Katarzyna Grochola otwarcie o walce z rakiem. Jej ojciec umarł na nowotwór w tym samym szpitalu, w którym miała operację

2023-05-01 12:55 aktualizacja: 2023-05-01, 23:09
Katarzyna Grochola. Fot. PAP/Artur Reszko
Katarzyna Grochola. Fot. PAP/Artur Reszko
Twierdzi, że pisze powieści o miłości, bo miłość jest najważniejsza. Ale w ostatnich miesiącach w życiu Katarzyny Grocholi arcyważnym tematem było też zdrowie. Jesienią ubiegłego roku wykryto u niej bowiem raka płuc. Od tamtej chwili pisarka przeszła dwie operacje i – jak mówi – „żyje i cieszy się życiem. A nam opowiada o swojej najnowszej książce „Miłość w cieniu słońca”, chorobie nowotworowej, powrocie do zdrowia i sile, którą czerpie z wiary w Boga.

PAP Life: 17 maja ukaże się twoja książka „Miłość w cieniu słońca”. Czy możesz o niej opowiedzieć?

Katarzyna Grochola: To jest książka o miłości mężczyzny i kobiety, po prostu. Bardzo specyficzna. Niezbyt wesoła, bo ja już tak mam, że jak w życiu jest mi źle to piszę radosne książki, żeby się podnieść na duchu, a jak mi się układa, to smutne. Nie jest zbyt długa, ale za to bardzo długo ją pisałam, bo zaczęłam siedem lat temu podczas wakacji na Bali, a skończyłam we wrześniu ubiegłego roku. Mam nadzieję, że jest zaskakująca, dlatego zachęcam, żeby czytać ją od początku, a nie, jak to robią niektórzy, od końca. Za dużo nie chcę opowiadać, bo wtedy zachowam się tak, jak moja matka, która mówiła do mnie i do mojego brata, jak byliśmy niegrzeczni: „Uspokójcie się, bo powiem wam, kto zabił”. A każde z nas czytało jakiś kryminał Agathy Christie. W ostatniej chwili wprowadziłam do tej książki mnóstwo zmian, sporo wykreśliłam.

PAP Life: Dlaczego to zrobiłaś? Czy miało to związek z twoją chorobą?

K.G.: Nie, wtedy jeszcze nie wiedziałam. Co prawda czułam się fatalnie, ale składałam to na karb zmęczenia. Natomiast moja przyjaciółka w sierpniu zaczęła chorować na nowotwór, poszła na „wycinki”, we wrześniu znalazła się pod respiratorem. Myślałam – wiem, że to trochę dziwne – że jak coś zmienię w książce, to może wpłynę na rzeczywistość, coś poprawię. Głupi przesąd Katarzyny Grocholi. Wiem, nie jestem demiurgiem, ale miałam takie sytuacje, że coś napisałam, a potem to się wydarzyło w rzeczywistości. 

PAP Life: A kiedy Ty dowiedziałaś się, że masz raka?

K.G.: Na początku października. Wtedy szybko oddałam książkę do redakcji, bo pomyślałam sobie, że różnie to się może potoczyć, a chciałabym, żeby jednak ujrzała światło dzienne. Przestałam się nią zajmować, a skupiłam się na życiu. Tomografia, PET. Wyniki miałam w ciągu czterech dni, po raz pierwszy w życiu nie otworzyłam ich od razu. Zbliżał się weekend, pomyślałam sobie: „Jest piątek, sobota, niedziela, przecież i tak niczego nie załatwię, nikt mi nie pomoże, poczekam do poniedziałku”. Jakoś tak czułam, że może nie być fajnie. Ale w sobotę przyjechała do mnie przyjaciółka, wzięła kopertę i kiedy ją otworzyła, zbladła. Zaczęłam ją pocieszać, żeby się nie martwiła, że będzie dobrze.

PAP Life: Nie bałaś się? Rak płuc to poważna sprawa.

K.G.: Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Niewiele pamiętam z tamtego czasu. Musiałam napisać testament, ale dla mnie to nic nowego, piszę go co jakiś czas od trzydziestego roku życia. Najpierw miałam jedną operację, potem, gdy poszłam na zdjęcie szwów – drugą, bo okazało się, że jednak coś znaleźli. Pomyślałam: „Trudno. Widocznie tak musi być”. Bardziej niż o siebie martwiłam się o męża i córkę. Mąż był przestraszony, ale jak to mężczyzna - nie dawał po sobie poznać. Dorota co prawda znakomicie sobie radzi, ma własną firmę, ale tak naprawdę nie ma oparcia, zresztą wiadomo – matka jest tylko jedna.

PAP Life: A gdzie Ty znajdowałaś oparcie? 

K.G.: Dla mnie, może to będzie dziwne, ten rak nie był taki straszny. Teraz nikt mi nie mówił, że pożyję trzy miesiące. Nie przerażał mnie też fakt, że mój ojciec umarł na raka płuc w tym samym szpitalu, w którym ja miałam operacje. Jakoś to odsuwam od siebie, mówiłam sobie, że przecież nie jestem swoim ojcem. Poza tym nie wiedziałam, że operacja na płucach jest najbardziej krwawa ze wszystkich operacji, człowiek wielu rzeczy dowiaduje się po fakcie. Na pewno bałam się dużo mniej niż 30 lat temu, gdy po raz pierwszy zachorowałam na raka. Dorota miała sześć lat i gdyby coś mi się stało, to byłaby tragedia. Wtedy się uparłam, że będę żyła, na złość wszystkim. A teraz był spokój i takie łagodne poddanie się tej sytuacji.

PAP Life: Dużo czasu upłynęło od ostatniej operacji?

K.G.: Trzy miesiące. Cały czas jestem pod opieką lekarzy. Żyję i cieszę się życiem.

PAP Life: Czy w związku z tym myślisz już o następnej książce?

K.G.: Przyznam się, że przez ostatni rok byłam leniwa, bardzo mało pisałam, jak nigdy wcześniej.  Jakoś tak wszystko mnie dopadło, doszła ta wojna. Ale na szczęście tu już się zmieniło, bo stwierdziłam, że nie będzie Putin mną rządził. Mam nadzieję, że jakaś książka się pojawi. Ale co będzie, to się okaże. Człowiek planuje, ale pan Bóg może mieć inne zamiary.
 
PAP Life: Otwarcie mówisz o swojej wierze, podkreślasz, że ona daje ci siłę.

K.G.: Jestem osobą wierzącą, ale też bardzo trzeźwo patrzę na to, co dzieje się teraz wokół Kościoła. Jestem po stronie walczących o Kościół, ale nie z Kościołem. Przykład? Cała ta dyskusja o Janie Pawle II, twierdzenie, że nic nie zrobił z pedofilią, jest okropna. Nikt już nie pamięta, że to były inne czasy i być może jeśli czegoś nie zrobił, to znaczy, że nie mógł. Ale Jan Paweł II nie przestaje przez to być świętym, nie przestaje być człowiekiem, który zawdzięczamy koniec komunizmu. A jeśli chodzi o księży oskarżanych o pedofilię, to powinni być traktowani jak wszyscy inni podejrzewani o takie czyny. Te dyskusje nie zmienią jednak faktu, że Bóg jest. Niezależnie od wszystkiego, co się dzieje. (PAP Life)

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

kgr/