Dzieło Pomocy Ojca Pio: zerwane relacje, a nie alkohol, główną przyczyną bezdomności

2023-04-15 09:55 aktualizacja: 2023-04-15, 18:57
 Strażnicy miejscy podczas sprawdzania miejsc, gdzie najczęściej gromadzą się osoby bezdomne w Rzeszowie. Fot. PAP/	Darek Delmanowicz
Strażnicy miejscy podczas sprawdzania miejsc, gdzie najczęściej gromadzą się osoby bezdomne w Rzeszowie. Fot. PAP/ Darek Delmanowicz
Uzależnienie jest zawsze efektem wtórnym. Najczęściej głównym powodem bezdomności są zerwane relacje - odejście, rozwód, śmierć kogoś bliskiego - powiedziała PAP Justyna Nosek z Dzieła Pomocy św. Ojca Pio w Krakowie w związku z przypadającym w połowie kwietnia Dniem Ludzi Bezdomnych.

14 kwietnia obchodziliśmy Dzień Ludzi Bezdomnych, nieformalne święto zainicjowane przez twórcę Monaru i Ruchu Wychodzenia z Bezdomności Marka Kotańskiego. "O osobach bezdomnych myślimy szczególnie zimą, ale chociaż na zewnątrz się zieleni, to bezdomność nie znika. Jest to problem, o którym staramy się przypominać przez cały rok, a w tym czasie szczególnie uwrażliwiać na kwestie stereotypów, jakie krążą o bezdomności" – podkreśliła Justyna Nosek z Dzieła Pomocy św. Ojca Pio.

PAP: Alkohol, mężczyzna, ławka w parku – państwo mówią, że to stereotypy na temat bezdomności.

Justyna Nosek, Dzieło św. Pomocy Ojca Pio: To, co zewnętrzne, podsuwa nam pierwsze skojarzenia na temat bezdomności. Bo widzimy, że na Plantach jest mężczyzna, brudny, brzydko pachnący. To samo zobaczymy, wpisując hasło w wyszukiwarkę, zazwyczaj do tego jest jeszcze puszka symbolizująca problem alkoholowy.

Natomiast pracując z osobami bezdomnymi blisko 20 lat widzimy, że to jest jedynie niewielki wycinek prawdy. Bezdomność "ławeczkowa", o której mówię, to znikomy procent całego zjawiska. Ogromna większość ludzi bezdomnych to osoby, które są schludnie ubrane, dbają o swoją higienę, czystość ubrania. To często ludzie, którzy mają zatrudnienie i mieszkają w placówkach tymczasowego schronienia – w ciągu dnia wychodzą do pracy, a na noc wracają do tzw. noclegowni. I to też są osoby bezdomne. Razem z nami szukają pracy, uczestniczą w grupach wsparcia, korzystają z pomocy psychologicznej czy mieszkają w prowadzonych przez Dzieło mieszkaniach. Mamy teraz 13 takich mieszkań, w których przebywa kilkadziesiąt osób i żadna z nich nie przypomina osoby bezdomnej zgodnej z tym obrazem, jaki najczęściej mamy przed oczami.

PAP: Osoba bezdomna to mężczyzna – kolejna kalka?

JN: Według najnowszego raportu Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, z 2019 roku, 16,4 proc. osób bezdomnych to kobiety. Rzeczywistość, którą na co dzień obserwujemy, to potwierdza - większość osób, które przychodzą i korzystają z pomocy, to panowie, ale ok. 20 proc. to panie. Wśród naszych podopiecznych jest na przykład absolwentka ASP, z wykształcenia malarka, która krótko po otrzymaniu dyplomu została oszukana przez właścicielkę galerii, w której pracowała, podupadła na zdrowiu, mieszkała w wynajętej ze znajomym pracowni, w której jednak nie było odpowiednich warunków do życia. Zdarzają się też u nas przypadki całych rodzin, które doświadczają bezdomności. Obecnie jedno z naszych mieszkań wspomaganych dla osób bezdomnych zamieszkuje mężczyzna samotnie wychowujący swoją córkę.

PAP: Co jest głównym powodem bezdomności?

JN: Prawdą jest, że wiele osób bezdomnych boryka się z nałogami, nie tylko chodzi o alkohol, ale też różnego rodzaju środki odurzające. Jednak badania i nasze rozmowy z osobami bezdomnymi pokazują, że to uzależnienie jest zawsze efektem wtórnym. Najczęściej głównym powodem są zerwane relacje, głównie relacje rodzinne – odejście partnera, rozwód, śmierć kogoś bliskiego. One sprawiają, że w pewnym momencie osobie, która normalnie funkcjonuje w społeczeństwie, chwieje się cały świat, bo rozsypuje się to, na czym budowała życie, co wydawało się mocne i stabilne. Drugim imieniem bezdomności jest samotności. Przypomina mi się historia pana Roberta, który opowiadał nam, że trudno powiedzieć, które z wydarzeń w jego życiu było gorsze: czy to, że po kilkunastu latach rozwiodła się z nim żona, czy to, że syn miał nowotwór i w bardzo młodym wieku umarł, czy to, że on sam uległ wypadkowi, po którym był niezdolny do wykonywania zawodu.

Osoby, które do nas przychodzą, często są złaknione drugiego człowieka. I my też postrzegamy swoją rolę jako towarzyszy, chcemy dać im uwagę, okazać szacunek i akceptację. Pracujemy nad tym, żeby osoby bezdomne przyjąć takimi, jakie są, żeby nie wymuszać zmian, do których nie są przygotowane, na które nie są gotowe i po prostu towarzyszyć im i czekać, zachęcać do zmiany.

PAP: Dobra szkoła, dyplom, praca nie chronią przed bezdomnością?

JN: Wśród podopiecznych Dzieła jest nie tylko absolwentka szkoły artystycznej, ale też nauczycielka czy przedsiębiorca, który prowadził cztery lokale gastronomiczne. Im dłużej tutaj jesteśmy, pracujemy i słuchamy ludzkich historii, tym bardziej dociera do nas, że bezdomność jest czymś, co może dotknąć każdego z nas. Stąd tak bardzo zależy nam, aby zobaczyć w ludziach bezdomnych takie osoby, jak my, którym w życiu z jakichś powodów nie wyszło i często są to powody zupełnie niezależne od nich. Takim powodem może być wypadek, który kończy się inwalidztwem, czy to, że w jednym czasie giną rodzice. Pamiętam pana, który trafił do nas w bardzo młodym wieku i którego historia wyglądała tak, że był wychowywany w domu, który był trudnym domem – tata był alkoholikiem, cały ciężar wychowania spoczywał na mamie. Tylko, że pewnego razu ona wyszła z domu i wpadła pod tira, już nie wróciła. Ojciec nie wziął na siebie odpowiedzialności wychowania dzieci, więc trafiły do placówek. Kto był winny temu, że ten człowiek skończył na ulicy? Takich historii jest bardzo wiele.

PAP: Na ile zapewnienie mieszkania realnie rozwiązuje problem?

JN: Brak mieszkania to jest wierzchołek góry lodowej. To nie jest takie oczywiste, że jeżeli komuś darujemy to mieszkanie, to jego sytuacja z dnia na dzień się diametralnie zmieni. Dzieło dysponuje 13 mieszkaniami, z czego trzy to tzw. mieszkania na start (treningowe - PAP), a pozostałe na finał wychodzenia z bezdomności. Tylko, że poza mieszkaniem taka osoba wymaga ogromnego wsparcia. Bo jeśli spojrzymy głębiej, tam jest o wiele więcej problemów, niezaleczonej przeszłości, pozrywanych relacji, chorób, dodatkowo nieunormowanych sytuacji urzędowych, prawnych, alimentacyjnych, które przyczyniają się do tego, że dana osoba doświadcza bezdomności. Czasem jest też tak, że te osoby przyzwyczajają się do tego sposobu życia, zapominają, że można przebywać we własnym domu. Kiedyś pan, którego wprowadzaliśmy do jednego z naszych mieszkań, powiedział z przerażeniem: wie pani co, ja chyba nie umiem już mieszkać.

PAP: Ile czasu potrzeba na wyjście z bezdomności?

Czasem jest tak, że trafia do nas ktoś, kto jest na ulicy bardzo krótko. W ostatnich miesiącach przyszedł do nas pan, który był na ulicy dokładnie dwa tygodnie. Pochodził ze Śląska, stracił pracę w górnictwie, bo zamknięto jego kopalnię, dodatkowo po latach odeszła od niego żona, stracił mieszkanie. Przyjechał do Krakowa i trafił do nas. Był zdeterminowany, szybko udało mu się znaleźć pracę, dzięki której mógł wynająć mieszkanie, wszystko zaczęło się kręcić.

Ale są też pod naszą opieką osoby żyjące na ulicy kilkadziesiąt lat. Wtedy przemiana jest trudna, a czasem nawet niemożliwa. I my też musimy się z tym pogodzić. Nie nastawiamy się na to, że każdego z 1600 podopiecznych Dzieła wyprowadzimy z bezdomności, ale w najtrudniejszych przypadkach staramy się poprawić sytuację tych osób; np. naszym sukcesem jest to, by taka osoba zaczęła regularnie korzystać z łaźni Dzieła. Może pokazałam dwie skrajności, ale też tak bardzo różne są osoby, które do nas trafiają, i ich historie.

Rozmawiała: Julia Kalęba (PAP)
gn/