Śledczy tej służby podejrzewają, że różne grupy najwyraźniej uczestniczą w tej samej "operacji wpływu", mającej na celu zbieranie informacji i manipulowanie przywódcami protestów zarówno z prawej, jak i lewej strony - podał w niedzielę dziennik "Haarec", powołując się na dochodzenie Szin Bet.
"Izrael znajduje się w burzliwym okresie" - powiedział Nitsan Jasur, ekspert analizujący wpływ kampanii w mediach społecznościowych, który był również zaangażowany w dochodzenie.
"Podmioty zewnętrzne rozpoznają podziały i próbują je pogłębić za pomocą siatki wpływów. Zagraniczne podmioty ani nie popierają, ani nie sprzeciwiają się reformom, starają się wpływać na dyskurs, pogłębiać rozdźwięki, zbierać informacje, pobudzać lokalnych obywateli do działania, a nawet do przemocy za pomocą komunikatów dostosowanych do każdej grupy i społeczności" - dodał Jasur.
Według "Haareca" ideą tego rodzaju operacji, które często utożsamiane są z Rosją, nie jest promowanie żadnej konkretnej narracji, ale wykorzystanie istniejących rozłamów w społeczeństwie i próba ich zintensyfikowania w celu zachęcenia do ekstremizmu.
Jako przykład izraelski dziennik podaje rosyjską ingerencję, która została ujawniona podczas wyborów w USA, a która obejmowała rozpowszechnianie treści związanych zarówno z prawicą, jak i lewicą. Kampania obejmowała m.in. administrowane z Rosji fałszywe profile w sieciach społecznościowych, które nawoływały do protestów po obu stronach linii podziału na początku prezydentury Donalda Trumpa.
Szin Bet szacuje jednak, że skuteczność irańskiego wpływu w Izraelu jest minimalna między innymi ze względu na czujność opinii publicznej. Organizacja wezwała do powstrzymania się od podawania danych osobowych nieznanym grupom w mediach społecznościowych lub tym, które nie podają danych identyfikacyjnych.
Z Jerozolimy Marcin Mazur (PAP)
mar/