Polska Agencja Prasowa: Zakończyła pani karierę efektownie, zdobyciem srebrnego medalu mistrzostw świata w maratonie MTB na wyspie Elba. Bezpośrednio po wyścigu napisała pani na Facebooku, że odczuwa „miks emocji”, w którym jest „szczęście, odrobina rozczarowania, duma, smutek”. Burza uczuć minęła?
Maja Włoszczowska: Na szczęście mam tak dużo obowiązków, że nie mam czasu na rozmyślania, tylko staram się nadążyć z pracą, którą muszę wykonać. Wcześniej skupiłam się na przygotowaniach do mistrzostw świata w maratonie, ale przyznam, że na podium, gdy odbierałam srebrny medal, łezka w oku się zakręciła. Pomyślałam, że to już ostatni raz. Niewiele brakowało do wygranej. Zwycięstwo Austriaczki Mony Mitterwallner przywołało wspomnienia. Ja też zaczynałam karierę od złotego medalu mistrzostw świata w maratonie, miałam 20 lat. Mona ma teraz 19. Utalentowana, ułożona, grzeczna dziewczyna. Ja też taka byłam w jej wieku.
PAP: Przedłużyła pani karierę, aby wystartować w igrzyskach olimpijskich w Tokio. Nie wyglądała pani na rozczarowaną, mimo 20. miejsca, bo wielką radość sprawiło zwycięstwo koleżanki ze Szwajcarii Jolandy Neff.
M.W.: Swoim startem byłam bardzo rozczarowana, może robiłam dobrą minę do złej gry. Tym bardziej, że byłam w bardzo dobrej dyspozycji, którą potwierdziłam w mistrzostwach Europy i gdyby nie „kapeć”, zdobyłabym medal. Na mistrzostwach świata też walczyłam o medal. I tak powinno być w Tokio. Liczyłam na miejsce w ósemce, jeśli nie będzie szałowej dyspozycji, ale korek na samym początku wyścigu wszystko ustawił. Po igrzyskach pozostał smak goryczy. Pretensji do siebie nie mam, bo zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, byłam dobrze przygotowana i szkoda, że nie wyszło. Oczywiście, cieszyłam się razem z Jolandą. To moja dobra przyjaciółka.
PAP: Dla Neff jest pani więcej niż przyjaciółką, wręcz mentorką, jak napisała po wyścigu olimpijskim.
M.W.: Bardzo jej dziękuję za te słowa. Gdyby igrzyska odbyły się zgodnie z planem w ubiegłym roku, Jolanda nie mogłaby startować, bo po wypadku miała zapadnięte płuco, uszkodzoną śledzionę. Także przed Tokio zaliczyła wypadek na zawodach Pucharu Świata w Leogang i miała pękniętą kość nadgarstka. Cieszę się, że złoto powędrowało właśnie do niej. Dwa tygodnie temu, mimo napiętego kalendarza, startowała w Jeleniej Górze w moich pożegnalnych zawodach. Przyleciała ze Stanów Zjednoczonych, jechała na potężnym „jet legu”. Wielki szacunek dla niej za to.
PAP: Odniosła pani w Tokio sukces na innym polu. Została pani wybrana do komisji zawodniczej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego z drugim wynikiem spośród 30 kandydatów do czterech miejsc. Prowadziła pani na igrzyskach intensywną kampanię?
M.W.: Mogłam zostać dłużej w Tokio z racji wyborów, ale wracałam już następnego dnia po wyścigu, ponieważ spieszyłam się na mistrzostwa Polski. Nie prowadziłam kampanii osobiście, zresztą byłoby to trudne ze względu na sytuację covidową, tylko za pośrednictwem mediów społecznościowych, więc tym większe zaskoczenie, że zostałam wybrana.
PAP: Czy odbyło się już spotkanie nowej komisji zawodniczej?
M.W.: Uroczyste zaprzysiężenie mieliśmy w dniu zamknięcia igrzysk. Ja miałam łączenie zdalne o piątej rano w dniu mistrzostw Polski. Na samej ceremonii zamknięcia igrzysk przedstawiano nowo wybranych członków komisji. To mnie ominęło. Innych uroczystości nie zaplanowano, natomiast w listopadzie mamy trzydniowe spotkanie w Lozannie, a już teraz co najmniej dwa razy w tygodniu wideokonferencje. Na mój mail spływa mnóstwo informacji. Z całą pewnością będę miała w MKOl więcej pracy niż się spodziewałam.
PAP: Czym konkretnie będzie się pani zajmować w komisji MKOl?
M.W.: Spotkanie w Lozannie ma nam pomóc wdrożyć się do nowych obowiązków. Każdy z nas będzie pracować przy różnych komisjach. A jest ich dużo, np. rozpatrująca kandydatury do organizacji igrzysk, koordynująca przygotowania do najbliższych igrzysk, zajmująca się programami dla sportowców, takimi jak podwójna kariera czy wsparcie mentalne. Ja mam trafić do grupy roboczej, która podejmie temat młodych sportowców. Pojawił się on podczas igrzysk w Tokio, gdzie np. w skateboardingu mieliśmy 13-letnich mistrzów olimpijskich. Z jednej strony chcemy, żeby na igrzyskach startowali najlepsi zawodnicy, a z drugiej - dla tak młodego mistrza jest to bardzo duże obciążenie psychiczne.
PAP: Oprócz pracy w MKOl, jakie są pani plany na przyszłość?
M.W.: Na pewno pozostanę przy sporcie. Myślę o pracy z młodzieżą, ale nie o pełnoetatowej pracy trenerskiej, lecz bardziej o wspieraniu mentalnym najbardziej utalentowanych zawodników, być może o organizowaniu dla nich obozów szkoleniowych. Rozmawiam z moimi partnerami na temat finansowania tego projektu. Planuję też ofertę turystyczną, żeby pokazywać Polskę fanom rowerów z zagranicy, a z kolei Polakom ciekawe miejsca, gdzie sama byłam albo na treningach albo na zawodach. Rower jest genialnym sposobem na spędzanie wolnego czasu i na poznawanie świata. Każdy projekt potrzebuje jednak dużo pracy i skupienia.
Rozmawiał: Artur Filipiuk (PAP)
kgr/