„Obława” (1966), „Boso w parku” (1967) i „Elektryczny jeździec” (1979) to trzy pierwsze projekty, w których Jane Fonda i Robert Redford spotkali się na planie filmowym. Aktorka podchodziła do tych filmów nie tylko z nadziejami artystycznymi, ale i emocjonalnymi, bo podkochiwała się w jasnowłosym amancie. Jednak ta fascynacja nie była obustronna. „Nie lubił się całować. Nigdy mu o tym nie mówiłam. Zawsze był w złym humorze, a ja zawsze myślałam, że to moja wina. Jednak to bardzo dobry człowiek. Po prostu ma problem z kobietami” – przyznała Fonda, cytowana przez serwis Entertainment Weekly. Nie rozwinęła jednak myśli, co rozumie przez „problem z kobietami”.
Po raz ostatni Redford i Fonda współpracowali ze sobą przy melodramacie „Nasze noce” z 2017 r., w którym oboje zagrali główne role. „Miałam wtedy około 80 lat. I w końcu czułam, że dojrzałam. Kiedy przychodził na plan trzy godziny spóźniony i w złym humorze, już wiedziałem, że to nie moja wina” – wspominała gwiazda.
„Nasze noce” miały premierę na festiwalu w Wenecji. Przy tej okazji Redford i Fonda otrzymali Złote Lwy za całokształt twórczości.
Fonda znalazła się w Cannes w centrum uwagi nie tylko ze względu na to, co mówiła o Redfordzie. Na gali zamknięcia 76. edycji festiwalu wręczyła Złotą Palmę reżyserce Justine Triet za film „Anatomy of a fall”. Kiedy Francuzka odebrała statuetkę i zaczęła schodzić ze sceny, jednak zapomniawszy wziąć certyfikat poświadczający przyznanie jej nagrody, Fonda rzuciła dokumentem zwiniętym w rulon w stronę reżyserki. Certyfikat odbił się od pleców Triet, czego ta nie była nawet świadoma. (PAP Life)