Polska Agencja Prasowa: Czy we współczesnej przestrzeni radiowej jest jeszcze miejsce na dokument, reportaż?
Bartosz Panek: Jest, ale wiele zależy od tego, o jakiej przestrzeni mówimy, ponieważ polskie i zagraniczne modele radiofonii publicznej są osadzone w różnych tradycjach. Publicznej radiofonii w krajach skandynawskich słucha więcej ludzi niż stacji komercyjnych w Polsce, np. w Szwecji radio publiczne cieszy się pięćdziesięcioprocentową słuchalnością. Społeczeństwa Szwecji, Danii i Norwegii niezwykle cenią sobie wysokie standardy, które na co dzień tam się praktykuje. To wiąże się z kolei z przywiązaniem do form artystycznych, a więc do radiowych dokumentów i reportaży oraz słuchowisk. To oczywiście przekłada się na szeroko pojęte poważanie w świecie.
Mamy również radiofonię anglosaską. Myślę, że ta brytyjska jest szczególnie znana z jakości oraz tworzenia "radia poza radiem" – wychodzenia do odbiorców, sieciowania się z freelancerami, współpracy publicznego nadawcy z producentami zewnętrznymi. W zakresie dokumentu i reportażu świetnie radzą sobie również Irlandczycy. W pewnym momencie irlandzkie radio zainwestowało w dźwiękowe formy non-fiction. Powstała nawet marka sama w sobie, czyli pasmo Documentary on One. W pierwszym programie irlandzkiego radia regularne premiery mają pełnometrażowe dokumenty, które od razu wciągają słuchacza w opowiadaną historię.
A do tego nie można zapomnieć o francuskiej tradycji z daleko posuniętym eksperymentem w France Culture, o szkole australijskiej, kanadyjskiej, niemieckiej, belgijskiej i wielu innych.
PAP: A jaka jest polska tradycja?
B.P.: Naprawdę mamy się czym pochwalić. Może się to wydawać paradoksalne, ale reportaż w Polskim Radiu naprawdę dość wcześnie wyszedł na zewnątrz. Jego początków należy szukać jeszcze w latach pięćdziesiątych. Miał on wówczas najprostszą formę, do której – co ciekawe – sięga się dzisiaj w podcastach. Do studia przychodził wówczas lektor lub aktor, który udźwiękawiał swoim głosem stricte tekstowy reportaż. O bardziej zaawansowanych sposobach opowiadania dźwiękiem wtedy jeszcze nie było mowy.
Zmiana nastąpiła wraz z pierwszą poważną rewolucją technologiczną na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy sprzęt do nagrywania stawał się mniejszy – reporter był w stanie przenieść rejestrator samodzielnie. Do użytku najpierw weszły Nagry Stefana Kudelskiego, z czasem pojawił się Grundig, Sony i rejestratory innych firm. Wówczas można było jednoosobowo wyjść ze studia i dokonywać nagrań w terenie; zaczęto też myśleć dźwiękowymi obrazami.
W polskiej radiofonii pionierem opowiadania dźwiękiem był Witold Zadrowski – fantastyczny radiowiec, który w latach sześćdziesiątych współtworzył kultowy "Parnasik". Największą sławę zyskał dzięki niezwykle aktualnemu do dzisiaj dokumentowi "Śmieć słonia" z 1965 r., który pokazuje obraz polowania na słonia w Kenii. Zadrowski tam jedzie, spotyka Polaka, który po II wojnie światowej osiadł w Afryce Wschodniej i zajął się organizowaniem komercyjnych polowań. Spędza z nim kawałek dnia, noc oraz poranek, w związku z tym słuchacz w różnych przestrzeniach czasowych obserwuje, jakie są relacje myśliwego ze światem przyrody oraz pełne subtelnego napięcia relacje reportera z myśliwym. Tytułowy słoń pojawia się wyłącznie w finałowym momencie – słychać jego ryk, kiedy dosięga go kula. Ten reportaż jest wręcz epitafium wystawionym słoniowi. Biorąc pod uwagę dzisiejszy dyskurs dotyczący relacji między ludźmi a przyrodą, jest to ujęcie pionierskie. A poza tym świetnie opowiedziane właśnie nie słowami, ale scenami. Za ten reportaż Zadrowski dostał Prix Italia.
Mimo cenzury reportaż dźwiękowy cały czas się rozwijał. W Polskim Radiu pracowali fantastyczni ludzie, którzy nie odstawali pod względem umiejętności od zachodnich radiowców – a ci mieli przecież lepszy sprzęt i infrastrukturę. Polacy zdobywali międzynarodowe nagrody. Wspomniałem już o Zadrowskim. Krystyna Melion dostała Premios Ondas w 1974 r. za również pionierski reportaż "Głębokie zanurzenie". Opowiada on o trudnym losie sportowców z niepełnosprawnościami oraz o tym, jak takie osoby mogą funkcjonować w społeczeństwie. Janina Jankowska również dostała Prix Italia za reportaż "Polski Sierpień". Niesamowite rzeczy tworzył także Jacek Stwora, nagradzany w świecie. Myślę, że mimo różnych turbulencji istnieje ciągłość między przeszłością a współczesnością.
PAP: Jaka jest zatem kondycja współczesnego reportażu dźwiękowego Polskiego Radia?
B.P.: Kiedy kilka lat temu na dobre rozpoczęła się rewolucja podcastwowa, Polskie Radio wpadło w impas związany z upolitycznieniem i kryzysem instytucjonalnym. To, co jest fundamentem radia, zostało zepchnięte na daleki plan. W ostatnich ośmiu latach ważniejsze stało się pokazywanie spraw bieżących i eksponowanie polityków. No i osób, które tym politykom dawały miejsce na radiowej antenie.
Formy artystyczne zachowały względną niezależność w niektórych redakcjach, ale tylko dlatego, że nie były przesadnie istotne, a ich twórcy nie ulegli autocenzurze. Było mile widziane, jeśli nie poruszały spraw niewygodnych dla ekipy rządzącej. W związku z tym powstało mnóstwo różnej jakości audycji historycznych, które są właściwie publicystyką w sensie gatunkowym i estetycznym. Jest w nich dużo opowiadania o tym, co słuchacz powinien zapamiętać, mało zaś myślenia o reportażu i dokumencie jak o filmie dźwiękowym.
Pojawiły się również półkowniki – reportaże niedopuszczone do emisji z powodów pozamerytorycznych. Jeden z nich nadaliśmy w ubiegłym tygodniu na antenie Trójki. To reportaż Adama Bogoryi-Zakrzewskiego i Agnieszki Szwajgier "Nie chcę mieć dzieci". Powstał jesienią 2020 r. i pokazuje zjawisko turystyki aborcyjnej na pograniczu polsko-niemieckim.
Jeśli więc mówimy o reportażu, to co prawda nie mamy do czynienia z zerwaniem ciągłości, ale na pewno powstała luka pokoleniowa. Radio nie potrafiło przyciągnąć młodych autorów. Były podejmowane pewne próby, jednak nie przyniosły zauważalnych skutków. W kryzysie znalazł się też Konkurs Stypendialny im. Jacka Stwory. Laureat jednej z poprzednich edycji nie mógł przez kilka lat dokończyć swojej pracy stypendialnej, ponieważ pojawiały się naciski na komisję artystyczną wspierającą stypendystę. Pewnym echem w mediach branżowych odbiła się informacja o wykreśleniu z tej komisji przez władze radia Janiny Jankowskiej i Ireny Piłatowskiej. W geście solidarności zrezygnowały z zasiadania w tym gremium inne członkinie.
W ciągu ostatnich ośmiu lat Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia utraciło rangę najważniejszej w kraju redakcji reportażu dźwiękowego. Jeszcze w 2015 r. zespół Studia liczył prawie dwadzieścia osób, dziś jest ich dziewięć.
Uważam, że powinienem nadrobić ten stracony czas. Jestem przekonany, że da się w tym miejscu robić bardziej zaawansowane formy radiowe na pograniczu dziennikarstwa i sztuki dźwiękowej.
PAP: Jakie zatem wyzwania stoją przed panem?
B.P.: Jest ich wiele. I nie bez znaczenia jest to, że znajdujemy się w okresie przejściowym związanym ze zmianami w mediach publicznych. Najważniejszym celem jest wzmocnienie kompetencji zespołu. W ostatnich uważano, że organizowanie szkoleń, które dałyby większą samodzielność w codziennym wykonywaniu zadań, nie jest konieczne. Chciałbym także stworzyć sieć współpracowników, autorów i autorek, którzy mogliby produkować dla Studia wartościowe dokumenty lub reportaże artystyczne.
Zależy mi także na tym, aby zwiększyć widoczność reportażu. Mamy przecież reportażowy kanał podcastowy, czyli "Perły reportażu". Chciałbym, aby reportaże stworzone w Polskim Radiu były bardziej zauważalne niż dzisiaj. Reportaże powinny także znaleźć nowe miejsce na antenach radiowych. Rozmowy w tej sprawie trwają. Nie jest tajemnicą, że nowe dyrekcje wszystkich anten pracują nad zmianami w ramówkach. To jest jednak proces, ja również potrzebuję czasu. Jeśli ktoś miał nadzieję na rewolucję, to się zawiedzie, bo to będzie ewolucja. Najwcześniej w okolicach jesieni możemy liczyć na nowe i realne otwarcie w kwestii reportażu i dokumentu.
PAP: Co jest dla pana wzorcem z Sevres, jeśli chodzi o reportaż dźwiękowy?
B.P.: Nie wskażę takiego wzorca. Bliskie jest mi myślenie o reportażu i fakturze dźwięku duńskiej autorki Rikke Houd, irlandzkiego twórcy Liama O’Briena oraz twórców londyńskiego kolektywu Falling Tree – Eleanor McDowall i Alana Halla.
Reportaż to dla mnie przede wszystkim opowiadanie scenami, tak jak w teatrze czy filmie. Pokazywanie, a nie opowiadanie. Idealnego reportażu dźwiękowego nie da się zamienić na tekst, bo po przepisaniu staje się wręcz nieczytelny. W takim reportażu wiele rzeczy wydarza się w warstwie dźwięku, w melodii zdania, doborze słów, zawieszeniu głosu. Dużą rolę ogrywają kwestie prozodyczne, związane z tym, jak funkcjonuje nasz głos, jaka jest jego barwa, dynamika.
Reportaż artystyczny potrzebuje czasu i cierpliwości, więc powinien powstawać nieco dłużej niż obecnie. Dla mnie takim optimum jest kilka miesięcy. Powinien także dziać się w procesie, który dotyczy zarówno portretowania bohatera lub bohaterów, jak i filtrowania tematu przez autora. Mógłbym to porównać do realizacji filmu dokumentalnego.
Reportaż potrzebuje również może nie zbiorowego namysłu, ale nie jednoosobowego wykonania. Sam autor jest w stanie zrobić dużo, zwłaszcza obecnie, kiedy coraz prostsze w obsłudze stają się rejestratory i programy do edycji i postprodukcji dźwięku. Uważam jednak, że nie powinno się zostawiać autorów samych z tą skomplikowaną, obciążającą emocjonalnie i intelektualnie pracą. Potrzebni są redaktor, realizator, czasem także ilustrator muzyczny lub kompozytor, którzy swoją wrażliwością dorzucą kolejne warstwy.
Dźwięk jest bardzo intymnym językiem, więc najlepiej, jeśli reportaż wychodzi od szczegółu. Pojedynczy los staje się doświadczeniem uniwersalnym. Można to porównać do poezji. Zanurzamy się w emocję, w scenę, która nagle urasta do rangi mikroświata i ten świat okazuje się wielkim uniwersum. W reportażu chodzi mniej więcej o to samo.
PAP: Czy w reportażu radiowym są granice, których nie można przekroczyć, zwłaszcza w czasach, kiedy chociażby w internecie właściwie granic nie ma?
B.P.: Kwestie etyki zawodowej w tym zakresie są niezmienne. Uważam jednak, że reporterzy powinni być szczególnie wyczuleni na swoich bohaterów i nie powinni ich zanadto odsłaniać. To trochę paradoksalne, bo praca nad reportażem bywa nieustannym naruszaniem granic strefy komfortu, zarówno autorów, jak i bohaterów. Natomiast to, co się ostatecznie znajdzie w finalnej wersji, jest kwestią etyki i wyczucia. To autor i ewentualnie jego redaktor decydują o ostatecznym kształcie materiału.
PAP: Wspomniał już pan w naszej rozmowie o reporterce Janinie Jankowskiej, czyli m.in. założycielce Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. Jak w swojej pracy chce pan podjąć jej dziedzictwo?
B.P.: Myślę, że dla wszystkich, którzy pracują w Studiu, Janina Jankowska jest co najmniej mentorką. Najważniejszą rzeczą, jaką udało jej się zrobić – oczywiście poza powołaniem samego Studia i wieloma własnymi reportażami – było stworzenie Konkursu Stypendialnego im. Jacka Stwory. Ma on charakter master school, to rodzaj studiów podyplomowych z reportażu radiowego. Co roku konkurs jest organizowany przez Studio, pod czułym i hojnym parasolem Polskiego Radia. Zgłaszać się mogą do niego osoby, które nie ukończyły 35. roku życia. Zwycięzca jako nagrodę otrzymuje możliwość realizacji swojego reportażu z całym zapleczem – mentorem, komisją artystyczną i realizatorem. Realizacja trwa prawie rok, co daje komfort pracy, o którym marzymy na co dzień.
Utrzymanie, rozwinięcie i poszerzenie tego konkursu wydaje mi się sprawą ogromnie ważną. Pragnę kultywować formy artystyczne, których mistrzynią jest Janina Jankowska. I oczywiście chcę, aby kontakty z nią były wciąż żywe.
PAP: Czy w reportażu jest miejsce na eksperyment, zabawę formą?
B.P.: Oczywiście, że jest! Świat jest bardzo różnorodny i pełen rozmaitych pomysłów. Kiedy popatrzymy na laureatów różnych międzynarodowych konkursów, to zobaczymy, że nagrody trafiają do autorów form, które nie mają stricte reporterskiego charakteru, a osadzone są w sztuce dźwięku, zahaczają o ars acustica.
PAP: Czy w ramach swojej pracy redaktora naczelnego będzie pan realizował także własne tematy, reportaże?
B.P.: Jeśli wystarczy mi czasu, to pewnie tak. Natomiast nie wydaje mi się to absolutnie konieczne. Uważam, że powinienem się trochę schować, stanąć w drugim szeregu i pomagać jak najlepiej potrafię osobom, które tworzą mój zespół, w realizacji ich planów. Jeśli jednak zajdzie taka konieczność, to będę aktywny również jako autor.
Chciałbym jednak odejść od niedobrej praktyki z ostatnich lat, czyli sytuacji, w której dyrektorzy anten lub kierownicy redakcji kilka razy w tygodniu prowadzili swoje audycje. Być może uważali, że mają prawo i przywilej eksponowania się na antenie. Ja sądzę, że redaktor naczelny lub dyrektor i jego zastępcy powinni zabierać głos tylko w wyjątkowych sytuacjach.
PAP: Czy jest temat, na który chciałby pan zrobić reportaż?
B.P.: Mnie najbardziej interesuje teraz jak najgłębsze wykorzystanie możliwości, jakie daje dźwięk. Wychodzę z założenia, że tematów powinno się szukać uchem.
Ale bywa i tak, że nie spodziewamy się, jakie historie do nas trafią. Jeśli zatem ktoś, kto przeczyta naszą rozmowę, uzna, że warto powierzyć nam opowieść i ponieść ją dalej dzięki radiu, to proszę pisać, jesteśmy otwarci. Adres się nie zmienił, nietrudno do nas dotrzeć.
Rozmawiała Anna Kruszyńska
Bartosz Panek (ur. 1983) – dziennikarz radiowy, reporter, producent i animator środowiska twórców audio. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego; studiował również na uniwersytecie w Trieście. Autor setek audycji oraz kilkudziesięciu reportaży i dokumentów radiowych, z których wiele było prezentowanych także we Włoszech, Francji, Holandii, Chorwacji, Wielkiej Brytanii i na Litwie. W 2014 r. za reportaż "Chcę więcej" otrzymał prestiżową międzynarodową nagrodę radiową – Prix Italia. Autor książki "U nas każdy jest prorokiem. o Tatarach w Polsce", zaś w maju ukaże się "Zboże rosło jak las. Pamięć o pegeerach". (PAP)
sma/