Rosyjscy propagandyści podważają wyniki wyborów prezydenckich w Mołdawii

2024-11-04 15:09 aktualizacja: 2024-11-05, 09:36
Głosowanie w wyborach prezydenckich w Mołdawii, fot. PAP/Justyna Prus
Głosowanie w wyborach prezydenckich w Mołdawii, fot. PAP/Justyna Prus
Kreml zareagował na zwycięstwo prezydent Mai Sandu kampanią w sieci o blokowaniu głosowania prorosyjskich wyborców. Rosjanie odgrywają zdartą płytę o "ukradzionych wyborach", choć to oni bardzo mocno ingerowali w proces wyborczy w Mołdawii - powiedziała PAP Agnieszka Legucka, analityk PISM.

W drugiej turze wyborów prezydenckich w Mołdawii, postrzeganych jako okazja do opowiedzenia się albo po zachodniej, albo po rosyjskiej stronie, proeuropejska polityk Sandu uzyskała (dane po przeliczeniu 100 proc. głosów.) 55,33 proc. głosów. Sandu wygrała w stolicy - Kiszyniowie i wśród wyborców z mołdawskiej diaspory. Jej rywal, Alexandr Stoianoglo, okazał się lepszy na wsi i w miastach poza stolicą, co dało mu nawet chwilowe prowadzenie podczas liczenia głosów.

Już wczesnym powyborczym rankiem rosyjscy propagandyści w mediach społecznościowych zaczęli promować narrację o „ukradzionych wyborach”, podnosząc, że mołdawskie władze ograniczyły możliwość zagłosowania prorosyjskim wyborcom, co przesądziło o zwycięstwie Sandu.

„To zdarta płyta. Jeśli wynik nie jest dla Rosji korzystny, oskarża, że wybory zostały skradzione” - powiedziała PAP Agnieszka Legucka, analityk ds. Rosji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Stwierdziła przy tym, że nawet jeśli Mołdawianom przebywającym np. w Rosji trudniej było zagłosować, to ich bardziej masowy udział w wyborach i tak nie zmieniłby wyniku wyborów. „Większość mołdawskiej diaspory mieszka na Zachodzie, gdzie wygrała Sandu” - podkreśliła Legucka.

Mołdawska diaspora liczy milion osób, a w drugiej turze wyborów wzięło udział około 330 tys. Mołdawian mieszkających za granicą. Według Kamila Całusa, głównego specjalisty w Zespole Białorusi, Ukrainy i Mołdawii Ośrodka Studiów Wschodnich, Maia Sandu otrzymała 83 proc. głosów diaspory, a ich zdecydowana większość - około 300 tys. - pochodziła od Mołdawian mieszkających na Zachodzie.

„Mołdawskie władze rzeczywiście zorganizowały jedynie dwa punkty wyborcze w Rosji, na terenie mołdawskiej ambasady w Moskwie, dając w ten sposób pretekst stronie rosyjskiej do prowadzenia swojej kampanii propagandowej” - przyznał Całus, ale równocześnie podkreślił, że nawet gdyby otwarto nie dwie, a dziesięć komisji wyborczych w Rosji, nie zmieniłoby to wyniku wyborów.

„Sytuacja w trakcie referendum (w sprawie integracji z UE - PAP) i w pierwszej turze wyborów była tożsama, bo otwarto jedynie dwa punkty wyborcze w Moskwie, na które przypadło zgodnie z przepisami 10 tys. kart do głosowania. Karty skończyły się dopiero późnym popołudniem. Przy ich większej liczbie można się więc było spodziewać być może kilkunastu, a w jakimś wyjątkowym scenariuszu, kilkudziesięciu tys. głosów więcej. To nadal zdecydowanie za mało, żeby zmienić losy tych wyborów, bo różnica między Sandu a Stoianoglo wyniosła prawie 200 tys. głosów” - stwierdził Całus i dodał, że w Rosji mieszka od kilkudziesięciu do maksymalnie 300 tys. Mołdawian, a nie - jak podają obecnie prorosyjscy propagandyści - 500-700 tys.

Jaki jest cel dezinformacji?

Według ekspertów rozpowszechnianie w sieci narracji o „ukradzionych wyborach” ma na celu destabilizację sytuacji wewnętrznej w Mołdawii, a w dłuższej perspektywie niedopuszczenie do przystąpienia Mołdawii do Unii Europejskiej. „Cały czas jest szansa, że ludność prorosyjska w Gaugazji czy rosyjskojęzyczna z Naddniestrza, pod wpływem tej kampanii, wyjdzie na ulice” - wyjaśniła Legucka.

Z kolei Całus dodał, że Rosjanom chodzi obecnie o przekucie klęski, jaką - z ich punktu widzenia - jest wygrana proeuropejskiej Sandu, w sukces propagandowy w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. „To przecież rząd będzie negocjował kwestię członkostwa w Unii Europejskiej, a nie prezydent” - wskazał Całus.

Oboje ekspertów zwróciło uwagę na przewrotność rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej, ponieważ to Kreml bardzo mocno ingerował w wybory w Mołdawii. Całus przypomniał, że posłużono się w tym celu całym spektrum narzędzi. „Najbardziej spektakularna była operacja kupowania głosów koordynowana przez Ilana Sora, mołdawskiego biznesmena mieszkającego w Moskwie, który wykorzystał sieć aktywistów i botów na Telegramie” – zauważył analityk. Według niego Sor kupił podczas pierwszej tury wyborów nawet 130 tys. głosów przeciwko Sandu i próbował tego samego w czasie drugiej tury. Zainwestował w ten proceder 14 mln dolarów. To, zdaniem Całusa, wielka suma, bo kampanie wyborcze przed referendum i wyborami prezydenckimi kosztowały mołdawskich podatników zaledwie 3 mln dolarów.

Rosjanie zorganizowali także w dniu wyborów dowożenie prorosyjskich wyborców do zagranicznych punktów wyborczych na Białorusi, w Turcji i w Naddniestrzu.

Kreml prowadził również kampanię zastraszania mołdawskiego społeczeństwa za pomocą serii fałszywych alarmów bombowych. Niemal codziennie pojawiały się komunikaty o bombach umieszczonych w szkołach, na dworcach, a w dzień wyborów nawet w komisjach wyborczych. „Starano się skojarzyć w ten sposób w świadomości społecznej prozachodni rząd z poczuciem zagrożenia. To element rosyjskiej narracji o tym, że siły prozachodnie chcą wciągnąć Mołdawię w wojnę w Ukrainie” - wyjaśnił Całus. „A bezpośrednio przed drugą turą tysiące dziennikarzy, polityków i zwykłych obywateli otrzymało telefony z pogróżkami” – dodał ekspert. (PAP)

ag/ jpn/ grg/