Pytany o rady, jakich mógłby udzielić aktorom, zawsze podkreśla, że nie uważa swojej profesji za wielką sztukę. Dla niego to proces twórczy jak każdy inny. Wystarczy uważnie czytać tekst i odtworzyć go maksymalnie wiarygodnie przed kamerą. Brzmi cynicznie, ale Hopkins ma w tym cel – przypomnieć aktorom, że powinni twardo stąpać po ziemi. Jego zdaniem narcyzm i pycha są największymi pułapkami, w jakie mogą wpaść artyści. "Kiedy zaczynasz wierzyć, że jesteś wyjątkowym człowiekiem i oddychasz wyjątkowym tlenem, popadasz w tarapaty. To droga do szaleństwa. Wiele osób w studiach jest właśnie takich. Wierzą w swoją niezwykłość. Aktorzy mają to szczęście – lub przekleństwo – że są obdarzeni trochę większą świadomością. Powinni z tego korzystać, ale to wszystko. To nie oznacza, że jesteśmy lepsi od kogokolwiek. Tak po prostu działają nasze umysły" - stwierdził na łamach The Talks.
Anthony Hopkins urodził się 31 grudnia 1937 r. w Port Talbot w południowej Walii. Początkowo kształcił się w Jones’ West Monmouth Boys’ School w Pontypool. Później kontynuował naukę w Cowbridge Grammar School w Vale of Glamorgan. Jego największą pasją była gra na pianinie, ale w nastoletnim wieku poznał aktora Richarda Burtona i zafascynował się jego pracą. Za szkołą Anthony nie przepadał. Zbierał kiepskie oceny, co przekładało się na napiętą atmosferę w domu. Pewnego dnia oświadczył niezadowolonym rodzicom, że jeszcze pokaże im, na co go stać. Dotrzymał słowa. W 1957 r. został stypendystą Royal Welsh College of Music & Drama w Cardiff. Stamtąd trafił do Royal Academy of Dramatic Art, gdzie studiował do 1963 r.
Jego droga do kina wiodła przez teatr. Zadebiutował w Palace Theatre w Swansea w 1960 r. w spektaklu "Have a Cigarette". Pięć lat później ściągnął na siebie uwagę Laurence’a Oliviera, który zaproponował mu pracę w Royal National Theatre. Z tą sceną aktor był związany do 1973 r. Przed kamerą po raz pierwszy można go było oglądać w 1967 r. Wystąpił w krótkometrażowym filmie "The White Bus" Lindsaya Andersona, inspirowanym opowiadaniem Shelagh Delaney. W połowie lat 70. Hopkins przeprowadził się do Los Angeles. "Royal National Theatre otworzył przede mną wiele możliwości, ale byłem niepoukładany, niespokojny. Żałuję tego i od tamtej pory wielokrotnie spotykałem się z kolegami i przepraszałem za to, jak się zachowałem. Nie mogłem się przystosować, więc uciekłem" – wspominał w wywiadzie dla GQ.
W latach 80. powierzono mu role m.in. Adolfa Hitlera w "Bunkrze" George’a Schaefera, Williama Bligha, dowódcę statku przejętego przez marynarzy, w "Buncie na Bounty" Rogera Donaldsona oraz dra Fredericka Trevesa w "Człowieku słoniu" - pierwszym filmie studyjnym Davida Lyncha. Jednak największym punktem zwrotnym w karierze Hopkinsa okazała się rola Hannibala Lectera w "Milczeniu owiec" Jonathana Demme’a, która w 1992 r. zapewniła mu pierwszego w karierze Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego i zapisała się jako jedna z najsłynniejszych ról filmowych w historii. Powracał do niej jeszcze w 2001 r. w "Hannibalu" Ridleya Scotta i rok później w "Czerwonym smoku" Bretta Ratnera. "Instynktownie wiedziałem, jak zagrać tego człowieka. Ten obraz zmienił moje życie. Nagle byłem, jak to się mówi, na fali. Zacząłem otrzymywać wiele świetnych propozycji aktorskich. Wiem, że to się wydaje dziwne, ale mam poczucie, że nie mogę przypisywać sobie zasług za to, co zrobiłem" – stwierdził aktor, cytowany przez El Pais.
W 1992 r. Hopkins zagrał profesora Abrahama Van Helsinga w "Drakuli" Francisa Forda Coppoli. W kolejnych latach można go było oglądać jako George’a Haydena w "Charliem" Richarda Attenborougha, pułkownika Williama Ludlowa wychowującego trzej synów w "Wichrach namiętności" Edwarda Zwicka, kamerdynera Jamesa Stevensa w "Okruchach dnia" Jamesa Ivory’ego i Richarda Nixona w "Nixonie" Olivera Stone’a. Dwie ostatnie kreacje doceniono nominacjami do Oscara. Jednak szczególnie emocjonalnym doświadczeniem był dla Anthony’ego "Nixon". Także dlatego, że prezydent USA – tak jak on – miał naturę samotnika. "Obejrzałem wiele filmów o nim. Pojechałem do Kalifornii, żeby zobaczyć miejsce, w którym przyszedł na świat. Bill Clinton powiedział mi, że Nixon był genialnym politykiem, ale miał w sobie jakąś niepewność. Oliver starał się przedstawić go takim, jaki był – ani dobrym, ani złym, po prostu człowiekiem, który popełnia błędy" – zwrócił uwagę w rozmowie z Bradem Pittem, opublikowanej w Interview Magazine.
W kolejnych latach współpracował ze Stevenem Spielbergiem na planie "Amistad", Martinem Campbellem przy "Zorro" i Richardem Eyre przy "Królu Learze". Był również Picassem w "Picassie – twórcy i niszczycielu" Jamesa Ivory’ego, Alfredem Hitchcockiem w "Hitchcocku" Sachy Gervasiego oraz papieżem Benedyktem XVI w "Dwóch papieżach" Fernanda Meirellesa. Ostatnia z kreacji dała mu szansę na kolejnego Oscara. Wtedy nagroda trafiła w inne ręce, ale zaledwie rok później to Anthony został laureatem. Uhonorowano go za "Ojca" w reżyserii Floriana Zellera, w którym stworzył postać swojego imiennika cierpiącego na demencję. Ze względu na pandemię koronawirusa aktor nie pojawił się na gali oscarowej. Jak mówił, nie spodziewał się, że zdobędzie nagrodę. Sądził, że członkowie Akademii przyznają ją pośmiertnie Chadwickowi Bosemanowi za "Ma Rainey: Matka bluesa". Ucieszył się jednak, że "Ojciec" zyskał uznanie. "To było bardzo łatwe zadanie aktorskie. Nic właściwie nie zrobiłem. Po prostu godziłem się zagrać, a Olivia Colman została moją córką. Na planie starałem się nie mieszać, nie ingerować. Z wiekiem aktorstwo staje się łatwiejsze. Przestajesz się niepotrzebnie nakręcać" – powiedział The Guardianowi. Z Zellerem pracował również w 2022 r. na planie "Syna".
Obecnie Hopkinsa można oglądać w filmie wojennym "Jedno życie" Jamesa Hawesa. Gra Nicholasa George’a Wintona, Brytyjczyka żydowskiego pochodzenia, który od 1938 r. do września 1939 r. zorganizował transport dla 669 żydowskich dzieci z Czechosłowacji do Anglii, chcąc ocalić ich przed niemiecką inwazją. Jego zasługi na rzecz ratowania ludzi przez blisko 50 lat pozostawały tajemnicą. Wyszły na jaw dopiero, gdy żona Nicholasa odnalazła na strychu jego notatki. W wywiadach promujących tytuł Anthony podkreślał, że Winton to człowiek, który zasługuje na szczery podziw. "Podziwiałem jego chęć zachowania anonimowości. Był tak pokornym człowiekiem, że nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o jego działaniach. Pracując nad filmem, spotkaliśmy się z ocalałymi z Holokaustu, z ich dziećmi i wnukami. To był naprawdę emocjonujący moment. Myślę sobie, że cokolwiek stanie się w przyszłości, zrobiłem, co mogłem. Miałem najlepsze życie, jakie mógłbym sobie wyobrazić. Czy może być coś więcej?" – zapytał retorycznie w nagraniu wideo dla BBC.
86-letni Anthony Hopkins wychodzi z założenia, że najważniejsze wartości w życiu to czas i energia. Obie są limitowane, więc stara się spożytkować je najlepiej jak może. Robi to, co sprawia mu przyjemność - gra na fortepianie, czyta, maluje, komponuje muzykę, tańczy. Rezultaty tych aktywności można zobaczyć na jego profilu na Instagramie, gdzie obserwuje go ponad 5 mln osób. Aktorstwo traktuje jako dopełnienie kreatywnego życia. "Ludzie ciężko pracują na dwutygodniowe wakacje. Patrzę wstecz i zastanawiam się, co ja takiego zrobiłem. Nie wiem, ale na pewno nie mogę traktować siebie zbyt serio. Inni mają umiejętności, których nie jestem w stanie pojąć. Budują samoloty, drogi, instalacje wodno-kanalizacyjne. To są osoby, które utrzymują świat w ruchu. A nie jakiś aktor czy aktorka, którzy idą rano do studia" – podsumował w rozmowie z El Pais.
"Jedno życie" w piątek trafiło do polskich kin. Współautorami scenariusza są Lucinda Coxon i Nick Drake. Za zdjęcia odpowiada Zac Nicholson. Dystrybutorem obrazu jest Monolith Films. (PAP)
autorka: Daria Porycka
ep/