Jednak od wybuchu wojny siostry dominikanki przestawiły swoją działalność na pomoc humanitarną. Przede wszystkim pomagają uchodźcom ze wschodu Ukrainy. Zajmują się też gromadzeniem i dystrybucją darów, napływających z całej Europy.
Tuż po wybuchu wojny - opowiada s. Mateusza Katarzyna Trynda - siostry jeździły na granicę i tam dokarmiały koczujących uchodźców. Gdy największa fala z uchodźcami minęła, siostry przestawiły się na pomoc uchodźcom znajdującym się na miejscu. "Mamy tu w Żółkwi ok. 2,5 tys. uchodźców, w większości z Charkowa, i tym ludziom pomagamy" - powiedziała PAP s. Mateusza.
Uchodźcy mieszkają w domach prywatnych, w szkołach i w ośrodkach wypoczynkowych w okolicach Żółkwi. Pod specjalną opieką i ochroną są zwłaszcza rodziny żołnierzy walczących na froncie.
Dominikanki, których w tej chwili w Żółkwi jest cztery, pomagają przede wszystkim uchodźcom zgromadzonym w dwóch szkołach, a także tym, którzy mieszkają na terenie parafii.
Przy współpracy z placówkami zakonnymi w Polsce siostry z Żółkwi przyjęły już 200 ton pomocy. W dystrybucji darów siostrom pomagają wolontariusze, czyli miejscowi przedsiębiorcy, lekarze i przedstawiciele innych zawodów.
Organizowana przez nich pomoc humanitarna trafia nawet w najdalsze rejony Ukrainy, tam gdzie jest potrzebna. "Raz wywieźliśmy cały TIR pomocy do Charkowa, w ubiegłym tygodniu wyjechał TIR do Pierwomajska blisko Mikołajowa" - powiedziała siostra Mateusza.
Wśród wolontariuszy pomagającym siostrom jest sporo młodzieży, przede wszystkim uczniowie polskiej szkoły prowadzonej przez siostry w Żółkwi. "Piszą kartki świąteczne i robimy serduszka z flagą ukraińską w środku, by w ten sposób podziękować naszym dobroczyńcom" - powiedziała PAP siostra Juwencja Iwona Dziedzic.
Oprócz sióstr pomoc dla uchodźców gromadzi parafia przy kościele Św. Wawrzyńca w Żółkwi, której proboszczem jest ks. Józef Legowicz, który w ubiegłym roku obchodził 40-lecie kapłaństwa, a całe życie mieszka i pracuje na Ukrainie.
Obecnie na plebanii swojego kościoła ks. Legowicz gromadzi dary dla uchodźców, mieszkających w Żółkwi i okolicach. Często, jak przyznaje ks. Legowicz w rozmowie z PAP, uchodźcy sami przyjeżdżają do kościoła i biorą, co jest im potrzebne. (PAP)
Ze Lwowa Piotr Śmiłowicz (PAP)
kgr/