Jan Błachowicz: ludzie nie widzą ogromnej pracy promotora, mojej partnerki

2021-03-10 17:18 aktualizacja: 2021-03-10, 19:58
Jan Błachowicz. Fot. PAP/Leszek Szymański
Jan Błachowicz. Fot. PAP/Leszek Szymański
Ogromną rolę w spełnianiu się mojej kariery odgrywa Dorota Jurkowska, która jest ponadto matką mojego syna Jana – podkreślił w rozmowie z PAP Jan Błachowicz, mistrz świata w wadze ciężkiej mieszanych sztuk walki, który kilka dni temu w Las Vegas obronił tytuł.

PAP: Panuje opinia, że bardzo dobrze prowadzi pana promotor, na czym polega jego praca?

Jan Błachowicz: To nie promotor, to promotorka, a jest nią moja partnerka Dorota Jurkowska i zarazem matka Jana juniora. Wspomaga mnie od dawna. Ludzie nie widzą jej pracy. Wkłada w przygotowania tyle pracy. Spełnia wszystkie oczekiwania teamu, żeby wszystko grało, żeby wszyscy mieli to czego oczekują i za to bardzo, bardzo jej dziękuję.

PAP: Był taki moment w pańskiej karierze, kiedy 5 września 2015 roku przegrał pan w Las Vegas z Amerykaninem Coreyem Andersonem i chciał kończyć karierę. Co spowodowało, że zmienił pan zdanie?

J.B.: Ja właściwie nie chciałem jej kończyć. Chciałem zrobić tylko dłuższą przerwę, nabrać głodu. Nastąpił zwrot. Powróciłem do Warszawy i przez miesiąc nic nie robiłem i to spowodowało, że ten głód powrócił. Planowałem roczną przerwę, a wyszło półtora miesiąca.

PAP: Obserwatorzy pańskich treningów mówili mi, że przykłada się pan bardzo do każdego segmentu szkolenia, m.in. z zapaśniczym mistrzem olimpijskim z Atlanty w stylu klasycznym Ryszardem Wolnym…

J.B.: MMA wiadomo, stójka, zapasy, parter. Dochodzi do tego trening siły i wytrzymałości. Poświęcam tym elementom bardzo dużo czasu. Korzystam z cennych rad ludzi mających ogromne doświadczenie. Pomaga mi także trener Anzor Ażyjew, specjalizującym się w mieszanych sztukach walki.

PAP: Dzisiaj ma pan nadal tytuł mistrza świata w wadze ciężkiej mieszanych sztuk walki. Proszę przypomnieć pierwszy kontakt ze sportem. Kiedy to było?

J.B.: Miałem wtedy dziewięć lat i chodziłem do szkoły podstawowej w Cieszynie. Pamiętam, było jakieś przedstawienie w szkole i moja mama Krystyna pożyczyła z  miejscowego klubu judo kimono potrzebne w inscenizacji. Oboje poszliśmy je później oddać i judo wpadło mi od razu w oko.

PAP: W ostatnich trzech latach przegrał pan tylko raz. Jak to się stało?

J.B.: To był po prostu zwykły błąd. Trzeba było zacząć robotę i zdobywać punkty. Popełniłem błąd gdzieś w ataku i nieopatrznie opuściłem rękę.

PAP: W sportowym światku nazywany jest pan "Cieszyńskim Księciem". Kto wpadł na pomysł, aby tak nobilitować pana za sportowe sukcesy?

J.B.: Sam jestem z Cieszyna. Było kiedyś Księstwo Cieszyńskie, ale nie było księcia. Może to trochę było samozwańcze nazwanie mnie księciem, ale skoro pani burmistrz nie ma nic przeciwko temu, niech tak już zostanie.

PAP: W 36.Plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na dziesięciu najlepszych sportowców Polski w 2020 roku przypadło panu siódme miejsce przed wieloma sławami m.in. Wilfredo Leonem, Katarzyną Niewiadomą i Dawidem Kubackim. Spodziewał się pan, że sukcesy wywindują pana tak wysoko?

J.B.: Jest mi bardzo miło, że po raz kolejny znalazłem się w tak doborowym gronie. W 2018 byłem nominowany do czołowej dwudziestki plebiscytu. Rozpiera mnie duma z tej wysokiej lokaty, mam jednak świadomość, że muszę utrzymywać wysoką pozycję w sporcie, który lubię, podobnie jak moi kibice.

PAP: Mieszane sztuki walki, a wśród nich grappling, boks tajski, zapasy i jujitsu. Jak by pan uszeregował swoje umiejętności w poszczególnych z nich?

J.B.: Niezwykle ważne w tym co robię jest wszechstronność, dlatego też staram się, aby we wszystkich wymienionych dyscyplinach prezentować wysoki poziom. To gwarancja końcowego sukcesu.

Z Janem Błachowiczem rozmawiał Jerzy Jakobsche (PAP)

mst/