W reportażu poświęconym Gdańskowi, wyemitowanym na antenie niemieckiej rozgłośni Deutschlandfunk Dulkiewicz oceniła, że wolność w Polsce "jest zabierana po kawałku, a tak było przecież w III Rzeszy"; powiedziała też, że jej mama często ostatnio płacze mówiąc, że obecnie jest "gorzej niż za komuny".
Dulkiewicz pytana w czwartek w Radiu Gdańsk o to, jakie sfery wolności są zabierane Polakom, odpowiedziała: "Czasem wolę użyć mocniejszych słów i bić na alarm, ku przestrodze, zwłaszcza w takim mieście jak Gdańsk – dotkniętym historią tą najstarszą i najnowszą ze stycznia 2019 roku - aby potem nie mówić, że historia nas uczy, tylko niczego się z niej nie nauczyliśmy".
Pytana, czy nie uważa, że porównanie sytuacji w Polsce, z tą, która panowała w III Rzeszy, było nie na miejscu, Dulkiewicz powtórzyła, że "użycie mocniejszych słów i opisanie pewnego mechanizmu powinno działać ku przestrodze". "Uczmy się historii - tej starszej i najnowszej po to, żebyśmy później nie żałowali. Dziś faktem jest to, że nie mamy niezależnego sądownictwa, niezależnej prokuratury" - dodała.
Dopytywana, czy nie uważa, że powinna przeprosić za swoje słowa, Dulkiewicz odparła, że "lepiej jest bić na alarm przed, niż po".
Odniosła się też do obecnej sytuacji w mieście związanej z epidemią koronawirusa. Zwróciła uwagę, że najprawdopodobniej od najbliższej soboty Gdańsk znajdzie się w tzw. strefie czerwonej.
"Spowoduje to zasadniczy kłopot m.in. z komunikacją publiczną. Będziemy mogli zapełnić jedynie 30 proc. miejsc w pojazdach, a pamiętajmy, że szkoły, sklepy, zakłady pracy funkcjonują normalnie. Jesteśmy skazani na siebie. W rozmowach, które mamy co tydzień z wojewodą dotyczących przygotowania do stanu epidemiologicznego, wychodzi na to, że wszystko jest postawione na głowie. Chciałabym, żeby polski rząd i przedstawiciel polskiego rządu w terenie zaproponował jakieś rozwiązania - żeby może zakłady pracy funkcjonowały rotacyjnie, a praca szkół została przeorganizowana. To mogłoby rozładować szczyt komunikacyjny" - powiedziała.
Nawiązała również do sytuacji związanej z działalnością Zakładu Utylizacyjnego (ZU) w Szadółkach.
Mieszkańcy osiedli, które znajdują się w pobliżu działającego na obrzeżach Gdańska zakładu utylizacji odpadów, od lat skarżą się na nieprzyjemny zapach, uciążliwy zwłaszcza latem. Na fetor od pewnego czasu narzekają jednak nie tylko gdańszczanie mieszkający w tej okolicy, ale również w innych dzielnicach miasta. Odór, co można było zauważyć na "mapie smrodu" stworzonej przez Stowarzyszenie Sąsiadów Zakładu Utylizacyjnego Gdańsk Szadółki, był też odczuwalny w Sopocie i w Gdyni.
Dulkiewicz podkreśliła, że miasto przygotowało konkretny plan związany z zamknięciem łańcucha zagospodarowania odpadów. Jednocześnie zwróciła uwagę, że mieszkańcy produkują coraz więcej śmieci. "Jeszcze kilka lat temu przeciętny mieszkaniec Gdańska produkował ok. 300 kg odpadów rocznie, a teraz niemalże 450 kg. W tym roku Zakład Utylizacyjny zanotował 30-procentowy wzrost odpadów biodegradowalnych w porównaniu do roku ubiegłego. To jest dziś największe wyzwanie" - mówiła.
Zaznaczyła jednak, że otwarta niedawno hermetyczna kompostownia oraz stara instalacja tunelowa jest w stanie przetworzyć taką ilość śmieci. Prezydent Gdańska wyjaśniła, że kluczową inwestycją, która ma przyczynić się do poprawy sytuacji jest budowa spalarni odpadów. Według zapewnień władz miasta i urzędników, ma być ona gotowa do 2023 roku. (PAP)
autorka: Anna Machińska