paula Thomasa Andersona. Kreacja ta zapewniła mu trzecią nominację do Oscara oraz nagrodę dla najlepszego aktora podczas festiwalu w Cannes. Później oglądaliśmy go w "Imigrantce" Jamesa Graya (2013), "Wadzie ukrytej" Paula Thomasa Andersona (2014) i "Nieracjonalnym mężczyźnie" Woody’ego Allena (2015). Przełomowa okazała się też rola byłego agenta do zadań specjalnych w "Nigdy cię tu nie było" Lynne Ramsay, za którą w 2017 r. odebrał kolejną nagrodę w Cannes. Mimo tych sukcesów twierdzi, że na planie każdego filmu czuje się, jakby występował przed kamerą po raz pierwszy. "Jestem zdenerwowany, trzęsę się. Nie ma mowy, żebym powiedział: +tak, mam to+" – przekonywał, cytowany przez portal Esquire.
Przełomowa rola dała mu Oscara
Kiedy w 2017 r. Todd Phillips zaproponował Phoenixowi główną rolę w "Jokerze", aktor nie był przekonany. Wolał uniknąć porównań z Jackiem Nicholsonem i Heathem Ledgerem, którzy stworzyli najsłynniejsze kreacje Jokera w – kolejno - "Batmanie" Tima Burtona i w "Mrocznym rycerzu" Christophera Nolana. Ostatecznie przyjął propozycję, ponieważ Phillips zapewnił go, że jego film będzie studium postaci inspirowanym "Taksówkarzem", "Wściekłym Bykiem" i "Królem komedii" Martina Scorsese. Trzy lata później rola psychopatycznego mordercy przyniosła mu Oscara. Niekryjący lekceważącego stosunku do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej aktor pojawił się na gali, by przypomnieć o tym, co wszyscy powinniśmy robić na rzecz ochrony planety.
"Wcale nie czuję się lepszy od kogokolwiek w tej sali. Wszystkich nas łączy miłość do kina. Nie wiem, co robiłbym, gdyby nie ono. Najważniejszy z darów, który mi dano, to mówić o tych, których głosu zazwyczaj się nie słyszy. Walczymy w różnych sprawach – nierówności między płciami, praw dla społeczności LGBT i rdzennych narodów. Jesteśmy jednością. Żadna rasa ani grupa ludzi nie ma prawa dominować nad innymi, za innych decydować i nimi pogardzać" - wskazywał. Zwrócił też uwagę, że "porzuciliśmy świat natury, wierzymy, ze jesteśmy centrum wszechświata, pustoszymy świat natury, myśląc, że wszystko nam się należy". "Boimy się zmiany, ale ludzie są obdarzeni wyobraźnią i potrafią znajdować nowe rozwiązania. Jeśli oprzemy się na miłości i współczuciu, stworzymy system korzystny dla wszystkich istot żywych" – apelował Joaquin.
W 2022 r. podbił serca widzów rolą dziennikarza radiowego w "C’mon C’mon" Mike’a Millsa. Bohater ten podróżuje po kraju ze swoim 9-letnim siostrzeńcem i przeprowadza wywiady z dziećmi. Interesuje go ich wizja przyszłości, nadzieje, obawy. Dzięki rozmowom z najmłodszymi poznaje wyzwania rodzicielstwa i siłę dziecięcej wyobraźni. Pytany wówczas przez portal The Playlist, dlaczego wystąpił w tym filmie, aktor wspomniał o pierwszym spotkaniu z Millsem i przeczuciu, że jest on reżyserem, z którym bez trudu nawiąże nić porozumienia. Równie istotna była dla niego możliwość słuchania opowieści dzieci o ich doświadczeniach. "Mike Mills jest przecież szczególnie wrażliwą i empatyczną osobą. Bez problemu mógłby sobie wyobrazić, co czują te dzieciaki, i to opisać. Ale dla niego to nie jest tak. On mówi: +nie zamierzam narzucać im moich pomysłów, chcę usłyszeć, co czują+" – zaznaczył.
Również przyszły rok przyniesie kilka projektów z udziałem Phoenixa. W październiku 2024 r. światło dzienne ujrzy musicalowa kontynuacja "Jokera" Phillipsa, w której u boku aktora występuje Lady Gaga. Zdjęcia do filmu właśnie się zakończyły. Szczegóły fabuły na razie trzymane są w tajemnicy, jednak z nieoficjalnych informacji wynika, że sercem historii będzie grana przez piosenkarkę Harley Quinn. Czy "Joker: Folie à Deux" ma szansę powtórzyć sukces poprzedniej części? Opinie są podzielone. Częściej w kontekście ewentualnych nagród wymieniany jest "Napoleon" Ridleya Scotta z Joaquinem w roli tytułowej, który zadebiutuje w amerykańskich kinach w listopadzie br. Z kolei w 2024 r. aktora i jego życiową partnerkę Rooney Marę zobaczymy w nowym filmie Pawła Pawlikowskiego, którego tytuł roboczy brzmi "The Island". Zgodnie z zapowiedzią będzie to opowieść o parze, która pragnie stworzyć sobie raj na bezludnej wyspie. "Jednak Eden okazuje się trudny do osiągnięcia, szczególnie gdy europejska hrabina dowiaduje się o ich planach i przybywa na wyspę wraz z dwoma kochankami, którzy planują przejąć teren i zbudować tam luksusowy hotel. Zgodnie z oficjalnym opisem to wydarzenie zapoczątkuje wojnę psychologiczną, w której +uwodzenie i zazdrość+ przeradzają się w +zdradę i w końcu morderstwo+" – czytamy na stronie Variety. (PAP)
Autorka: Daria Porycka
kgr/