PAP.PL: Spotykamy się tuż przed premierą książki, która odbędzie się we wtorkowy wieczór w Zachęcie…
Sylwia Zientek: Cieszę się, ponieważ pod względem historycznym instytucja Zachęty była szczególnym miejscem w życiu artystycznym wielu bohaterek mojej książki. Większość z artystek, zwłaszcza tych tworzących w XX wieku, miała kluczowe dla kariery indywidualne wystawy w Zachęcie: Erna Rosenstein, Maria Ewa Łunkiegwicz-Rogoyska, Magdalena Abakanowicz czy Maria Anto.
PAP.PL: Zacznijmy od początku, czyli od tytułu pani książki: „Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn”. Czy ten tytuł ma zachęcać, a co, jeśli będzie odstraszał?
S.Z.: Wiem, że tytuł może być przez niektórych uznany za nieco kontrowersyjny. Nie chodziło mi jednak o wykluczanie mężczyzn-artystów, a jedynie o podkreślenie, że jest to książka poświęcona wyłącznie artystkom. Tego typu publikacji po prostu nie było na polskim rynku, stąd motywacja, aby napisać pionierską książkę. Proszę zauważyć, że jeśli weźmiemy do rąk jakąkolwiek historię sztuki polskiej, wydaną przed pięcioma, dziesięcioma laty (a im bardziej się cofamy, tym kobiet jest mniej) artystek w nich jest bardzo niewiele. Kiedyś zrobiłam eksperyment: pracując nad książką, w bibliotece na Koszykowej sięgnęłam po różne publikacje dotyczące sztuki polskiej. Liczyłam, ile jest w nich wspomnianych artystek. Wyniki były zatrważające. Najczęściej pojawiały się nazwiska Boznańska, Stryjeńska, a wśród dotyczących sztuki współczesnej: Szapocznikow, Abakanowicz… I tyle. Nie było w nich nawet Łempickiej, która do niedawna postrzegana była raczej jako kosmopolitka, a nie polska malarka. Dopiero wystawy jej poświęcone z 2022 roku w Lublinie, Konstancinie i Krakowie zmieniło postrzeganie Tamary jako artystki.
PAP.PL: Wiem, że pani odwiedza biblioteki, archiwa, wystawy, pisząc kolejne książki. Proszę się pochwalić, gdzie pani była w poszukiwaniu wiedzy o swych bohaterkach?
S.Z.: Tym razem głównie skupiałam się na wystawach. Zależało mi na tym, aby obejrzeć jak najwięcej dzieł sztuki tworzonych przez kobiety. W maju poleciałam do Londynu na wystawę Magdaleny Abakanowicz w Tate Modern Galery. Nie mogłam tam nie być! Wystawa była bardzo głośnia, dobrze przyjęta. Rzeczywiście, robiła wrażenie. Abakanowicz została na niej zaprezentowana w sposób, który może nas, Polaków, zaskoczyć. Kuratorzy wystawy snuli opowieść o artystce w kraju komunistycznym. Istotny był kontekst: jak Abakanowicz mogła rozwijać swoja karierę w czasach PRL-u, z jakimi się mierzyła trudnościami. Jednak, gdy przyjrzeć się życiorysowi rzeźbiarki, wiadomo, że ona sobie doskonale radziła i świetnie funkcjonowała w opresyjnym systemie!
PAP.PL: Przy okazji, zapytam panią o coś innego. Pani obserwuje uważnie polski rynek wydawniczy, proszę mi skomentować fakt niesłychanej popularności książki „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak. Wszyscy czytają, a każdy stara się teraz doszukiwać tych swych chłopskich korzeni. Czy mamy do czynienia z nową chłopomanią?
S.Z.: O, tu coś jest na rzeczy. Jeszcze niedawno raczej wstydziliśmy się chłopskiego pochodzenia i mało kto się chwalił tym, że pochodzi z chłopskiej rodziny. Dzisiaj wręcz przeciwnie! Obecnie w dobrym tonie jest powiedzenie, że pochodziło się ze wsi. I to jest ogromny przewrót w myśleniu o naszej tożsamości, w uznaniu możliwego dzięki socjalizmowi skoku społecznego jako czynnika, który zaważył na losie większości z naszych rodzin.
Obejrzałam film „Chłopi”. Na seansie pełna sala. Książkę Reymonta cenię, jednak film pod względem estetycznym mnie raził. Nawiązania do malarstwa Chełmońskiego, Weissa i wielu innych artystów jest bardzo dosłowne, wizualnie uatrakcyjnione przez nasycenie kolorów, nadanie filmowym obrazom tandetnej ludowości. Mówi się, że filmografia Wajdy to też malarstwo, ale trudno porównać estetykę tego twórcy z tym, co widzimy na filmie „Chłopi”. Nawiązania do sztuki u Wajdy są wyrafinowane, mniej dosłowne. Momentami kadry „Chłopów” przypominały landszafty sprzedawane na jarmarkach i odpustach. Wiejskie chaty na tle zachodu słońca, Jagna o wiecznie czerwonych rumieńcach i karminowych ustach… Atutem filmu jest pokazanie historii wymyślonej przez Reymonta w nowoczesnym kontekście. Jest pokazany zupełnie inaczej i inaczej też patrzymy na tę historię. Dzisiaj inaczej niż kiedyś odbieramy losy Jagny. Kiedyś bohaterka ta była odbierana jako rozpustnica. Dzisiaj rozumiemy, że jej historia jest opowieścią o wielopoziomowej opresji. Przemawia do nas melodramat, ale też obrazy sielskiej przyrody. To też znak czasu - odbiór filmu łączy z tematami ekologicznymi. Z nostalgią oglądamy zmieniające się pory roku, mając świadomość degradacji planety i tego, że przyroda zanika.
PAP.PL: Wróćmy jednak do książki. Czy wyobraża pani sobie, że będzie pani taką sprawczynią rzeczywistości i ślad za książką pójdą jakieś wystawy polskich artystek?
S.Z.: To jest moje marzenie!
PAP.PL: Ale przyznam, że o niektórych artystkach z pani książki nawet wcześniej nie słyszałam.
S.Z. Nie miała pani prawa słyszeć. Mówię o tym po to, aby żadna czytelniczka czy czytelnik nie mieli kompleksów, żeby nikt nie czuł, że ma niedostateczną wiedzę. Po prostu nie mieliśmy szans, żeby się zapoznać z tymi sylwetkami i twórczością wielu moich bohaterek. Możemy debatować, jakie były przyczyny tego stanu rzeczy. Sytuacja ta dotyczyła artystek na całym świecie. Dopiero od kilkunastu lat kobiety-artystki są przypominane i powoli zdobywają należytą pozycję na rynku sztuki.
PAP.PL: A pani zaczęła tę pracę już przy „Polkach na Montparnassie”
S.Z.: Och, wcześniej! Sztuką interesowałam się od bardzo dawna, od siódmej klasy podstawówki. W naturalny sposób zaczynałam poznawać dzieła tworzone przez „wielkich artystów” - Rembrandta, Van Gogha, Moneta, Modiglianiego, Gauguina. W pewnym momencie pojawia się jednak pytanie: gdzie są kobiety? Przecież musiały tworzyć. Nie było ich tak wiele jak mężczyzn, jednak istniały. Jak to możliwe, że w wielkich światowych muzeach, jak chociażby w muzeach watykańskich, nie ma żadnych dzieł artystek?
Tu nawiążę też do najsłynniejszej książki „Historii sztuki” Gombricha (w Polsce nosi tytuł „O sztuce”). To jest publikacja, która w świecie została sprzedana w nakładzie 9 mln egzemplarzy. W książce tej pojawiła się jedna artystka, ale dopiero w 16 wydaniu! W 1996 roku dodano niemiecką graficzkę i rzeźbiarkę Käthe Kollwitz. W ciągle dostępnej publikacji nadal nie ma Artemisii Gentileschi, Fridy Kahlo czy Louise Bourgois - żadna nie zasłużyła chociażby na wzmiankę w tysiącstronicowej książce!
PAP.PL: Dlaczego?
S.Z. Sztuka kobiet nie była poważnie traktowana przez historyków sztuki, mężczyzn. To oni tę narrację tworzyli. Tak jak nie była poważnie traktowana literatura kobieca: jako coś o niższym poziomie niż literatura wysoka. Samo określenie "sztuka kobieca" przez wiele lat brzmiało lekceważąco. Rozumiano ją jako sztukę dekoracyjną, kwiatki zdobiące wnętrze, zresztą, kwiaty to ważny przykład. Jeśli kobieta maluje tego typu obrazy, jest to mało poważany temat: subtelna istota tworzy ozdobne dzieła. Ale gdy kwiaty maluje mężczyzna, tego typu obraz traktowany jest z estymą. Artysta pokazuje swoją wrażliwość, skomplikowaną naturę, obnaża uczucia.
Spotkałam się bardzo wieloma recenzjami z początku XX wieku, dotyczącymi tematyki martwych natur. W sztuce tamtego okresu kwiatki Bilińskiej czy Boznańskiej nie mają takiej wartości jak bukiety malowane przez mężczyzn. Po prostu kwiatek Mehoffera jest lepszy niż kwiatek Boznańskiej.
Wielu malarzy i krytyków twierdziło, że kobiety chcące być profesjonalnymi artystkami po prostu psują rynek sztuki. Między innymi w tym tonie wypowiadał się Gustave Moreau, francuski symbolista. Kiedyś bardzo go ceniłam, ale po przeczytaniu jego opinii na temat kobiet, zdecydowanie mniej go lubię. Moreau pisał w prasie francuskiej, że kobiety, które starają się wedrzeć na ten rynek, psują sztukę, jako kobiety są niekompetentne, niedouczone i pokazując publicznie swoje prace, zaniżają poziom wystaw.
A poza tym, uwarunkowania społeczne przez długi okres nie pozwalały kobietom na podejmowanie takich tematów, jakie przedstawiali w XIX wieku mężczyźni. Np. Rosa Bonheur, słynna francuska malarka, żeby założyć spodnie, musiała mieć zezwolenie od prefekta policji! Formalny dokument, który zezwalał jej założyć spodnie, by mogła pójść na targ koński, który malowała. Kobiety nie mogły pójść samodzielnie do kawiarni, nie mogły spacerować po ulicy bez asysty. Siłą rzeczy, zakres podejmowanych przez nie tematów był ograniczony.
W tym kontekście emblematyczną postacią jest Anna Bilińska. Ona jako pierwsza w XIX wieku sforsowała wiele przeszkód i przedarła się na profesjonalny rynek sztuki. Malowała głównie portrety, choć marzyła o wielkich scenach historycznych, które były dużo bardziej cenione. A aby to zrobić, potrzebne było duża pracownia, wielkie płótna, liczni modele, akcesoria. Aby namalować realistyczną postać w walce trzeba było znać ludzką fizjonomię, a do tego konieczne było studiowanie żywego modela. Jak porządna kobieta ma wiedzieć jak wygląda nagi mężczyzna? Ta bariera moralna, społeczna przez długi czas nie pozwalała kobietom nauczyć się rysować. I kiedy prywatne szkoły w Paryżu dały nareszcie możliwość malowania modela, rozpoczęła się rewolucja i kobiety zaczęły konkurować z mężczyznami.
Sylwia Zientek jest powieściopisarką, tworzącą w nurcie literatury obyczajowej, pisze także biografie i powieści historyczne. W jej dorobku literackim znajdują się m.in. "Polki na Montparnasse", "Hotel Varsovie. Królewski szpieg", "Hotel Varsovie. Bunt chimery", "Hotel Varsovie. Klątwa lutnisty", "Kolonia Marusia", "Lunia i Modigliani". Jej najnowsza książka "Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn" będzie miała swą uroczystą premierę we wtorek o godz. 18.00 w Zachęcie.
Rozmawiała Dorota Kieras (PAP)
jos/