Mariusz Hatala o akcji ratunkowej na Annapurnie I: każdy z nas ryzykuje w górach, ale tam była rosyjska ruletka

2023-05-13 07:10 aktualizacja: 2024-04-25, 22:07
Mariusz Hatala. Fot. Mariusz Hatala/Instagram
Mariusz Hatala. Fot. Mariusz Hatala/Instagram
"Miejsce było niebezpieczne, graliśmy poniekąd w rosyjską ruletkę. Tym razem szczęście nam dopisało" - stwierdził Mariusz Hatala w rozmowie z PAP.PL o akcji ratunkowej Anuraga Maloo. Himalaista opowiada również o trudach takich akcji oraz szczegółach, które warto uwzględnić podczas przygotowywania się do wyprawy w góry wysokie, w tym ubezpieczeniach.

PAP.PL:  Czym się pan kierował, że wspólnie z  Adamem Bieleckim zgłosiliście się do udziału w akcji poszukiwawczej Anuraga Maloo? Zwłaszcza, że wiele wskazywało, że himalaista nie żyje.

Mariusz Hatala: Wiedzieliśmy, że jest duża potrzeba pomocy Nepalczykom. Każdy z nas ryzykuje w górach, tutaj ryzyko było większe. Wtedy nie widzieliśmy jeszcze, że idziemy po kogoś żywego. Jednak argument, że robimy coś ważnego przeważył. Hindusi bardzo dużą wagę przywiązują do ciała i obrządku. Pomyśleliśmy, że rodzina chciałaby pochować zmarłego z ceremoniałami.

Dlatego zdecydowaliśmy podjąć to ryzyko, jednocześnie maksymalnie je zminimalizować. Konieczne było rozważne rozdzielenie zadań. Z racji wykonywanego zawodu, mam w tym doświadczenie, dlatego podzieliłem role dla wszystkich uczestników akcji. Wyznaczyłem obserwatora, który kontrolował jakby coś miało się urwać z seraka i zsuwała się lawina. Ustaliliśmy plan działania, wyznaczyliśmy deadline czasowy pracy w szczelinie. Oczywiście byliśmy tam trochę dłużej, co było następstwem tego, że znaleźliśmy Anuraga.

PAP.PL: Jak wygląda organizacja akcji ratunkowej w górach najwyższych?

M.H.: W krajach alpejskich, czy bardziej rozwiniętych, występują służby zajmujące się ratowaniem czy to publicznym na nizinach, czy to specjalistycznych np. w górach.  My mamy GOPR, TOPR , straż pożarną, zespoły ratownictwa medycznego i inne służby. W Pakistanie zajmuje się tym tylko wojsko, które dysponuje śmigłowcami. W Nepalu nie ma służb ratunkowych. Tam trzeba zadbać o to samemu. Osobiście bardzo dużą uwagę przykładam do bezpieczeństwa. Organizując wszystkie swoje wyprawy zawsze posiadałem opłacone ubezpieczenie zapewniające pokrycie kosztów akcji ratunkowej z użyciem śmigłowca i służb dedykowanych środowisku, w którym zaistniała potrzeba udzielenia pomocy. Gdy wyprawa kosztuje sto tysięcy, ubezpieczenie wynosi około dwóch tysięcy złotych. W obecnych czasach koszt takiej polisy wynosi ok 1000-1500 zł za 30 dni akcji górskiej.

PAP.PL: Co obejmuje takie ubezpieczenie?

M.H.: Pokrywa przede wszystkim koszty akcji ratunkowej służb dedykowanych lub osób, które się tym zajmują.  Włącznie z użyciem śmigłowca, co jest największym kosztem. Ale koniecznie musi być zawarte w takiej polisie.  Jeśli nie ma służb ratunkowych, to trzeba dowiedzieć się, kto w takim kraju dysponuje śmigłowcem. Firmy czy agencje mogą świadczyć usługę transportu jakiejś grupy ludzi, która będzie nam udzielać pomocy.  Trzeba wejść w kontakt z taką firmą, wysłać jej ubezpieczenie i ustalić pisemnie, czy w razie potrzeby ratowania życia lub zdrowia ta firma będzie w stanie zadysponować pilota, maszynę, która doleci na określoną wysokość.  

PAP.PL: O czym warto jeszcze wiedzieć?

M.H.: Jakim sprzętem ułatwiającym ewakuację poszkodowanego dysponuje dana firma, ilu ludzi może wejść na pokład śmigłowca. Oprócz kwestii ubezpieczenia pozostaje nam łączność. Telefon satelitarny albo jakiś komunikator, który pozwoli nam zachować łączność z firmą lub pośrednikiem.

Powinniśmy zwrócić uwagę na to, czy ubezpieczyciel ma akredytację w kraju, w którym będziemy się wspinać.  Chodzi o to, czy jest wypłacalny. Rozwiązuje się to na etapie wysyłania ubezpieczenia danej firmie. Następuje weryfikacja tego, czy składki pokrywają koszt potencjalnej akcji.

PAP.PL: Czasem dochodzi do akcji ratunkowej, która najpierw miała być akcją poszukiwawczą, jak w przypadku Anuraga Maloo. Czy można zobligować agencję do poszukiwań zaginionego w sytuacji, gdy prawdopodobieństwo odnalezienia go żywego jest nikłe?

M.H.: Kiedy ja korzystałem ze śmigłowca ratunkowego, co miało miejsce dwa razy, śmigłowiec leciał do poszkodowanego, ale żywego człowieka. Nie wiem, jak to się odbywa w przypadku zmarłego, czy zaginionego. Moim zdaniem nikt nie ma obowiązku poszukiwania takiego ciała oraz transportowania go gdzieś do podnóża góry. Polisa jest dla żywej osoby moim zdaniem. Zakres świadczeń polisy należy sprawdzić w ogólnych warunkach ubezpieczenia i potwierdzić u sprzedawcy.

PAP.PL: Bliscy zaginionego wpłynęli na decyzję o poszukiwaniach?

M.H.: Myślę, że w przypadku Anuraga rodzina wykazała się dużą determinacją. Na pewno był spory nacisk na tę agencję, żeby pomogła. Sądzę, że wszystkie koszty wzięła na siebie firma Seven Summit Treks, czyli kierujący nią bracia Mingma i Dawa Szerpa. Nie widzę tego inaczej, bo koszt takiej akcji musiał być duży. Jak mniemam,  były jakieś telefony oraz naciski, żeby przynajmniej podjąć próbę odnalezienia, zlokalizowania i wydobycia ciała.

PAP.PL:  Warunki atmosferyczne na Annapurnie w tym sezonie nie sprzyjają  himalaistom.

M.H.: Określiłbym zagrożenie towarzyszące akcji jako wysokie. Z racji tego, że wisiały nad nami dwie bariery seraków. Trzeba było zbudować stanowisko zjazdowe dla ratownika, który zjechał w dół szczeliny, czyli Adama Bieleckiego oraz stanowisko do układu wyciągowego, za pomocą którego byliśmy w stanie wyciągnąć Anuraga  i zjechać do szczeliny.

 

Sufit nad głową Adama w każdej chwili mógł się zawalić.  Z tego, co się orientuję, ktoś wcześniej podejmował tutaj próbę ratunkową, ale została przerwana w związku z potencjalnym zejściem lawiny. Z resztą, kiedy robiliśmy kilka dni wcześniej rekonesans, na tej drodze zeszły dwie lawiny. Pierwsza nas przyprószyła, następna okazała się znacznie większa, więc mieliśmy sporo szczęścia, że nie znaleźliśmy się w jej zasięgu. Miejsce było niebezpieczne, graliśmy poniekąd w rosyjską ruletkę. Tym razem szczęście nam dopisało. (PAP)

Rozmawiała Klaudia Grzywacz

kgr/kw