Jakub Małecki: myślę, że mamy z Kingą Dębską bardzo podobne wyobrażenie o tym, jak chcielibyśmy opowiadać o świecie i bohaterach

2023-08-30 06:50 aktualizacja: 2023-08-31, 16:38
Jakub Małecki. Fot. Wojciech Biały
Jakub Małecki. Fot. Wojciech Biały
Myślę, że mamy z Kingą bardzo podobne wyobrażenie o tym, w jaki sposób chcielibyśmy opowiadać o świecie i naszych bohaterach, dlatego jej wizja filmu tak bardzo mi się podoba. Jestem zupełnie spokojny o to, jak ekranizację odbiorą czytelnicy, którzy polubili książkę. Wydaje mi się po prostu, że ta historia nie mogła trafić w ręce lepszych filmowców - powiedział PAP.PL pisarz Jakub Małecki. Premiera filmu na podstawie jego powieści "Święto ognia" pod tym samym tytułem odbędzie się podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni.

PAP.PL: Już w pierwszych pańskich utworach, które ukazały się drukiem wyraźnie dostrzegalne są elementy fantastyczne. Tymczasem środowisko literackie lubiło dzielić literaturę na gatunki „wyższe” i „niższe”, umieszczając m.in. horror, fantasy i fantastykę w bardziej pośledniej kategorii. Czy postrzega Pan to jako krzywdzące, czy tego rodzaju podziały nie straciły obecnie racji bytu? Czy kiedyś dotknęło Pana twórczości tego rodzaju wartościowanie?

JAKUB MAŁECKI: Mam to wielkie szczęście, że nie obserwuję wspomnianego przez panią środowiska literackiego i nie do końca nawet wiem, co tam się lubi czy też ceni, a czego nie. W mediach społecznościowych nie śledzę ani jednej osoby z tego świata, a ostatnią recenzję w gazecie przeczytałem może jakoś z pięć lat temu. Oczywiście słyszałem, że krytycy nie sięgają po literaturę wykraczającą w jakiś sposób poza najbliższą nam rzeczywistość, ale mam wrażenie, że często wcale nie dlatego, że ją uważają za gorszą, ale ze strachu, że nie wiedzieliby co o niej napisać, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie czytali. Ale tak jak wspomniałem, szczęśliwie żyję sobie z dala od tych wszystkich spraw.

PAP.PL: Wymyślając losy bohaterów, którzy przechodzą przez szereg przykrych doświadczeń i traum, musi pan poniekąd żyć z ich problemami. Czy jako autor odczuwa pan ciężar emocji wykreowanych bohaterów?
  
J.M.: Wiele razy się nad tym zastanawiałem, i podejrzewam, że w jakiś sposób na pewno, ale trudno powiedzieć, jak dokładnie to mnie zmienia, bo musiałbym mieć jakieś porównanie, na przykład znać taką wersję siebie, która nie napisała wszystkich tych książek. Być może gdyby nie praca nad „Dygotem”, „Saturninem” czy „Świętem ognia”, byłbym bardziej pogodnym człowiekiem, a może przeciwnie – nie mając ujścia dla tego smutku, który gdzieś we mnie siedzi, bardziej bym nim przesiąkał?

PAP.PL: Pisanie w oderwaniu od osobistych przeżyć wydaje się niemożliwe. Czy w pańskich powieściach znajdują się elementy autobiograficzne? Jak wiele czerpie pan z własnych doświadczeń?

J.M.: Wydaje mi się, że choć moje książki nie opisują bezpośrednio mojego życia, jestem w nich silnie obecny i myślę, że osoba znająca kilka moich powieści potrafi dość dobrze wyobrazić sobie, jakim jestem człowiekiem. Moją jedyną metodą pisarską jest szczerość, opowiadam o tym, co mnie fascynuje, przeraża, zachwyca i niepokoi, więc wszystkie te historie mają bardzo osobiste podłoże. Nie wyobrażam sobie pisania na chłodno, o czymś, co mnie w żaden sposób nie porusza, czułbym chyba trochę, że to strata czasu.

PAP.PL: Za pośrednictwem pańskiej twórczości stykamy się z tematami depresji, lęku, obaw, ale także radości, ulgi i odzyskanego spokoju. Przeplatają się one z problemami, z jakimi muszą zmierzyć się postacie. Teraźniejszość jest trudniejsza dla pańskich bohaterów niż przeszłość?

J.M.: Trudno powiedzieć, ale chyba nie. Jeśli już, to raczej odnoszę wrażenie, że – oczywiście z wyjątkiem pewnych oczywistych kwestii wynikających z rozwoju technologicznego - człowiek miewa dość podobne lęki, marzenia, obsesje i namiętności niezależnie od czasów. Przygotowując się do pisania mojej ostatniej książki, „Sąsiednich kolorów”, czytałem bardzo dużo wspomnień, dzienników czy gazet z dawnych czasów i to wręcz niepokojące, jak bardzo aktualne wydają się dziś zmagania ludzi żyjących pięćdziesiąt czy nawet sto lat temu. 

PAP.PL: Już niebawem świat przedstawiony w pańskich dziełach zaistnieje poza kartkami powieści i wyobraźnią czytelników. Czy trudno było oddać swoje dzieło w ręce Kingi Dębskiej? Jakie są pana oczekiwania?

J.M.: Prawdę mówiąc nigdy nie wyobrażałem sobie, że któraś z moich książek mogłaby zostać zekranizowana i kiedy Piotr Dzięcioł, prezes wytwórni Opus Film, napisał do mnie, że chciałby nakręcić film na podstawie „Święta ognia”, nie wierzyłem, że to się naprawdę wydarzy. Niedługo później okazało się, że reżyserią zajmie się Kinga Dębska i to już było dla mnie całkiem niesłychane, bo znałem jej poprzednie filmy i bardzo je lubiłem. Myślę, że mamy z Kingą bardzo podobne wyobrażenie o tym, w jaki sposób chcielibyśmy opowiadać o świecie i naszych bohaterach, dlatego jej wizja filmu tak bardzo mi się podoba. Jestem zupełnie spokojny o to, jak ekranizację odbiorą czytelnicy, którzy polubili książkę. Wydaje mi się po prostu, że ta historia nie mogła trafić w ręce lepszych filmowców. 

PAP.PL: Czym różni się ta adaptacja od pana wizji? Czy uczestniczył pan w procesie powstawania filmu? Jeśli tak to w jakim zakresie?

J.M.: Film jest w całości dziełem Kingi Dębskiej, która nie tylko go wyreżyserowała, ale również napisała scenariusz. Moja rola w tej ogromnej produkcji polegała na tym, że co jakiś czas przychodziłem na plan, siadałem w jakimś kąciku i z niedowierzanie obserwowałem pracę całego zespołu. Mogę natomiast po raz pierwszy zdradzić, że w epizodycznej roli na ekranie pojawi się mój pies. 

PAP.PL: W czasach pośpiechu i natłoku informacji odnalazł pan spokój blisko natury. Co wnoszą do życia pisarza, który ma na koncie liczne sukcesy, takie wyzwania, jak wyhodowanie własnej wierzby z gałązki umieszczonej w kieliszku?

J.M.: Chyba nic mi ostatnio nie sprawia takiej przyjemności jak praca przy drzewach. Niedawno wyprowadziłem się z Warszawy i na stałe zamieszkałem na wsi i choć zawsze wiedziałem, że mam w sobie bardzo silną część, którą nazywam na własny użytek „genem wiejskim”, to nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jest ona aż tak silna. Pierwsza rzecz, jaką robię rano, to patrzę na drzewa, a często również jakieś sarny czy bociany. Z kolei wierzba, którą wyhodowałem w kieliszku, jest już dużo wyższa ode mnie i mam nadzieję kiedyś przesiadywać w jej cieniu. Jeśli myślę o swojej przyszłości to często właśnie o tym. (PAP)

Autorka: Klaudia Grzywacz

kgr/jos/