Od połowy sierpnia w sanatorium im. Jana Kazimierza w Dusznikach-Zdroju w zachodniej Polsce przyjmowani są pobici i ranni Białorusini - uczestnicy antyprezydenckich demonstracji. Leczeni są w sanatorium położonym w sercu miejskiego parku, gdzie przed dwoma wiekami przebywał Fryderyk Chopin – pisze autorka reportażu Faustine Vincent.
Francuski dziennik informuje, że program pomocy rannym Białorusinom finansowany jest przez polski rząd w ramach szeroko zakrojonego planu solidarności z Białorusią. Budżet programu wynosi 12,5 mln euro; projekt prowadzony jest przez organizację pozarządową Dom Białoruski z siedzibą w Warszawie.
Program do tej pory objął około 50 osób, spośród których 35 nadal tu przebywa. Wkrótce dołączy do nich ok. 20 kolejnych. Najciężej ranni transportowani są karetką pogotowia z granicy do szpitala w Warszawie i do Dusznik-Zdroju.
Dziennik przytacza historię kilkorga młodych Białorusinów. 30-letni Alaksandr w koszulce z napisem "Żywie Białoruś" ("Niech żyje Białoruś") jako jeden z pierwszych trafił pod opiekę w Dusznikach-Zdroju. 9 sierpnia uczestniczył w Mińsku w pokojowych protestach, kiedy został postrzelony w stopę. "Nie widziałem wcześniej tyle przemocy" – opowiada dziennikarce "Le Monde".
"Policja strzelała gumowymi kulami i granatami ogłuszającymi, ale myślałem, że to tylko po to, żeby nas przestraszyć. Kiedy zostałem trafiony, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę byliśmy celem" – mówi Alaksandr, który po zatrzymaniu został przewieziony do aresztu w Mińsku, a następnie do szpitala wojskowego, skąd udało mu się dostać do Polski.
"Mój ojciec uważa, że jesteśmy tylko bandą głupców manipulowanych przez Stany Zjednoczone, że nic nie rozumiemy i że Łukaszenka jest zmuszony użyć siły, aby utrzymać kraj pod kontrolą" – mówi Alaksandr, wyjaśniając nastroje panujące na Białorusi.
W Dusznikach przebywa również Anna, której granat poważnie poparzył nogi, wybuchając tuż przy niej. Kobieta opowiada o warunkach panujących w więzieniach na Białorusi: "Tam jest tak zimno. Jesteśmy stłoczeni w celach o wymiarach 2 na 3 metry, nie wolno nam chodzić ani dzwonić. Nikt nie mówi Ci, o co jesteś oskarżony ani kiedy zostaniesz zwolniony".
Kristina i Denis doświadczyli podobnego traktowania. "Kiedy zadzwoniłem następnego dnia, żeby się zgłosić, lekarz powiedział mi, że szuka nas policja. Następnego dnia mój samochód zniknął. Zrozumiałem, że muszę uciekać" - relacjonuje mężczyzna. Para znajduje się obecnie pod opieką psychologa razem ze swoim 7-letnim synem - jedynym dzieckiem w grupie.
Polska pomoc dla Białorusinów nie kończy się na opiece medycznej. Po ich wyzdrowieniu Dom Białoruski oferuje pracę, czy to w zakładach mięsnych, budownictwie czy produkcji odzieży. Jak dotąd jednak nikt się nie zgłosił - relacjonuje "Le Monde", cytując dyrektora organizacji Alesia Zarembiuka.
"Są niechętni, bo większość z nich otrzymała dobre wykształcenie" - mówi Zarembiuk, który sam uciekł ze swojego kraju w 2010 roku. "Oczekują, że będą się nimi zajmować od początku do końca i myślą, że od teraz damy im wszystko, czego chcą. Ale to niemożliwe! To trochę postsowiecki duch" - zauważa.
Ci ludzie przywykli do paternalizmu Łukaszenki, nawet jeśli tego nie lubią. Dla niektórych Białorusinów przejście z postsowieckiej dyktatury do gospodarki rynkowej nie jest łatwe – konstatuje "Le Monde".
W uzdrowisku większość Polaków serdecznie wita przybyszów, których historia przypomina im własną walkę o wyzwolenie spod jarzma ZSRR, a Białorusini obserwują polską demokrację – pisze francuska gazeta. Alaksandr wspomina swoje zdziwienie, gdy dowiedział się, że w Dusznikach-Zdroju ma się odbyć referendum, w którym mieszkańcy zadecydują o odwołaniu burmistrza przed upływem kadencji. "Jestem pod wrażeniem – podkreśla – Na Białorusi każde referendum jest kontrolowane przez Łukaszenkę. Nie jestem do tego przyzwyczajony. Mam nadzieję, że demokracja ujrzy światło dzienne w moim własnym kraju".
Okazywane przez Polskę poparcie dla białoruskiego ruchu demokratycznego wynika nie tylko z bliskich więzi geograficznych i historycznych z sąsiadem, ale także z chęci zapomnienia o własnych autorytarnych dryfach, wytykanych przez Unię Europejską. Jest to także, a przede wszystkim, sposób na powstrzymanie Moskwy – komentuje "Le Monde".
Z Paryża Katarzyna Stańko (PAP)