Organizacja humanitarna World Central Kitchen (WCK) podała w poniedziałek, że siedmioro członków jej zespołu, w tym Polak, zginęło w izraelskim ataku w Strefie Gazy. Organizacja zawiesiła działalność w regionie.
Draginja Nadażdin, dyrektorka generalna Lekarzy bez Granic w Polsce powiedziała Polskiej Agencji Prasowej, że warunki w Strefie Gazy, w jakich działają pracownicy medyczni i humanitarni są nieporównywalne z innymi konfliktami zbrojnymi, w których międzynarodowa organizacja pozarządowa niosła pomoc.
"Pod względem wielkości zniszczeń infrastruktury szpitalnej, utrudnionej dostępności środków medycznych i skali zapotrzebowania ludności na pomoc to wojna, podczas której nasze warunki pracy są wyjątkowo trudne. Codziennie dochodzą do nas informacje, że system ochrony zdrowia w Gazie jest w coraz większej zapaści" – podkreśliła.
Jak poinformowali Lekarze bez Granic, w ostatnich dniach doszło do kolejnych ataków na placówki medyczne w Strefie Gazy. 31 marca miał miejsce atak na dziedziniec kompleksu szpitalnego Al-Aksa, znajdującego się w jej środkowej części. Jest to jedyna placówka zapewniająca obecnie opiekę urazową na tych terenach. W czasie nalotu na szpitalnym dziedzińcu chroniło się wiele przesiedlonych osób. Pociski uderzyły tuż przed izbą przyjęć. Są ofiary śmiertelne oraz ranni.
"Lekarze musieli przerwać prace, by poszukać schronienia na czas ataku" - stwierdziła Nadażdin.
Jednocześnie, jak podała Światowa Organizacja Zdrowia, wskutek oblężenia szpitala Al-Shifa w dniach od 18 do 31 marca zginęło 21 pacjentów.
"Był to największy szpital, zostały z niego ruiny. Jesteśmy przerażeni, pacjenci nie mają odpowiedniej opieki" - dodała szefowa Lekarzy bez Granic w Polsce.
Jak przekazała organizacja w oficjalnym komunikacie o ataku na szpital Al-Shifa, że choć nie można potwierdzić dokładnej liczby ofiar operacji prowadzonej w szpitalu i jego okolicy, to setki osób zostało zabitych, w tym członkowie personelu medycznego. Według publicznych doniesień na ulicach leżą ciała. Doszło też do masowych aresztowań cywilów i personelu medycznego.
Od początku konfliktu zbrojnego Lekarze bez Granic musieli ewakuować się z dziewięciu różnych placówek medycznych w Stefie Gazy. Draginja Nadażdin podkreśliła, że byli tam najdłużej, jak to było możliwe.
"Decydowaliśmy się na to, gdy wiedzieliśmy, że nie jesteśmy w stanie zapewnić bezpieczeństwa pracownikom i pacjentom. Izrael nie przestrzega międzynarodowego prawa humanitarnego, które chroni ludność cywilną, szpitale i personel medyczny. Nie zgadzamy się na to, by nasi lekarze stawali przed dylematem, czy ryzykują własne życie dla ratowania życia pacjenta, ani czy mogą podjąć się ewakuacji chorych w sytuacji, gdy w praktyce jest to niemożliwe lub skrajnie niebezpieczne" - powiedziała Nadażdin.
Dodała, że większość lekarzy i pielęgniarek działających obecnie w Gazie pod auspicjami Lekarzy bez Granic to Palestyńczycy.
"Od początku wojny zginęło pięciu naszych pracowników. Wielu członków naszego zespołu straciło też swoich bliskich" - podkreśliła. Jeden z pracowników został zatrzymany przez izraelskie służby.
W szpitalach, w których opieka nad pacjentami jest jeszcze możliwa, codziennością jest brak niezbędnego sprzętu i leków, m.in. anestetyków, czyli środków do znieczulania.
"Czasem do zabiegu pozostają jedynie podstawowe środki przeciwbólowe" - przekazała rozmówczyni PAP.
Miejsca udzielania pomocy medycznej są często zaimprowizowane, zamiast sal operacyjnych chirurgom muszą wystarczyć szpitalne korytarze.
"Lekarze operują w huku dochodzących z okolic eksplozji" - dodała.
Problemem jest też samo dostarczenie rannych do szpitali.
"W atakach niszczone są również karetki. Wielu pacjentów dociera po pomoc na własną rękę. Robimy wszystko, by pomóc osobom, którym się to udało" - powiedziała dyrektorka Lekarzy bez Granic w Polsce.
W Rafah, mieście położonym przy granicy z Egiptem, organizacja utworzyła szpital polowy na 60 łóżek, gdzie jej lekarze przeprowadzają zabiegi chirurgiczne, przeszczepienia skóry, oczyszczanie ran, prowadzą również konsultacje w ramach opieki ambulatoryjnej (100-150 dziennie). Organizacja wspiera też w opiece poporodowej szpital El Emirati. Tylko w lutym lekarze przyjęli ponad 1100 pacjentek, które przeszły tam porody lub cięcia cesarskie. Warunki są tak trudne, że wyzwaniem jest nie tylko utrzymanie przy życiu np. wcześniaka, ale też zdrowych, urodzonych w terminie dzieci.
Niesienie skutecznej pomocy dodatkowo utrudniają blokady pomocy humanitarnej. Przed wojną przez granicę w Rafah do Strefy Gazy codziennie wjeżdżało 300-500 ciężarówek z pomocą. Obecnie najwyżej 100.
"Na granicy przeprowadzane są kontrole transportów, które mają charakter uznaniowy. Nasze ciężarówki są przeczesywane, ale nigdy nie wiadomo, w poszukiwaniu czego, ponieważ nie ma listy rzeczy, czy produktów, których nie można przewieźć. W zależności od sytuacji wskazywane są różne towary, na których wwiezienie nie dostajemy zgody, w efekcie blokowany jest cały transport" - powiedziała Nadażdin.
W ten sposób uniemożliwiono organizacji dostarczenie do Strefy Gazy generatorów prądu, oczyszczaczy wody, paneli słonecznych i sprzętu medycznego.
"Lekarze bez Granic wzywają do natychmiastowego i trwałego zawieszenia broni, aby położyć kres niszczeniu placówek opieki zdrowotnej, które zagraża życiu pacjentów i personelu medycznego" - podkreśliła Draginja Nadażdin.
25 marca br. Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję, w której żąda zaprzestania działań wojennych podczas Ramadanu, co miałoby doprowadzić do stałego zawieszenia broni. Ponadto wzywa stronę palestyńską do bezwarunkowego uwolnienia wszystkich zakładników oraz wymaga, aby wszyscy zaangażowani w wojnę Izraela z Hamasem przestrzegali swoich obowiązków wynikających z prawa międzynarodowego w stosunku do przetrzymywanych przez nich osób.(PAP)
Autorka: Anita Karwowska
jc/