Adam Bielecki: Polski Himalaizm Sportowy kontynuuje tradycję, pod którą jak sądzę, Artur Hajzer by się podpisał

2023-07-07 06:35 aktualizacja: 2024-03-28, 20:18
Adam Bielecki, Artur Hajzer Fot. archiwum prywatne Adama Bieleckiego
Adam Bielecki, Artur Hajzer Fot. archiwum prywatne Adama Bieleckiego
„Teraz, kiedy Artura już z nami nie ma, kontynuujemy polską tradycję wspinania w górach najwyższych” – w dziesiątą rocznicę śmierci Artura Hajzera w rozmowie z PAP.PL przyjaciela wspomina himalaista Adam Bielecki.

PAP.PL: Pamiętasz, jak zostałeś uczestnikiem Polskiego Himalaizmu Zimowego? 

Adam Bielecki: Byłem młodym, aspirującym wspinaczem, który marzył, żeby trafić w końcu w góry najwyższe, ale zupełnie nie wiedziałem, z kim, jak i za co mam to zrobić. Wtedy dowiedziałem się o istnieniu programu Polski Himalaizm Zimowy. Miał on na celu zebranie młodych wspinaczy, zapewnienie im wsparcia finansowego, logistycznego i sprzętowego po to, żeby mogli trafić w góry wysokie i tam uczyć się wspinaczkowego rzemiosła od bardziej doświadczonych kolegów. Pomyślałem, że to program stworzony dla mnie.

PAP.PL: Jak na początku układały się twoje relacje z Arturem Hajzerem?

A.B.: Początki nie były łatwe. Wysłałem do Artura pierwszą wiadomość ze skróconą listą moich przejść, z których byłem najbardziej dumny. Artur odpisał, że te wejścia nie robią na nim żadnego wrażenia. Poza tym, jak wpadnie do szczeliny, to nie wie, czy będę go w stanie wyciągnąć. Dodał, że mam wysłać pełen wykaz przejść.

PAP.PL: Taka odpowiedź musiała być ciosem dla ambitnego wspinacza. Odmowa nie zdemotywowała cię do dalszego ubiegania się o możliwość udziału w PHZ?

A.B.: Pierwsza wiadomość była mocno zniechęcająca, ale mam taki charakter, że jak powiedziałem „a”, to muszę mieć odwagę, żeby powiedzieć „b”. Wysłałem pełny wykaz przejść. Kolejna wiadomość od Artura była bardziej optymistyczna. Napisał mi, że wygląda to lepiej, niż myślał i zaprasza mnie, żebyśmy się spotkali, jak wrócę do Polski. 

PAP.PL: Na nagraniu z waszego wejścia na Makalu (8481 m n.p.m – PAP)  w 2011 r. powiedziałeś: „idzie Artur Hajzer bez tlenu”, na co on odpowiedział z życzliwością patrząc na ciebie: „bez tlenu, za to z jednym Szerpą z Tychów”.

A.B.: Powiedział tak, bo ja mu ten cały atak szczytowy przetorowałem, a większość drogi – od obozu na szczyt - była w głębokim śniegu. Dlatego Artur tak mnie podsumował. 

PAP.PL: Jak go wspominasz?

A.B.:  Mam dużo wspomnień, bo spędziliśmy razem mnóstwo czasu podczas wyprawy na Makalu, a później na Gaszerbrum I (8068 m n.p.m – PAP). Artur lubił mawiać, że „nie ma bezpośredniego zagrożenia zdrowia i życia, więc możemy się wyluzować”. Powtarzał to np. w sytuacjach stresujących społecznie. Czasami steresując się przed publicznym wystąpieniem powtarzam sobie jego słowa. Zostało też ze mną jego powiedzenie, że „stare lisy kity nie moczą”. Mówił tak, gdy chciał podkreślić wyższość doświadczenia nad młodzieńczą, niepohamowaną fantazją. Na przykład, kiedy jest zła pogoda, to lepiej poczekać w bazie na swoją szansę, żeby nie popełniać błędów młodego wspinacza, który za wszelką cenę chce iść na szczyt.

PAP.PL: Projekt Polski Himalaizm Zimowy został zakończony. Czy program Polski Himalaizm Sportowy, który teraz działa, powstał w myśl idei, jaka przyświecała Arturowi?

A. B.: Oczywiście, to jest kontynuacja. Ten program mam głęboko w sercu. Jestem w jego radzie programowej z prostego względu - współtworząc Polski Himalaizm Sportowy chcę zapewnić wsparcie wspinaczom, którzy obecnie są w takiej sytuacji, jak ja dziesięć lat temu. Myślę, że robimy ambitne przejścia w stylu sportowym w górach całego świata, nie tylko w Himalajach i Karakorum. Artur pewnie by się pod tym podpisał. Wiem, że aspekt sportowy wspinania był dla niego ważny. (PAP)

Rozmawiała: Klaudia Grzywacz

kgr/ kw/