Podczas przemówienia, przed rozpoczęciem marszu, Wałęsa opowiadał o czasach opozycji antykomunistycznej, działalności "Solidarności" i swoim dorobku.
"Jak dobrze wiecie jestem człowiekiem sukcesu tysiąclecia, tak mówią niektórzy. Robotnik, elektryk, dużo dzieci, cztery profesury honorowe, ponad sto doktoratów" - mówiły były prezydent.
Mówiąc o czasach "Solidarności" wskazywał na różnice zdań z niektórymi działaczami opozycji m.in. Anną Walentynowicz. "Gdybym posłuchał pani Walentynowicz i innych, koniec +Solidarności+" - powiedział.
Wałęsa mówił też, że był oskarżany o to, iż był agentem SB. "Teoretycznie nie mam obrony, jak wytłumaczyć, że nie jestem (agentem), a praktycznie patrzcie, jakie to proste" - powiedział były prezydent. Dodał, że zastanawiał się, dlaczego historyk Sławomir Cenckiewicz "tak go gnębi, dlaczego napisał tyle książek - wszystko to kłamstwo". "I doszedłem do wniosku, że on w to wierzy" - dodał Wałęsa.
Jak dodał, również prezes PiS Jarosław Kaczyński go atakuje.
"On dobrze wiedział, że ja mu nie daruję niszczenia Polski, że ja go prędzej czy później wyrzucę i dlatego postanowił rzucić potwarz, żeby mi was zabrać, żebyście odeszli ode mnie, tym sposobem chce wygrywać. Ale przeczekałem to, wierząc, że przyjdzie dzień, w którym powiemy: +panie Kaczyński, taczki stoją, do przodu+ i ten dzień nadchodzi" - powiedział Wałęsa.
Uczestnicy marszu, w pewnym momencie przemówienia, zaczęli wnosić okrzyki "idziemy". "Jak nie chcecie słuchać, to dziękuję bardzo, wszystkiego dobrego" - powiedział Wałęsa i zakończył przemówienie.
Odnosząc się do najważniejszych dzisiejszych problemów wskazywał m.in. na "wielką sprawę Rosja-Ukraina, podważanie roli naszego Ojca Świętego". (PAP)