PAP: Zauważył pan, że wielu sportowców startujących na tegorocznych igrzyskach olimpijskich w Paryżu ma na swoich ciałach ślady po stawianiu baniek? W sieci natychmiast pojawiły się komentarze, że to zabobon i szuria, bo na ich prozdrowotne działanie nie ma żadnych dowodów naukowych.
Jest sporo chińskich opracowań na ten temat, dużo pisze się o tym także w innych krajach Wschodu, natomiast nie przeczytamy o bańkach w żadnym dużym czasopiśmie naukowym. Natomiast temat jest interesujący i wielokrotnie dyskutowany. Przy czym należy rozdzielić dwie kwestie – nie został jeszcze dostatecznie zbadany wpływ stawiania baniek na układ immunologiczny człowieka, natomiast ich oddziaływanie mechaniczne na organizm już tak. Niemniej jednak leczenie przy pomocy baniek stanowi wciąż część medycyny alternatywnej, co nie znaczy, że ludzie się nie czują lepiej po tego typu zabiegach.
Ja reprezentuję dziedzinę medycyny, która jest związana z oddziaływaniem na człowieka poprzez ruch, temperaturę, siłę mechaniczną, ultradźwięki etc. Muszę przyznać, że sam miałem stawiane bańki jako dziecko, w dodatku osobiście stawiałem bańki moim najbliższym – śp. dziadkowi, mamie, bo od dziecka wiedziałem, jak to robić, a mówimy tutaj o najtrudniejszym do aplikacji rodzaju baniek…
Tych ognistych, przed postawieniem których zapala się w środku spirytus.
Tak, jestem w tym specjalistą. Zapewne mają one podobne znaczenie, tak jak inne źródła fizyczne, które oddziałują na człowieka, na przykład niska temperatura – a to już ma potwierdzenie naukowe, nie do końca na ludziach, ale na zwierzętach. Np. udowodniono, że stosując niskie temperatury u niektórych zwierząt można łagodzić proces zwyrodnienia stawów, gdyż pobudzają one komórki do ogólnej reakcji odpornościowej. Z kolei stosowanie baniek to takie próżniowe obniżenie ciśnienia, bardzo silne oddziaływujące na skórę i tkankę podskórną: skóra jest zasysana i odsuwana od tkanki podskórnej i mięśniowej.
I tworzy się krwiak.
Tak, bo podciśnienie doprowadza do pękania bardzo drobnych naczynek włosowatych i krew wynaczynia się ze swojego łożyska do miejsc, w których normalnie nie występuje. Inne tkanki traktują ją jako coś obcego, w związku z tym dochodzi prawdopodobnie do reakcji odpornościowej - wydzielania się substancji, które wzmacniają odpowiedź układu immunologicznego.
Tradycyjnie bańki stosowano w przeziębieniach, w zapaleniach górnych dróg oddechowych. Wychodząc z tej teorii, przy założeniu, że sportowiec musi wykazywać się zwiększoną odpornością i zwiększoną reakcją na znaczne obciążenia, którym jest poddawany, stosowanie baniek wydaje się działaniem sensownym, choć – jeszcze raz podkreślam – nie zweryfikowano tego naukowo, choć środowiska sportowe bardzo nalegają, aby takie badania przeprowadzić.
Natomiast ich mechaniczne oddziaływanie na ciało, cały organizm, jest bezdyskusyjne. Można sobie je wyobrazić jako pewną formę masażu, co ułatwia przepuszczalność międzykomórkową i zwiększa przekrwienie w danej okolicy ciała. Stosowanie tego typu zabiegów w celu regeneracji po wysiłku fizycznym, ma sens, tak samo, jak inne formy masażu - np. za pomocą masażu w wodzie, przy czym w tym ostatnim mamy do czynienia ze zwiększaniem ciśnienia, a w przypadku baniek – ze zmniejszaniem.
Czytałam, że stosowanie baniek przyśpiesza wymianę płynów, więc też wydzielanie toksyn, m.in. kwasu mlekowego, a także zmniejsza ból i odpręża.
To na pewno. Proszę zwrócić uwagę, że ssaki uwielbiają się dotykać, przytulać - nie tylko po to, żeby się ogrzać, ale żeby dobodźcować organizm. Małe dzieci, te kilkudniowe, zazwyczaj chętniej leżą na jednym boku, ale im więcej leżą w ten sposób, tym rzadziej i mniej chętnie się obracają na ten drugi. Brzmi może skomplikowanie, ale chodzi o to, że dobodźcowują sobie w ten sposób układ nerwowy i z czasem mózg lepiej reprezentuje tę jedną połowę ciała, która jest bardziej stymulowana.
Dotyk, w ogóle oddziaływanie siły mechanicznej, to przede wszystkim oddziaływanie na mózg, ale wtórnie mózg "wynagradza" tę tkankę, bo potrafi w bardziej złożony sposób nią zawiadywać. Ta okolica ciała, która jest silniej bodźcowana, jest najbardziej wrażliwa i reprezentowana w mózgu. Największą reprezentację mają dłoń, język i narządy płciowe, ale to dłoń rządzi - liczba komórek unerwiających skórę dłoni jest równa tej, która unerwia pozostałą połowę ciała, czyli tułowia, pozostałej części kończyny górnej, całej kończyny dolnej.
Dlaczego tak jest?
To wynika oczywiście z ewolucji, bo skóra ręki ma dużo większą styczność z otoczeniem niż np. skóra brzucha, więc jest w naturalny sposób lepiej unerwiona. Teraz sobie wyobraźmy sportowca, bardzo zmęczonego np. po biegu na 10 tys. metrów, z bolącymi stopami, łydkami, udami, pośladkami… Jeżeli będziemy oddziaływali mechanicznie na skórę kończyny dolnej, dostarczymy mózgowi dużo bodźców, przez co będzie mu łatwiej wysyłać bodźce hamujące do tej części ciała, więc sportowiec poczuje się bardziej rozluźniony. Natomiast działanie siłą na mięśnie sprawi, że wzrośnie ukrwienie tkanki, nastąpi lepsza przepuszczalność płynów, wzrośnie temperatura.
Dlaczego sportowcy nalegają na zbadanie tego, czy stawianie baniek ma wpływ na układ immunologiczny człowieka?
Przypomnę tu różne niechlubne przykłady tego, w jaki sposób kiedyś dążono do zwiększenia odporności sportowców. Np. w latach 70. nakłaniano sportsmenki, m.in. polskie, ale przede wszystkim NRD-owskie, aby zachodziły w ciążę, którą po trzech miesiącach przerywano, ale hormony wzmagające odporność i wydolność organizmu pozostawały – tzw. dopingu aborcyjnego zakazano dopiero w 1988 r. Kolejny sposób – przetaczanie krwi w celu zwiększenia ilości erytrocytów, poprawy gospodarki tlenowej i zwiększenia wytrzymałości.
Już to mówiłem, ale powtórzę – sportowcy, po intensywnym treningu, meczu, zawodach, są bardzo, bardzo zmęczeni i obolali, co wpływa negatywnie na ich psychikę, ale także na odporność. I zrobiliby wszystko, aby sobie ulżyć, stąd są łakomi na wszelkie nowinki, pomysły – jak chociażby te bańki – które jeszcze nie zostały uznane za doping i zakazane.
Czasami dochodzi do absurdów. Na igrzyskach, chyba w Soczi, Putin wstawił do wioski olimpijskiej trzydzieści komór hiperbarycznych i każdy sportowiec mógł z nich dowolnie skorzystać, choć nie ma badań, aby były one skuteczne we wzmacnianiu wytrzymałości czy odporności, a mogą być niekiedy niebezpieczne. Z kolei komory kriogeniczne są popularne zwłaszcza wśród uprawiających sporty walki – niektórzy robią sobie takie mroźne sesje np. przez dwa tygodnie, ale są i tacy, którzy wchodzą do nich codziennie. I tu pojawia się pytanie – czy długofalowo jest to bezpieczne. Moim zdaniem należy kierować się umiarem i zdrowym rozsądkiem.
Zastanawiam się, czy gdyby zostało udowodnione autoimmunologiczne oddziaływanie baniek na organizm, czy nie zostałyby zakazane.
Za doping uznawane są nie tyle substancje wspomagające, zmieniające funkcjonowanie ludzkiego organizmu, ale przede wszystkim te niebezpieczne dla organizmu. Myślę, że można przyjąć, iż częste ich stosowanie – a więc wywoływanie krwiaków, które są reakcją organizmu na uraz - długofalowo mogłoby być niebezpieczne, gdyż np. rosłoby ryzyko infekcji.
Ale kontynuując temat, dlaczego branży sportowej tak zależy na wzmacnianiu odporności zawodników: przy ogromnej wydajności, wytrzymałości, trzykrotnie a nawet pięciokrotnie przekraczającej normy przeciętnego człowieka, poddawani wielkim obciążeniom sportowcy są w gruncie rzeczy bardzo delikatni i łatwo np. zapadają na infekcje dróg oddechowych. Wystarczy, że będą spali pół godziny krócej, niż powinni, a już chorują. Tak samo, jak nie dojedzą, przyjmą za mało płynów, nie dostaną substancji witaminowych czy elektrolitów, ile trzeba. Ich równowaga biologiczna jest bardzo krucha, dlatego kluczową rzeczą jest utrzymanie ich w dobrej formie i poprawienie odporności.
Proszę sobie wyobrazić, że wspomaganie witaminami i mikroelementami zawodowego kolarza to koszt kilku tysięcy euro miesięcznie, natomiast jego dzienne zapotrzebowanie energetyczne wynosi od 15 do 20 tys. kalorii. W innych konkurencjach jest bardzo podobnie. Te posiłki i suplementy muszą być bardzo dobrze zbilansowane, gdyż mają wpływ także na odporność i reakcję autoimmunologiczną sportowca.
Wśród sportowców amatorów modne stały się biegi ultra, na bardzo długich dystansach, a przecież oni nie mają wspomożenia w postaci lekarza, dietetyka etc.
I wyniszczają organizm, bo przecież także zużywają energię i elektrolity, a mało kogo stać na to, żeby w profesjonalny sposób je uzupełnić. Obserwujemy wśród ultra-maratończyków także zniszczone stawy i destrukcję mięśni.
Co więcej, ostatnio ukazały się bardzo ciekawe badania, z których wynika, że taki długotrwały wysiłek fizyczny być może doprowadza do wcześniejszej demencji. Wynika to m.in. z tego, że organizm się odwadnia, także mózg, więc dochodzi do kurczenia się tkanki nerwowej i szeregu innych reakcji. (PAP)
Rozmawiała: Mira Suchodolska
mar/